"Uwierzyłam mu w bajkę o złej żonie. Kiedy poznałam prawdę, byłam zdruzgotana..."
Fot. 123RF

"Uwierzyłam mu w bajkę o złej żonie. Kiedy poznałam prawdę, byłam zdruzgotana..."

"Wierzyłam w każde jego słowo, bo... chciałam w nie wierzyć. Romans z żonatym mężczyzną wcale nie wydawał mi się czymś niewłaściwym, dopóki nie zadzwoniła do mnie jego żona i nie opowiedziała mi swojej historii. Do dzisiaj usiłuję pozbierać się po tym, co usłyszałam..." Ilona 26 lat.

Krzysztofa poznałam przypadkiem i nawet przez myśl mi nie przeszło, że oprócz przelotnej, grzecznościowej rozmowy, jaką obcy ludzie prowadzą na spotkaniach towarzyskich, coś nas kiedyś połączy. Byłam wówczas bardzo zajęta swoją pierwszą pracą i nie interesowały mnie żadne związki – przelotne czy trwałe. W ogóle nie miałam ochoty na życie towarzyskie.

Nie broniłam się

Na ten pamiętny event poszłam w zastępstwie mojego szefa, którego w ostatniej chwili unieruchomiła grypa.
– Pani Ilono, chodzi mi tylko o to, żeby ktoś z naszej firmy tam się pokazał, nic więcej – jego zakatarzony głos brzmiał w słuchawce prosząco, ale doskonale wiedziałam, że nie mogę odmówić. Postanowiłam więc odbębnić to możliwie szybko i bezboleśnie. W efekcie, zamieniwszy po kilka słów to z tą, to z inną grupką gości, dyskretnie przesunęłam się do wyjścia. Ubierałam się właśnie w pośpiechu w szatni, gdy jakiś mężczyzna szepnął mi zabawnie do ucha:
– Szybciutko, szybciutko, bo nas ktoś przyłapie! Nacisnął klamkę i chwilę potem owiał nas chłód ulicy. Miałam na sobie tylko cienki płaszcz i wieczorową sukienkę, więc trzęsąc się z zimna rozglądałam się za jakąś taksówką.
– Bardzo chętnie podwiozę panią do domu, wspólniczko – zaproponował mój towarzysz.
– Wspólniczko? – dopiero teraz spojrzałam mu w twarz, przestraszona, że może to ktoś z mojej firmy. Przede mną stał obcy, znacznie starszy ode mnie mężczyzna o ciepłych oczach i bardzo sympatycznym uśmiechu.
– Wspólniczko zbrodni – wyjaśnił komicznie. – Choć właściwie zbrodniarzami należałoby nazwać tych nudziarzy tam, prawda? – wskazał brodą oświetlone okna sali bankietowej. Roześmiałam się, bo to było naprawdę zabawne. Ktoś kiedyś powiedział, że rozśmieszyć kobietę, to w połowie już ją zdobyć. Zapewne więc wtedy właśnie nasza przyszłość zapisywała się gdzieś w wielkich księgach. Ja jednak jeszcze nic o tym nie wiedziałam. Ani tego wieczora, ani nawet nazajutrz, gdy wychodząc rano do pracy, wpadłam wprost na niego.
– Co pan tu robi? – spytałam zdumiona.
– Czatuję – odrzekł z tym samym zabawnym wdziękiem, co poprzedniego wieczoru. – Chciałem zobaczyć panią na dobry początek dnia. I... zawieźć do pracy, jeśli się pani zgodzi – dodał z komiczną miną. Nie lubię nachalnych mężczyzn i gdyby powiedział to jakoś inaczej, gdyby była w nim choć odrobina pewności siebie, odmówiłabym. Ale on stał na wprost mnie taki wielki i jednocześnie bezradny, że skapitulowałam. Uległam też, gdy po południu czekał na mnie pod firmą i gdy w drodze powrotnej zaprosił mnie na obiad. Wspólny wieczór był już tylko logicznym następstwem mojego braku stanowczości. I chyba jednak dowodem na moją samotność, z której wcześniej nie zdawałam sobie sprawy.

Nie wiedziałam, że ma żonę

Spędzaliśmy ze sobą coraz więcej czasu i wkrótce zaczęłam się zastanawiać, jak żyłam, kiedy go jeszcze nie znałam. Bo Krzysztof miał wyjątkowy dar okazywania uczuć za pomocą zupełnych drobiazgów: bukiecika fiołków, maleńkich, ale pachnących na całe mieszkanie, spinki do włosów, którą zapamiętał, choć tylko raz pokazałam mu ją kiedyś na wystawie, albo po prostu w porę zaproponowanej herbaty. Był kumplem, przyjacielem, opiekunem i nawet kiedy milczeliśmy, czuliśmy swoją wzajemną bliskość.
– Kocham cię, maleńka. Chyba nie może być większej miłości – szeptał mi we włosy, gdy nad ranem wypuszczał mnie z czułych objęć. Tak, ja też nie miałam wątpliwości, że nasz związek jest czymś wyjątkowym. I choć jeszcze niedawno tak ceniłam sobie swoją niezależność, teraz coraz częściej łapałam się na pragnieniu, by związać się z nim na zawsze. Marzyłam o wspólnych śniadaniach w spokojne poranki i szczerze mówiąc, gdzieś w głębi serca czekałam, żeby mi się oświadczył. Krzysztof tymczasem wiecznie się spieszył. Wybiegał z mojego domu nad ranem, czasami – gdy bardzo trudno nam było się rozstać – wprost ode mnie jechał do swojej firmy.
– Kiedy ty wreszcie przestaniesz tak ciągle dokądś pędzić? – pytałam, patrząc, jak zbiera w pośpiechu swoje rzeczy i dopija na stojąco kawę.
– Przyznaj się, przyznaj – rzuciłam pewnego dnia żartem – nie jestem w twoim sercu jedyna! Zatrzymał się nagle i popatrzył na mnie uważnie.
– W sercu jesteś jedyna – powiedział z jakąś dziwną miną. – Ale w życiu... nie – dodał bardzo cicho. Byłam tak zaskoczona jego słowami, że w pierwszej chwili po prostu nie rozumiałam.
– Jak to? – zaśmiałam się. – Masz drugą na boku? Czy to nie za wcześnie? Uważaj, bo jeszcze ci niczego nie przysięgałam! Powoli odstawił filiżankę.
– I nie przysięgaj – poprosił poważnie. – Nie mógłbym tego teraz przyjąć.
Oniemiałam. Krzysztof zbliżył się do mnie z napiętą, skupioną twarzą. Kucnął przy moich kolanach i ująwszy w dłonie mój podbródek, szepnął:
– Ja mam żonę. Wpatrywałam się w niego bez słowa. Żonę? Wolne żarty! Teraz by mi o tym mówił? Po trzech miesiącach codziennych spotkań, po tych wyznaniach?... Spróbowałam uśmiechu w nadziei, że i on zacznie się śmiać. Pocałuje mnie w nos i powie wesoło, że dałam się nabrać. Ale on się nie śmiał. Usta mi drgnęły nerwowo. Żona!... Dlaczego nie przyszło mi to do głowy? Przecież powinnam domyślić się, że jeśli mężczyzna po czterdziestce jest wolny, to na pewno nie taki! Nie wspaniały opiekun, kochanek, przyjaciel... Przyjaciel? Czy naprawdę nim był? To czemu mnie oszukał?!

To skomplikowane

Wykrzyczałam mu to w rozpaczy, nie zważając na własną godność i zranioną ambicję. Patrzył na mnie z widocznym cierpieniem i poczuciem winy.
– To było tchórzostwo, wiem – szepnął. – Ale bałem się, że odejdziesz. Że pójdziesz do innego, a ja zostanę znów tak okropnie samotny!
– Nie jesteś samotny, przecież masz żonę – rzuciłam z gniewem.
– Nie, Ilonka, proszę – spojrzał mi w oczy błagalnie. – Tylko nie to. Tylko nie sarkazm... Ja... Mnie z żoną już od wielu lat nic nie łączy.
Nic go nie łączy? To po co z nią siedzi? Chyba wyczytał to pytanie w moich myślach.
– Nie chcę krzywdzić naszej córki – powiedział. – Kiedy się zorientowałem, że ten związek jest pomyłką, chciałem odejść, ale Edyta wciąż miała nadzieję... No, a potem urodziła się Joasia i wszystko się skomplikowało. Umilkł na moment, a po chwili znów podjął stroskany:
– Wcześniej ten układ był mi obojętny, ale teraz, kiedy ciebie poznałem, okropnie się męczę. Oddałbym nie wiem co, żebyśmy mogli być razem. Kilka razy już chciałem rozmówić się z Edytą, ale... chcę, żeby córka najpierw dostała się na studia...
Miałam straszną ochotę zapytać, kiedy to będzie, ale nie zdobyłam się na to. Musiałam zachować jakieś resztki godności. Zresztą, czy jakakolwiek odpowiedź by coś zmieniła? Kochałam Krzysztofa i mogłam tylko współczuć sobie i jemu, że tak nam się życie skomplikowało.
– Idź już do tej pracy – szepnęłam. Potwornie się bałam, że zacznę przy nim płakać.
Nie chciałam tego. Nie chciałam go obciążać jeszcze tym. I tak już było nam okropnie ciężko.
– No idź! – powtórzyłam ponaglająco, bo wciąż stał i patrzył na mnie ze smutkiem. – Będę czekać z kolacją...
Wreszcie wyszedł. Powoli, z ociąganiem zniknął cicho za drzwiami. Dopiero wtedy poczułam, jak strasznie jestem napięta. Opuściłam głowę i zaczęłam płakać.

Życie w cieniu 

Od tego dnia już nic nie było tylko moje. Zawsze gdzieś w tle, bardziej lub mniej wyraźnie, majaczyła sylwetka tamtej kobiety! Tamtego związku, tamtego domu, tamtej rodziny. I choćby nie wiem, jak długie i czułe chwile łączyły mnie i Krzysztofa, zawsze to były tylko chwile, po których musiało nastąpić rozstanie. Nie mogłam się z tym uporać. Bo dlaczego nie spotkaliśmy się wcześniej? Czemu los nie pozwolił mi kochać Krzysztofa bez przeszkód? Czemu nie mogłam powiedzieć o nim „mój mąż”, wziąć pod rękę na spacerze, gotować dla niego niedzielnych obiadów, dać mu ciepłego domu, na który zasłużył? Czemu musiałam żyć w cieniu tamtej? Dlaczego, choć się nie liczyła, miała wszystkie przywileje? Niekochana, a jednak najważniejsza! Jak to straszliwie bolało! Niewiele wiedziałam o swojej rywalce. Krzysztof dyskretnie milczał na jej temat. Nie miałam jednak wątpliwości, że uczepiła się go jak kleszcz. Nienawidziłam jej z całego serca i... z całego serca jej zazdrościłam! Wiele bym dała, żeby Krzysztof się z nią rozszedł, ale milczałam. Nie chciałam stać się do podobna do niej, iść po trupach, żądając dla siebie wszystkiego! Więc tak trwałam w tym związku, cierpiąc i nie potrafiąc odejść.

Spotkanie z żoną

Dni mijały i układały się w miesiące. Długie miesiące codziennego czekania, że może będzie miał czas, może nie zje z rodziną dziś obiadu, może tej nocy będzie mógł zostać do rana... I nagle Edyta zatelefonowała do mnie!
– Chcę się z panią zobaczyć – powiedziała spokojnie. – Pani wie, kim ja jestem, a ja wiem, kim jest pani. Myślę, że powinnyśmy porozmawiać. „Więc jednak!”, myślałam idąc na to spotkanie. „Więc jednak Krzysztof nie wytrzymał i zaczął z nią rozmowę o rozwodzie! Kochany... Musiało być trudno, skoro dał jej mój numer. Ja się tej rozmowy nie boję.”
Umówiłyśmy się w kawiarni. W pierwszej chwili nie zwróciłam na nią uwagi. Oczekiwałam starej jędzy, a zobaczyłam zadbaną kobietę przed czterdziestką, łagodną i – choć niechętnie to przyznawałam – wyglądającą nawet sympatycznie. Tak mnie to zaskoczyło, że na moment straciłam całą swobodę i pewność swojej przewagi.
– Pani jest Ilona? – zapytała Edyta. Kiwnęłam głową. Spokojnym gestem wskazała mi miejsce obok siebie, a ja usiadłam grzecznie jak pensjonarka. Patrzyła na mnie przez chwilę. Bez gniewu, raczej z ciekawością.
– Hm – westchnęła, a po jej twarzy przemknął cień uśmiechu. – Inaczej sobie panią wyobraziłam, kiedy znalazłam pani imię w notesie Krzysztofa. Znalazła?... To znaczy... że jednak nie rozmawiali?... Ale w takim razie grzebała w jego rzeczach! Patrzyłam na nią chłodno, próbując odzyskać pewność siebie.
– Jest pani bardzo młodziutka – ciągnęła tymczasem tamta uprzejmym, prawie przyjacielskim tonem. – Teraz jest mi jeszcze trudniej... – urwała.
„Sprytna jest”, pomyślałam. „Wie, jak wytrącić mi broń z ręki!” Postanowiłam milczeć. „Niech sama mówi. Niech się odsłoni – wtedy ją zaatakuję.”

Oni zawsze tak mówią

– Wiem, że się widujecie – zaczęła – choć nie od Krzysztofa. Ale pani obecność jest bardzo... bardzo odczuwalna pomiędzy nami... Milczałam.
– I co mój mąż pani mówi? – spytała. – Pewnie, że się rozwiedziemy?... Oni najczęściej to mówią. Przepraszam, ale to takie banalne... Poczułam, jak krew uderza mi do głowy. Więc jednak kpi ze mnie! Nie zamierzałam pozwalać jej na to. Teraz przyszła moja kolej!
– Owszem – odparłam ostro. – Krzysztof nie kocha pani i ma zamiar odejść. Ale kocha córkę, więc chce poczekać, aż dostanie się na studia – mówiłam, patrząc na nią twardo.
Uniosła na mnie zdumione spojrzenie i nagle zaśmiała się krótko.
– Kocha córkę? – powtórzyła. – Którą?
– A ile Krzysztof ma córek? – rzuciłam na to z sarkazmem.
– Dwie – odrzekła spokojnie. – Starsza, Joasia, studiuje, jest na drugim roku. A młodsza, Kamilka, ma pięć lat – popatrzyła mi w oczy uważnie.
Poczułam się, jakbym dostała w twarz. „Dwie córki? Młodsza ma dopiero pięć lat?”, myślałam gorączkowo. W uszach zabrzmiały mi słowa Krzysztofa: „Od wielu lat nic mnie już z żoną nie łączy...” Kto z tych dwojga kłamał?... Ona! Na pewno ona! To było zupełnie oczywiste. Chciała mnie zniechęcić i szukała sposobu! A mimo to, mimo ogromnej pewności, że Edyta prowadzi ze mną grę, nie mogłam zignorować tego, co usłyszałam.
– Mają państwo dwie córki? – zapytałam cicho.
– Tak – odparła. Nie było w jej głosie triumfu. – To znaczy ja mam z Krzysztofem jedną, Kamilkę. Joasia jest z pierwszego związku. Pani nie wiedziała... – bardziej stwierdziła, niż zapytała – że Krzysztof był już raz żonaty? Musiałam przyznać, że strzeliła w dziesiątkę. Druga żona, druga córka...

Oszukał mnie!

Siedziałam oniemiała, nie próbując nawet ukryć zaskoczenia. Bo choćbym nie wiem, jak chciała jej nie wierzyć, nie mogłam. Czułam, że mówi prawdę. Krzysztof mnie oszukał!
– Tak przypuszczałam, że Krzysztof pani o tym nie powiedział – ciągnęła spokojnie. – Dlatego właśnie się z panią spotkałam. Może mi pani nie wierzyć, ale jestem pani życzliwa, bo wiem dokładnie, co teraz pani czuje. Dziesięć lat temu byłam w tej samej sytuacji. Za sprawą tego samego mężczyzny – dodała, a ja aż oparłam się o ławkę. Wolałam tak siedzieć, nim usłyszę resztę.
– Mnie też wtedy mówił, że jestem ta wspaniała, jedyna, najważniejsza... Gorzki uśmiech wypłynął na jej usta.
Niech pani nigdy nie wierzy w bajki o złych żonach i idealnych mężach. Bo jeśli dla pani jest gotów porzucić poprzednią, to znaczy, że będzie tak samo skłonny porzucić panią dla jakiejś następnej... pewnie młodszej... Ja też walczyłam o niego, wierząc bez zastrzeżeń w każde jego kłamstwo. Byłam tak samo łatwowierna jak pani, bez urazy. Teraz mam za to karę – westchnęła na koniec.
Podniosła głowę i spojrzała mi prosto w oczy. Nie zobaczyłam w nich niechęci czy nienawiści do siebie, tylko tyle bólu i cierpienia...
– Proszę mi wierzyć, że to nie jest takie łatwe. Myśli pani, że nic mnie nie kosztuje, kiedy mój mąż, który jeszcze niedawno traktował mnie jak królową, teraz bez skrupułów robi ze mnie potwora? Że mnie to nie boli, nie rani, gdy w łóżku z obrzydzeniem odwraca się ode mnie? Dziś już wiem, co czuła Basia, moja poprzedniczka, gdy nagle zabrał jej swoje uczucia, całą troskę i czułość, i bez wahania podarował młodszej kobiecie. A dla niej miał tylko zniecierpliwienie i niechęć. Umilkła. Ja też się nie odzywałam. Byłam zszokowana, kompletnie zdruzgotana.
Wiedziałam, jak wiele kosztują ją te słowa i podziwiałam jej szczerość. Ja nie zdobyłabym się na taką otwartość, choć coraz wyraźniej widziałam, że moja męka wcale nie była mniejsza. Męka czekania, niepewności, zazdrości...
– Sądziła pani, że jestem szczęśliwa? Może nawet zazdrościła mi pani Krzysztofa i praw, jakie mam do niego? Nic bardziej mylnego – pokręciła głową ze smutnym uśmiechem. – Bo ja też tych praw nie mam. Odebrał mi wszystko, kiedy poznał panią. A pani – spojrzała mi wymownie w oczy – jest szczęśliwa?...

Samotność

Nie musiałam odpowiadać. Obie już wiedziałyśmy, kto miał to, czego tak nam trzem brakowało. Kto, udając szlachetnego dżentelmena, dostawał i miłość, i wierność, i pełne poświęcenie, a wszystko to za darmo – bez wyrzeczeń, bez rezygnacji z czegokolwiek!
Zwrócone twarzami do siebie, w milczeniu spoglądałyśmy w otchłań, jaką stworzył nam nasz wspólny mężczyzna. Ten, o którego walczyłyśmy, dla którego godziłyśmy się cierpieć i rezygnować z siebie, depcząc własną godność i niezaspokojone marzenia.
Od tamtej pory minęły już dwa lata. Oczywiście odeszłam od Krzysztofa, ale nadal jestem sama. I zastanawiam się nieraz, czy kiedykolwiek jeszcze będę umiała obdarzyć kogoś miłością tak świeżą i gotową do poświęceń, tak bezkrytycznie ufną, z jaką pokochałam jego. Chcę wierzyć, że tak. Że trucizna, którą tamto uczucie pozostawiło we mnie, zmieni się któregoś dnia w szczepionkę.

 

Czytaj więcej