"Moja mama zachowywała się jak małe, nieporadne dziecko. Była zdrową, sprawną kobietą, która jednak zupełnie nie chciała korzystać z życia i nie potrafiła sama załatwić najprostszej sprawy. Przyszło mi do głowy tylko jedno rozwiązanie, ale czy to dobry pomysł?" – Zofia, 35 lat
"Znowu ten sen!”, pomyślałam, otwierając oczy. Zawsze to samo... Jestem w jakimś domu, podobnym do tego, w którym dorastałam. Bardzo się boję, bo wiem, że w którymś z pomieszczeń znajdę coś strasznego. W końcu schodzę do piwnicy i słyszę krzyk mojej mamy. Biegnę, by ją odnaleźć i widzę, jak znika w otworze w podłodze. Staram się ją chwycić za rękę, ale ona się osuwa i tonie... Wtedy się budzę... „Kiedy ten koszmar mnie opuści?”, zastanawiałam się, wstając z łóżka. Potem szykowałam się do pracy. A po pracy nie było szans, bym odpoczęła, bo jak każdego dnia musiałam iść do mojej mamy, by się nią zaopiekować.
Kiedy doszłam po pracy do domu mamy, byłam na skraju wyczerpania.
– Jak się czujesz, mamo? – zapytałam.
– Źle, córeńko, źle... – żaliła się jak zwykle.
– Boli mnie tu i tu – zaczęła wskazywać palcem różne miejsca na swoim ciele. – Gdybyś się ode mnie nie wyprowadziła, byłoby inaczej... Nie radzę sobie! – jej oczy się zaszkliły.
– Mamo – westchnęłam i przytuliłam ją. Przylgnęła do mnie jak małe, nieporadne dziecko.
– Tak mnie dzisiaj boli głowa – nagle mama wyrwała się z moich ramion.
– To dlaczego nie pójdziesz do lekarza? – spytałam, choć dobrze wiedziałam, że dopóki nie wezmę jej za rękę i nie wepchnę do gabinetu, to tam nie pójdzie.
– Sama mam iść? Kolejki są i ta doktorka taka niemiła... Czułam, jak narasta we mnie złość.
Od niewyspania i zmęczenia pękała mi głowa, w domu czekały na obiad dzieci, a ja wiedziałam, że mama nie pozwoli mi stąd szybko wyjść.
– Pójście do lekarza to żaden wyczyn! – syknęłam. – Czy już niczego nie potrafisz sama załatwić?! Mama siedziała skulona i patrzyła na mnie załzawionymi oczami. Czułam się podle.
– Zarejestruję cię jutro rano w przychodni, dobrze? – spytałam zrezygnowanym tonem. Mama od razu się na te słowa ożywiła.
– Dobrze, Zosiu, dobrze. To ja będę czekać na ciebie rano i pójdziemy do tej doktorki. Pokiwałam z rezygnacją głową. Mama znów wygrała. Jak zawsze. Choć codziennie obiecywałam sobie, że będę mobilizować ją do samodzielnego życia. Moja mama nie była obłożnie chorą, niedomagającą staruszką. Była siedemdziesięcioletnią, zdrową i normalną kobietą, która jednak zupełnie nie potrafiła korzystać z życia...
Kiedy tata zmarł, mama popadła w depresję, a ja, zamiast bawić się z koleżankami, musiałam zajmować się młodszym rodzeństwem. Prałam, przygotowywałam posiłki, pomagałam odrabiać lekcje. Mama zaś albo paliła papierosa za papierosem i wgapiała się w okno, albo siedziała bez ruchu na niepościelonym tapczanie i płakała. Tak bardzo chciałam jej wtedy pomóc! Nie buntowałam się. To przyszło dopiero, kiedy poszłam do technikum. Wtedy bardzo zazdrościłam koleżankom zaradnych rodziców, dzięki którym miały one modne ciuchy i wszystko, co chciały. Ja musiałam się zadowolić rzeczami, które dostawałam w spadku po kuzynce.
W wieku dziewiętnastu lat zakończyłam naukę. Choć chciałam uczyć się dalej, wiedziałam, że muszę wziąć na siebie utrzymanie rodziny. I tak żyłam, poświęcając się swojej mamie, dopóki nie poznałam Tomka.
– Mamo, chcę się wyprowadzić – oznajmiłam któregoś dnia. Wtedy zobaczyłam jej przerażone spojrzenie! Przez chwilę miałam nawet ochotę wszystko odwołać.
– Chcesz mnie zostawić? Uciekasz jak twój ojciec? Jak ja sobie ze wszystkim poradzę? Mój Boże, wiedziałam, że w końcu tak się stanie – zaczęła się jąkać i łapać łapczywie powietrze.
– Mamo – powiedziałam spokojnie. – Wszyscy będziemy ci pomagać! Przecież dobrze o tym wiesz – uśmiechnęłam się do niej i wzięłam ją za rękę. Jej dłoń była mokra od potu.
– Ja przecież... – mama usiłowała rozpaczliwie znaleźć jakieś argumenty. – Jestem chora! – powiedziała w końcu ze łzami w oczach. – Umrę, jak się wyprowadzisz! – załkała.
– Mamo... – westchnęłam i przytuliłam ją. – Będę cię odwiedzać, pomagać. Obiecuję! – zapewniałam.
Mimo całej złości za tę jej nieporadność, czułam się za mamę odpowiedzialna. Traktowałam ją tak, jakby ona była moją córką, a nie matką... Ona wciąż próbowała wzbudzić we mnie poczucie winy za to, że się wyprowadziłam i zostawiłam ją samą. Co rusz wymyślała choroby, nieraz symulowała zawał serca. Z tego też powodu kupiliśmy mieszkanie tuż obok jej domu i odwiedzałam ją codziennie po pracy! Jej jednak to nie zadowalało.
„Wykończę się przez nią psychicznie! Ile dałabym, żeby wyjechać gdzieś, gdzie nikt by mnie nie znalazł i niczego by nie chciał!”, westchnęłam, wychodząc od niej. Nawet perspektywa zobaczenia moich ukochanych maluchów już mnie nie cieszyła. One też zaczęły mnie ostatnio denerwować.
– Obiad gotowy! – wykrzyknęli na mój widok synowie.
– Placki ziemniaczane ze śmietaną – dokończył mój mąż i uśmiechnął się.
– Dziękuję! Ale... Co to za święto? – wydukałam zaskoczona.
– Za dużo masz na głowie – odpowiedział. – Chcemy ci pomóc. Postanowiliśmy przejąć od ciebie trochę obowiązków! Prawda, chłopcy? – Prawda! Prawda! – krzyknęli jednocześnie Krzyś i Damian.
Spojrzałam na nich z wdzięcznością i pierwszy raz od wielu tygodni poczułam wewnętrzny spokój. Nie musiałam się z niczym spieszyć, mogłam usiąść po posiłku i odpocząć. Wystarczył taki drobiazg, jak pomoc męża przy przygotowaniu obiadu, bym inaczej na wszystko spojrzała. I chyba wtedy po raz pierwszy zaczęłam rozważać pomysł, przed którym tak długo się wzbraniałam. „Może jednak powinnam wziąć mamę do siebie. Nie będę się tak szarpać między dwoma domami. Jak zamieszka z nami, to może będzie mi łatwiej zajmować się nią i dziećmi. Ale czy to na pewno dobre rozwiązanie”, rozmyślałam.
– O czym tak dumasz, kochanie? – zapytał Tomek.
– O mamie. Męczy mnie to bieganie od jednego domu do drugiego. Kiedy jestem tam, myślę o was, jak jestem u nas, myślę wciąż o niej. Na nic nie mam czasu, ciągle gdzieś się spieszę. Może lepiej będzie, jeżeli zamieszka u nas? Już sama nie wiem, co mam robić.
– Myślę, że nie dowiemy się, jak nie spróbujemy – odpowiedział.
Byłam mężowi wdzięczna. Kiedy położyłam się wieczorem do łóżka, przytuliłam się do niego i po chwili usnęłam. Tej nocy nie dręczyły mnie już żadne koszmary...