"Ze strachu o bezpieczeństwo synków, oddałam mamę do domu opieki. Mam nadzieję, że mi wybaczy..."
Fot. 123 RF

"Ze strachu o bezpieczeństwo synków, oddałam mamę do domu opieki. Mam nadzieję, że mi wybaczy..."

„Początkowo nie zauważyłam, że dzieje się coś złego. Mama zaczęła miewać nagłe wahania nastroju. Czasem śmiała się z czegoś, żeby dosłownie w ułamku sekundy wybuchnąć gwałtownym płaczem. Potem, z tygodnia na tydzień, zaczęła się coraz dziwniej zachowywać...”. Magda, 39 lat  

Rok temu miałam bardzo jasną wizję naszej rodzinnej przyszłości – żyjemy sobie wszyscy szczęśliwie na stu osiemdziesięciu metrach nowo wybudowanego domu. Ja, mój mąż Jacek, nasza dwójka urwisów – Tomek i Adaś, oraz moja mama, Anna. Byliśmy kochającą się rodziną. Chłopcy, choć w wieku wczesnoszkolnym, nie sprawiali nam większych kłopotów. Jacek był po prostu ideałem męża, a moja mama najlepszą babcią pod słońcem. Piekła ciasta, odrabiała z wnukami lekcje, zajmowała się ogrodem.

Pierwsze oznaki choroby

Początkowo nie zauważyłam, że dzieje się coś złego. Mama zaczęła miewać nagłe wahania nastroju. Czasem śmiała się z czegoś, żeby dosłownie w ułamku sekundy wybuchnąć gwałtownym płaczem. Potem, z tygodnia na tydzień, zaczęła się coraz dziwniej zachowywać.

– Zostaw mnie, paskudny chłopaku! – krzyczała na Adasia, który chciał wręczyć jej laurkę z okazji Dnia Babci.

– Mamo?! – strach ścisnął mnie za gardło, ale ona już się uśmiechała serdecznie.

– Wróciłaś już ze szkoły, Magdusiu? – zapytała i w końcu pojęłam, że mama jest chora.

„Alzheimer”, pomyślałam przerażona. Zadzwoniłam do męża, opowiadając mu o wszystkim, ale Jacek spojrzał na sytuację znacznie spokojniej.

– Daj spokój, mama ma prawie siedemdziesiątkę. Być może wciąż jeszcze jest osłabiona po niedawnej grypie. Dojdzie do siebie, zanim się obejrzysz – pocieszał mnie.

– Mamo, czy babcia jest chora? – zapytał Tomek.

– Czemu pytasz, kochanie? – Uważnie spojrzałam na syna.

– Bo jest jakaś dziwna. Kiedy poszedłem z nią pogadać, powiedziała, żebym zażył trochę jej pastylek na serce.

– O, Boże, zażyłeś coś?! – krzyknęłam, w ułamku sekundy dopadając młodszego synka.

– No coś ty, mamo, nie jestem dzieckiem – powiedział z dumą, pukając się w czoło. – Dlatego myślę, że babcia jest jakaś dziwna. Dzieciom nie wolno brać tabletek na serce.

Byłam przerażona. Pobiegłam na górę do pokoju mamy. Siedziała w swoim ulubionym fotelu, patrząc przez okno. Może dałam się ponieść sile sugestii, ale wydawało mi się, że jej wzrok jest jakiś otępiały. Nawet nie spojrzała w moją stronę, wciąż wyglądając za okno. Rzuciłam się w stronę komody, gdzie trzymała leki i przejrzałam wszystkie opakowania. Całe szczęście tabletek było tyle, ile być powinno.

– Mamo. – Delikatnie chwyciłam ją za rękę. – Chciałaś dać Tomkowi jakieś lekarstwa? – zapytałam łagodnie.

– Czyś ty oszalała? – ożywiła się nagle. – O czym ty mówisz? Masz mnie za idiotkę?!

Powiedziałam, że najwyraźniej chłopcy weszli w okres, w którym zaczynają się małe kłamstewka, a potem wyszłam z jej pokoju, bo nie mogłabym już ukrywać łez. Przypomniała mi się mama, jaką zawsze była. Mama najmądrzejsza, najukochańsza, zawsze zajęta, ale uśmiechnięta. Mama wychowująca nas sama, odkąd tata nie wrócił z kopalni. Mama zawsze dająca dobrą radę, zawsze w nas wierząca, zawsze pogodna. A teraz chora...

Trudności z opieką i obawy o bezpieczeństwo

Mijały tygodnie, a stan mamy pogarszał się coraz bardziej. Oczywiście, zaraz po tym, jak odkryliśmy u niej wahania nastrojów i zaniki pamięci, poszliśmy z nią do lekarza, który potwierdził moją diagnozę.

„Choroba Alzheimera”, powiedział i dodał, że do tej pory medycyna nie znalazła antidotum na to schorzenie, a leki jedynie łagodzą objawy.

To był smutny czas, Jacek całymi dniami pracował, chłopcy chodzili do szkoły, bywali u przyjaciół, ja pilnowałam mamy. Owładnął mną jakiś lęk. Wszędzie widziałam zagrożenia. Bałam się, że mama zrobi coś strasznego. Że wyskoczy oknem, połknie wszystkie swoje leki na raz, utopi się w wannie, spadnie ze schodów... Możliwości było bardzo dużo.

Wciąż jeszcze miewała lepsze dni. Siedziała wtedy w ukochanym ogrodzie, bawiła się z chłopcami, czasem rozwiązywała krzyżówki, chociaż to ostatnie szło jej coraz gorzej.

– Możesz nią szyć i kłuć – przeczytała wolno, jakby z trudem. – Co to znaczy?

– Chodzi o igłę, mamo – powiedziałam, odwracając twarz, żeby nie zobaczyła moich łez.

Przypomniałam sobie, jak cerowała nasze ubrania, a teraz nic nie pamięta.

– Igła? Pierwszy raz słyszę – mruknęła, odkładając krzyżówkę, a potem podeszła do stolika i wzięła do ręki pilot. – Co to jest? – zapytała, obracając go w dłoniach z takim zdziwieniem, jakby widziała go po raz pierwszy.

– Pilot! – roześmiał się Tomek, a Adaś mu zawtórował.

Tylko mnie nie było do śmiechu.

Decyzja o domu opieki była bardzo trudna

– Powinna pani pomyśleć o domu opieki – zasugerowała mi któregoś dnia lekarka.

Zawsze miałam najgorsze mniemanie o ludziach oddających rodziców do domów opieki. Wyszłam od lekarki oburzona i roztrzęsiona.

– Poradzę sobie ze wszystkim! – upierałam się przy każdej rozmowie z mężem, ale okazało się, że nie miałam racji. Mogłam radzić sobie z opieką nad mamą, ale nie mogłam przewidzieć każdego jej kroku. Do tragedii doszłoby którejś nocy. Nie spałam. Wierciłam się niespokojnie, kiedy poczułam woń spalenizny. Początkowo myślałam, że to wyobraźnia płata mi figle, ale gryzący zapach dymu stawał się wyraźniejszy.

Szarpnęłam za ramię zaspanego męża i wybiegłam z sypialni. Wbiegłam do pokoju mamy. Stała na łóżku, ze strachem i fascynacją jednocześnie wpatrując się w płonący na środku pokoju dywanik. Razem z mężem udało nam się ugasić ogień, zanim zajęły się firany i biblioteczka. Mama przypatrywała się nam wzrokiem pięciolatki.

– Mamo, co się tutaj stało? – rozpłakałam się.

– Było mi zimno, pomyślałam, że zapalę ognisko. Ale ono jakoś dziwnie się paliło, nie tak, jak w lesie – powiedziała.

– Teraz rozumiesz, dlaczego lekarka miała rację? Gdybyśmy obudzili się za późno? Dom by spłonął! A chłopcy? Nie boisz się, że któregoś dnia uznają kolejny dziwny pomysł babci za szaloną zabawę i zrobią coś niebezpiecznego? Chcesz mieć na sumieniu własne dzieci?! – mąż nie przebierał w słowach.

Chciałam krzyczeć, że jest nieczuły, że mnie nie rozumie, że to podłość, ale wiedziałam, że ma rację. Nie mogłam mu niczego zarzucić. Dopóki mógł, był cudownym zięciem, teraz bronił jedynie mnie i synów przed tym, co mama nieumyślnie mogła nam zrobić. Płakałam, kiedy w końcu przyznałam mu rację.

Ośrodek znalazł Jacek. Ja nie byłam w stanie się tym zajmować. Placówka wyglądała na przyzwoitą. Lekarze byli życzliwi, pielęgniarki uśmiechnięte. Wykupiliśmy mamie jednoosobowy pokój. Ściany były jasnopistacjowe, na nich wisiały kolorowe obrazki, jednak w ramach nie było szybek. Pewnie względy bezpieczeństwa...

Rozstanie z matką

Dzień, w którym musiałam spakować jej rzeczy i zwieźć ją do ośrodka, był najgorszym w moim życiu. Przez całą drogę w samochodzie wydawała się nieobecna duchem, obojętna, ale kiedy przyszedł czas rozstania, nagle się ożywiła.

– Magdusiu, ja nie chcę tutaj zostać. Co to za miejsce? – łkała, a mnie pękało serce.

– Magdusiu! – krzyczała jeszcze za mną, dopóki lekarz nie dał jej czegoś na uspokojenie.

Następnego dnia pojechałam do niej z samego rana. Siedziała na łóżku. Włosy miała starannie ułożone, szlafrok zapięty i czysty, wzrok nieprzytomny.

– Przywiozłam ci zupę, mamo. Tutaj masz szarlotkę, czekoladki, w słoju kompot. Powiem pielęgniarce, żeby ci podała, jak będziesz miała ochotę – paplałam, chociaż ledwo mogłam mówić przez zaciśnięte gardło.

– Chłopcy zrobili dla ciebie laurki, Jacek przyjedzie za dwa, może trzy dni. Mamo – zwróciłam się teraz bezpośrednio do niej, ale wyglądała tak, jakby w ogóle mnie nie poznawała. Minęło pół roku, mama wciąż jest w domu opieki. Podobno zamknęła się w sobie, mało z kim rozmawia. Oddając ją tam, marzyłam, że nawiąże przyjaźnie, może uda jej się odnaleźć w gronie rówieśników, ale chyba się łudziłam. Całe dnie siedzi, patrząc w okno, albo leży, nie reagując nawet na wchodzących do pokoju. Codziennie myślę, że powinnam zabrać ją z powrotem do domu. Chłopcy tęsknią, Jacek też miło wspomina teściową. Czasem, kiedy jesteśmy w pistacjowym pokoju w odwiedzinach, mam ochotę powiedzieć: „Zabieram cię stąd, mamo”, ale wiem, że nie mogę. A wy, co byście zrobili? Zaryzykowali bezpieczeństwo dzieci w imię miłości do matki i zabrali ją do domu, czy poddali się jak ja i oddali ją w profesjonalne, ale nieczułe i obce ręce? Nie ma chwili, żebym nie zadawała sobie tego pytania – czy dobrze zrobiłam, oddając mamę do tego ośrodka, czy jestem złym człowiekiem?

 

Czytaj więcej