Na początku roku szkolnego dzieci zwykle mają zapał do nauki. Ale dorośli czasami niechcący go gaszą... Oto typowe rodzicielskie błędy. Skorzystaj z naszych rad, a Twoje dziecko będzie miało więcej motywacji do zdobywania wiedzy.
Spis treści
Choć rodzice pragną dla swojego dziecka jak najlepiej, to zdarza się, że zupełnie nieświadomie podkopują jego motywację do nauki.
Rodzice starają się motywować, tłumaczą, pilnują, żeby dziecko solidnie przykładało się do lekcji. Chcą dla niego jak najlepiej, ale skutek bywa odwrotny do zamierzonego. Zapał do nauki zamiast rosnąć, z tygodnia na tydzień jest coraz mniejszy. Co takiego robimy i co mówimy nie tak?
Codzienne rozmowy, reakcje na szkolne niepowodzenia, a nawet sposób zadawania pytań mogą sprawić, że szkoła zaczyna kojarzyć się z presją, lękiem i rozczarowaniem – zamiast z rozwojem i odkrywaniem świata. Co warto mówić, a czego unikać, by nie zniechęcić dziecka do nauki? Oto najczęstsze błędy, które popełniamy w dobrej wierze – i sposoby, jak ich unikać.
„Nie uczysz się? Będziesz kopał rowy”, „Ucz się, żeby być kimś, jak dorośniesz: lekarzem, prawnikiem, architektem...”.
Któż z nas w dzieciństwie nie słyszał takich zachęt? A kto traktował je poważnie i w czwartej czy piątej klasie siadał do lekcji, żeby zdobyć prestiżowy zawód? No właśnie, nikt. Rozwiązywaliśmy zadania, pisaliśmy wypracowania, żeby mieć z głowy lekcje i iść na podwórko.
Przyszłość to dla dziecka abstrakcja. Ono jest tu i teraz, myśli, co zdarzy się za chwilę, jutro. Dziesięć lat to dla niego wieczność. Nie każ mu przyjmować twojej dorosłej perspektywy. Zamiast tego pomóż znaleźć frajdę w tym, co teraz robi. Dzieci najlepiej się uczą, gdy nauka wcale nie przypomina nauki, jest zabawą, odkrywaniem świata. Biologia czy chemia to przecież fascynujące odkrycia, a nie wiedza potrzebna, żeby kiedyś dostać się na medycynę. Spróbuj to dziecku pokazać. Zamiast na korepetycje, zapisz do kółka naukowego. Początek roku to świetna okazja.
„Zobacz, Kasia dostała piątkę, a ty tylko trójkę” – takie zdanie miało zmotywować, a wywołuje frustrację i poczucie bycia niewystarczającym. Dziecko zaczyna postrzegać naukę jako wyścig, a nie jako proces rozwoju. Zamiast porównań warto doceniać postęp i wysiłek własnego dziecka.
Gdy rozmowy o szkole sprowadzają się do pytania: „Co dziś dostałeś?”, dziecko może odnieść wrażenie, że liczą się tylko wyniki, a nie jego emocje, zaangażowanie czy zainteresowania. To może zabić naturalną ciekawość. Zamiast tego warto zapytać: „Czego ciekawego się dziś dowiedziałeś?” lub „Co sprawiło ci trudność i dlaczego?”.
Złych ocen najbardziej boją się rodzice. Sprawdzają każdą pracę, pakują tornistry. Wyręczając, uczą dzieci, że nic od nich nie zależy i za nic nie są odpowiedzialne. W tym roku jedynka za brak zeszytu niech będzie zmartwieniem twojego dziecka, nie twoim. Pozwól mu także więcej czasu poświęcić na ulubiony przedmiot. Te mniej lubiane niech zaliczy tak, jak może, na trójkę.
„Nauczycielka zołza? Ale przedmiot ważny”, „Pani od matmy nie musisz lubić”.
Tłumaczymy, że nauka to jedno, nauczyciel drugie. Ale dzieciaki tego nie kupują. Chcą się uczyć tylko od ludzi, których lubią. Psychologowie to potwierdzają, umysł kilku-, kilkunastolatka nie jest w stanie oddzielić emocji, które budzi człowiek od przekazywanej przez niego wiedzy.
Każde dziecko potrzebuje mistrza, mówiła Rita Pierson, pedagog, autorka książek znana z tego, że najgorszych uczniów potrafiła zmienić w prymusów, zdobywając ich sympatię. Warto takich mistrzów poszukać. Jeśli nie w szkole, to może wśród znajomych jest wujek-pasjonat nauki, który zarazi zamiłowaniem do matmy? Albo w internecie. „Babka od histy” przekona do historii, a „Pan Belfer” pokaże, że chemia jest OK.
„Masz problemy z matematyką. Musisz się podciągnąć”
Rodzic myśli, że właśnie mobilizuje dziecko do pracy. A zniechęca! Przypomina o problemach, podcina skrzydła i obrzydza naukę. Nikt nie lubi robić tego, w czym czuje się niepewnie i na każdym kroku obawia porażki. Przyjemniej przecież zajmować się tym, w czym czujemy się ekspertami i mamy sukcesy.
Dziecko też chce być ekspertem. Wystarczy, że nauczyciele skupiają się na tym, czego nie umie. Ty doceń to, co wie i potrafi. Zrób małe doświadczenie, „zielony ołówek Rity Pierson”. Gdy dziecko pokaże ci jakąś pracę, zamiast sposobem szkolnym zaznaczać błędy na czerwono, na zielono oznacz fragmenty, które twoim zdaniem są super. Pozwól mu uwierzyć, że coś potrafi. To naprawdę działa cuda.