„Kompletnie nie wiedziałam, jakie są ceny starych przedmiotów, dlatego czasem trudno było mi ukryć zaskoczenie. Wierzyłam jednak, że znajdę coś interesującego po przystępnej cenie. I nie pomyliłam się. Trafiłam na piękny, ceramiczny dzbanek w niebieskie kwiatki. Postanowiłam mu się przyjrzeć”. Mirka, 40 lat
Mama zawsze wrabiała mnie w coś, na co zupełnie nie miałam ochoty albo czasu.
Tak samo było, gdy poprosiła mnie o znalezienie prezentu dla ciotki Rity. Zgodziłam się i dlatego już od godziny włóczyłam się po targu, przyglądając się zgromadzonym tam starociom.
– Długo jeszcze będziemy się tu plątać? – zapytał mój mąż Paweł. – Ja mam już dosyć... – dodał, robiąc znudzoną minę.
– Przynajmniej ty mnie nie denerwuj! – krzyknęłam na niego. – Wystarczy, że robi to moja matka!
Tyle razy powtarzałam mamie, żeby nie stawiała mnie w sytuacjach podbramkowych, żeby szanowała mój czas i nie mówiła mi o pewnych sprawach w ostatniej chwili. Moje prośby przypominały jednak rzucanie grochem o ścianę. Mama traktowała mnie jak pogotowie ratunkowe i wzywała zarówno w sprawach poważnych, o co oczywiście trudno było mieć pretensje, ale też w zupełnie błahych.
– Musisz nauczyć się jej odmawiać – przekonywał mnie mąż. – Inaczej już na zawsze pozostaniesz chłopcem na posyłki.
– Tak, tak, następnym razem wygarnę jej, co o tym myślę – zapewniałam go.
Łatwo powiedzieć, trudniej jednak zrobić, dlatego teraz błąkałam się między straganami w poszukiwaniu oryginalnego prezentu dla ciotki Rity. To znów była sprawka mamy.
– Rita przyjeżdża tylko na jeden dzień – zaalarmowała mnie przedwczoraj około pierwszej w nocy. – Musisz zająć się znalezieniem dla niej prezentu. To powinno być coś wyjątkowego! Pewnie będę ją widziała ostatni raz w swoim życiu.
Zabrzmiało to dramatycznie, ale mama miała rację. Ciotka Rita nie była żadną naszą krewną. Po prostu przyjaźniła się z mamą w szkole średniej, a potem nagle jej rodzina zdecydowała się na wyjazd do Stanów. Zadziwiająca jest determinacja, z jaką mama i Rita utrzymywały kontakt. Przez ponad trzydzieści lat pisały do siebie, przesyłały zdjęcia dzieci, mieszkań i kartki z wakacji. Przyjaciółce mamy nie przelewało się wcale w Nowym Jorku. Miała problemy z pracą, ale kiedy tylko miała trochę grosza, pomagała nam, przysyłając jedzenie i ciuchy. O tym jednak, by mogła nas odwiedzić, nie było mowy, ponieważ taka wycieczka kosztowałaby zbyt wiele.
Teraz nadarzyła się jednak niezwykła okazja. Jakiś Amerykanin miał zamiar robić interesy w naszym regionie i zabierał ją jako tłumaczkę na tydzień do Polski. Mama oszalała ze szczęścia. Zgodziłam się poszukać prezentu. Wiedziałam, że Rita bardzo lubi antyki, dlatego od razu przyszło mi do głowy, aby podarku dla niej poszukać na targu staroci. Zabrałam ze sobą Pawła dla towarzystwa.
– Musimy znaleźć coś efektownego i niedrogiego – stwierdziłam.
Kompletnie nie wiedziałam, jakie są ceny starych przedmiotów, dlatego czasem trudno było mi ukryć zaskoczenie. Wierzyłam jednak, że znajdę coś interesującego po przystępnej cenie. I nie pomyliłam się. Trafiłam na piękny, ceramiczny dzbanek w niebieskie kwiatki. Postanowiłam mu się przyjrzeć.
– To okazja. Początek tego wieku, za jedyne pięćdziesiąt złotych – zachęcał pan w czerwonej czapce, spoglądając na mnie nieco kpiąco. – Decyduje się pani?
– Biorę! – zdecydowałam się od razu. Byłam z siebie dumna. Wracałam do domu z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku. „Ricie na pewno się spodoba. To będzie perła w jej kolekcji”, myślałam z zadowoleniem.
Następnego dnia wyjechaliśmy po nią na dworzec. Powitanie po latach było bardzo wzruszające, a gdy nadeszła odpowiednia chwila, już w domu, mama wręczyła ciotce prezent.
– Oj, nie trzeba było – Rita broniła się dla podtrzymania konwenansów. W końcu jednak przyjęła podarunek i zaczęła go rozpakowywać.
– Jaki piękny dzbanek z Bolesławca! To chyba model z lat siedemdziesiątych? – obróciła go w rękach. – Jest wpaniały!
– Z lat siedemdziesiątych? – szepnęłam, unikając morderczego wzroku mamy.
– Tak, na pewno – kiwnęła głową Rita. – Zbieram kamionkę bolesławiecką. To przecież typowy polski produkt eksportowy...
– Ale kupiłaś oryginalny prezent! – zrugała mnie mama w kuchni. – Facet na targu wcisnął ci kit o stuletnim dzbanku, a ty w to uwierzyłaś. Skompromitowałaś rodzinę!
– Ty też w to uwierzyłaś. Pokazałam ci przecież ten nieszczęsny „antyk”! – odpowiedziałam nieco złośliwie.
Mama zmieszała się. Nagle, jak na umówiony sygnał, roześmiałyśmy się. A ja obiecałam sobie, że jest to ostatnia rzecz, którą za nią zrobiłam. Czy jednak wytrwam w tym postanowieniu? Szczerze mówiąc – wątpię.