Z przerażeniem obserwowałam, jak moja kochana córka zmieniała się w pustą i kapryśną dziewczynę. W liceum zaczęła dzielić świat na ten gorszy „blokowy” i lepszy — „willowy”, a dramat polegał na tym, że sama żyła w tym gorszym. Kiedy Ela zdała na studia, myślałam, że to ją zmieni. Myliłam się jednak... Roma, 57 lat
Kiedy mój mąż zginął w wypadku samochodowym, nasza córeczka miała cztery latka. Wiedziałam, że trudno mi będzie samotnie ją wychowywać, ale nie chciałam drugi raz wychodzić za mąż. Nigdy nie pogodziłam się z tragicznym odejściem Krzysztofa…
Lata mijały. Córka nie sprawiała żadnych kłopotów, dopóki nie poszła do ogólniaka. Raptem z grzecznej dziewczynki stała się osobą bardzo kapryśną, a potem zaczęły się te wszystkie historie z chłopakami. Ela była ładna, miała powodzenie, chciała więc nabrać przekonania, że żaden mężczyzna jej się nie oprze...
Ze swej strony chroniłam córkę, jak umiałam najlepiej. Po raz pierwszy pozwoliłam Elżuni, żeby wyszła z domu na całą noc, gdy miała siedemnaście lat.
Zaprosił ją na sylwestra kolega z klasy, Darek. Wróciła z przyjęcia zachwycona i oszołomiona dobrobytem, w jakim żyła jego rodzina. Ich dom liczył osiem pokoi. Podłogi wyłożone były lśniącym parkietem, a ściany drogimi tapetami. Każdy mebel zrobiony został na zamówienie. Odtąd Ela dzieliła świat na „blokowy” i „willowy”, a dramat polegał na tym, że sama żyła w tym gorszym. Cokolwiek bym nie zrobiła, czy nie powiedziała, zawsze było nie tak.
Kilka tygodni przed osiemnastymi urodzinami córki zaproponowałam, żeby urządziła w domu przyjęcie.
– Najlepiej, gdybyś zaprosiła całą klasę – poradziłam.
– Nikogo nie zaproszę – zakomunikowała z nadąsaną miną.
– Ależ dlaczego? – spytałam.
– Bo przestałam zadawać się z hołotą – usłyszałam w odpowiedzi.
Córka z każdym dniem coraz bardziej oddalała się ode mnie. Sprawiała same przykrości. Ciągle
narzekała. Mówiła, że ubrania, które do tej pory jej kupowałam, przypominają szmaty.
– Nie stać mnie na ładniejsze – broniłam się, a ona patrzyła na mnie z politowaniem.
Tak minęła szkoła średnia i kiedy Ela zdała na studia, myślałam, że to ją zmieni, że w końcu wydorośleje. Myliłam się jednak...
W październiku, zaraz po rozpoczęciu roku akademickiego, w szafie córki odkryłam rzeczy, na których widok odebrało mi mowę. Jedwabne bluzki, beżowa marynarka z delikatnej wełny, markowe dżinsy. Gdy tylko wróciła z uczelni, zapytałam, skąd wzięła te cuda.
– Od przyjaciela – wyjaśniła, bezczelnie śmiejąc mi się w twarz.
Chciałam ją uderzyć, ale ona chwyciła mnie za rękę i oświadczyła spokojnie:
– Jestem dorosła i sama odpowiadam za siebie.
Świat zawirował mi przed oczami. Poczułam ucisk w piersi, nie mogłam złapać tchu, potem nagle zapadłam się w ciemność.
Oprzytomniałam dopiero w szpitalu. Od lekarza dowiedziałam się, że zasłabłam. Elżbieta przez cały czas opiekowała się mną troskliwie. Znów była dobra i czuła. W duchu liczyłam, że może już taka pozostanie, tym bardziej, że kilka dni po moim powrocie ze szpitala przyprowadziła do domu swojego chłopaka. Miał na imię Robert i mieszkał niedaleko nas. Poznała go na uczelni. Mój Boże, obydwoje byli tak bardzo zakochani... Lecz potem córka wszystko popsuła i rozstali się.
– Mamo, przestań! – krzyknęła rozgniewana, kiedy próbowałam ją namówić, by do niego wróciła. – Przecież Robert to biedak. Zasługuję na bogatszego faceta!
Kilka miesięcy później Elżbieta oświadczyła, że rzuca studia i od października idzie do drogiej, prywatnej szkoły dla sekretarek. Czesne płacić będzie za nią jej nowy przyjaciel, który załatwił jej także pracę na stanowisku asystentki.
– Jakiej znowu asystentki? – spytałam.
– Asystentki szefa – wyjaśniła.
– Będziesz parzyć swojemu szefowi i jego kolesiom herbatki? – spytałam złośliwie.
– Mamo, czy ty naprawdę nie rozumiesz, że za wszelką cenę pragnę wyrwać się z tego bloku, by żyć w innym, piękniejszym świecie? – spytała, patrząc na mnie z wyrzutem.
Gdy wkrótce wyprowadziła się do kawalerki, którą wynajął jej przyjaciel, poczułam się fatalnie. Zastanawiałam się nad błędami, jakie popełniłam w jej wychowaniu. Może byłam zbyt pobłażliwa, a może zbyt surowa?
Ela nie dała znaku życia przez cztery miesiące, aż pewnej grudniowej niedzieli wpadła niespodziewanie, by zakomunikować, że jakiś cudzoziemiec zaprosił ją do siebie do Holandii i że dotychczasowy przyjaciel w porównaniu z nim był zwykłym nędzarzem.
– Rzucam szkołę i jadę w szeroki świat – oświadczyła na koniec, i tyle ją widziałam.
Tego roku spędziłam pierwszą samotną Wigilię. Tak bardzo byłam załamana postępowaniem córki, że nie postarałam się ani o choinkę, ani o żadne świąteczne łakocie, bo i po co? Elżbieta nie zadzwoniła, nie napisała. Miałam do niej żal, a równocześnie drżałam, że mogło jej się przytrafić coś złego...
Przypomniała sobie o mnie dopiero wiosną. Przysłała widokówkę z Amsterdamu. Napisała, że wyszła za mąż za jakiegoś Holendra. Był jeszcze bogatszy od tego, który ją do Holandii zaprosił. „Jestem z nim bardzo szczęśliwa”, zapewniała na koniec. Odpisałam, że uwierzę w jej powodzenie dopiero wtedy, gdy sama się przekonam.
Kiedy dojechałam na miejsce, stwierdziłam, że jeśli chodzi o majątek, wszystko się zgadzało. Tylko w jej oczach brakowało szczęścia...
Mąż Eli, Willi, był od niej dwa razy starszy. Wprawdzie miły i bardzo gościnny człowiek, ale nie pasował do córki, był siwy, chudy i mało urodziwy.
Ela nie miała w domu nic do roboty. Przez całe dnie snuła się smutna i przygaszona. Tuż przed moim odjazdem spytała nieśmiało, co słychać u Roberta.
– U jakiego Roberta?– udałam, że nie rozumiem, o kogo chodzi.
– No wiesz... U tego, co... – tłumaczyła nieskładnie.
– U tego biedaka? – nie potrafiłam powstrzymać się od złośliwości. – Założył prywatną firmę komputerową, świetnie zarabia, ożenił się, ma dziecko...
Elżbieta rozpłakała się.
– I co, na co ci to bogactwo? – spytałam. – Ale możesz to zmienić. Wróć do mnie, do domu...
Po przyjeździe do Polski żyłam nadzieją, że tym razem córka posłucha mojej rady. Nie pomyliłam się. Na początku września dostałam od niej list. Napisała, że wraca do Polski.
Z radości nie mogłam spać. W myślach układałam słowa powitania, lecz nic nie przychodziło mi do głowy poza jednym: „Dobrze, że wróciłaś, córeczko!”. Dwa miesiące później tak powitałam Elżbietę na lotnisku.