"Kiedy zaproponowano mi stanowisko kierownika, byłam bardzo zadowolona. Wierzyłam, że sobie poradzę z zarządzaniem, miałam też nadzieję, że koleżanki i koledzy z działu nie przestaną mnie lubić. Dobrze mi szło, dopóki nie trafił do nas Patryk. Był dobrym pracownikiem, ale pozwalał sobie zdecydowanie wobec mnie na zbyt wiele…" Daria, 34 lata
Od kiedy się zatrudniłam, pragnęłam awansu, a zdobywając go w niecałe trzy lata, dowiodłam, że jestem dobra w swojej pracy. Dlatego szefostwo mi zaufało, powierzyło konkretne zadania i zespół ludzi. Miałam sprawić, żebyśmy działali jak jeden mechanizm. Ambitne. Ekscytujące.
Nie bałam się wyzwań, wierzyłam, że sobie poradzę z zarządzaniem, miałam też nadzieję, że nie stracę sympatii, jaką byłam wcześniej darzona. Bo bywa różnie, gdy koleżanka zamienia się w szefową. Nie w moim przypadku. Ludzie nie chowali się przede mną, gdy szłam do kuchni po kawę, i dalej potrafili ze mną żartować, rozmawiać na tematy niekoniecznie związane z pracą, a nawet zapytać, czy wybiorę się z ekipą na piwo do pubu. Przełożeni byli zadowoleni z mojej pracy, ja byłam zadowolona z pracy moich podwładnych i wszystko działało bez większych zgrzytów.
Póki nie trafił do nas Patryk, przeniesiony z innego działu.
Nowy kolega bezkonfliktowo wtopił się w zespół i równie szybko wdrażał w swoje obowiązki. A dla mnie był przemiły, taki nieco staroświecki dżentelmen. Zajęta własną pracą nie zauważyłam, żeby Patryk robił coś niestosownego. Ale zauważyli to inni.
– No tak, znowu Patryk… – usłyszałam westchnienie, gdy rozdzielałam zadania.
Owszem, znowu powierzyłam je Patrykowi, bo był szybki i dokładny, bo sprawdzał poprzednie raporty, a ja nie musiałam spędzać godzin na analizie, czy na pewno wszystko się zgadza.
– Ula, chciałabyś robić to, co Patryk? – spytałam, gdy kończyłyśmy spotkanie. – Następnym razem przypomnij mi się.
– Nie wiem, czy jest sens. – Wzruszyła ramionami. – Przecież to oczywiste, że znów on dostanie najlepiej płatne zadanie. Uniosłam brwi. Robienie raportów było dobrze premiowane, bo była to mozolna i nudna dłubanina wśród cyferek, w której łatwo o błąd. Nie sądziłam, że aż tak jej zależy. Wcześniej jakoś nie rwała się do podobnej roboty.
– Ula, o co ci właściwie chodzi?
– O nic. – Znowu wzruszyła ramionami, co zaczynało się robić niegrzeczne. – Patryś niedługo awansuje na księcia małżonka, i tyle.
– Co? – Totalnie zaskoczona, parsknęłam śmiechem, ale po chwili spoważniałam, bo jej mina mówiła, że to nie był żart. – Słuchaj, lecę na zebranie, pogadamy później, a przy następnych raportach przypomnij się.
Naprawdę się spieszyłam, ale jej zarzut mnie zabolał. Naprawdę faworyzuję Patryka? Chciałam, by poczuł się dobrze w naszej grupie. Dlatego wdrażałam go do różnych zadań, by jak najszybciej zgrał się z zespołem i był z niego pożytek. W kolejnych dniach zwracałam jednak baczniejszą uwagę na to, jak się do niego odnoszę.
I nie zgodziłabym się z zarzutem, że go faworyzuję, ale zauważyłam coś, co mnie zaniepokoiło. Najpierw pomyślałam: „niemożliwe, wydaje mi się”. Potem musiałam stawić czoła odkryciu, że Patryk nie zachowuje się jak mój podwładny, raczej… jak mój chłopak.
– Kawkę ci przyniosłem, twoją ulubioną. – Wpadał rano do mojego pokoju z cappuccino na mleku owsianym.
– Dzięki… – mruczałam. Zajęta przeglądaniem dokumentów, nie zwracałam większej uwagi na to, że Patryk zatrzymywał się jeszcze w drzwiach i przez chwilę mi się przyglądał.
Czemu to robił?
I czemu kilka razy dziennie wpadał do mnie, pytając o to i owo? Zawsze było to pytanie związane z pracą. Tyle że po mojej krótkiej odpowiedzi, a właściwie potwierdzeniu, że dobrze mu się wydawało, pochwaleniu, że pracuje coraz lepiej, on zgrabnie schodził na tematy prywatne. Trochę gawędziliśmy, a mnie umykało, że inni to widzą i mogą odnosić mylne wrażenie. Dla mnie był to krótki przerywnik w trakcie pracy, a dla nich mogło wyglądać na flirt w biurze. Absurd, skądinąd. Unikałam jak ognia tego typu relacji w pracy, poza tym Patryk nie był w moim typie.
– Proszę, byś odtąd przychodził do mnie wyłącznie w sprawach służbowych – powiedziałam wprost, gdy kolega znowu przyniósł mi kawę. – Doceniam sympatyczne gesty, ale może być to opacznie zrozumiane.
– Jasne, oczywiście. Po prostu chciałem być miły, ale rozumiem.
– Dziękuję. – Uśmiechnęłam się, zadowolona, że rozmowa była krótka i rzeczowa.
Niestety. Patryk, owszem, przestał mi przynosić kawę do gabinetu, ale dalej ją parzył i wołał przez pół korytarza, że jest już gotowa. Zwróciłam mu uwagę raz i drugi. Nie pomogło. Przeciwnie, robiło się coraz gorzej. Kiedy zalewałam herbatę wrzątkiem, czułam lekki dotyk dłoni. Za każdym razem, gdy się obejrzałam, za mną stał Patryk. Niby nie mogłam mu nic zarzucić. Delikatne muśnięcie wyglądało na przypadkowe, ale… przypadkiem nie było, bo za często się zdarzało. Uśmiechy rzucane mi, gdy tylko wchodziłam do kuchni, przesiadanie się bliżej mnie podczas zebrań… Wszystkie te gesty kryły w sobie dwuznaczność.
Miałam dość. Ludzie w pracy podkpiwali ze mnie. Oho, inny wymiar mobbingu, tym razem szefowa uległa pracownikowi, a nie szef sekretarce. Byłam wściekła, a zarazem chciało mi się płakać. Przecież nie zrobiłam nic, by nawiązać z Patrykiem relację inną niż zawodowa. I wprost mu powiedziałam, że łączyć nas może wyłącznie stosunek służbowy. Skoro rozmowa w cztery oczy nie poskutkowała, postanowiłam to wyjaśnić na kolejnym spotkaniu grupowym.
– Aha. Jeszcze jedno. Słyszę plotki o mnie i Patryku, nie jestem głucha, ale żadne niestosowne układy nas nie łączą i łączyć nie będą. Mam nadzieję, że tym razem to do wszystkich dotrze. Lubię was i chętnie spotykam się z wami także po pracy, ale mam swoje zasady i nie uznaję romansów w biurze.
Nawet nie patrzyłam w kierunku Patryka, przez którego musiałam wygłosić to żenujące oświadczenie. Sądziłam, że będzie to wystarczająco dosadny przekaz. Na tyle, by dorosły człowiek zrozumiał. Nic z tego.
Spore, ostentacyjnie duże. Wyłącznie czerwone róże. Nie dało się ich przegapić. Patryk udawał urażoną niewinność, a zarazem słał mi błagalne spojrzenia. Czułam, że tracę kontrolę nad sytuacją, że nie panuję nad swoją pracą i swoim zespołem, przez co tracę autorytet, a w perspektywie mogę też stracić pracę, którą lubiłam i w której byłam dobra. Nie mogłam sobie na to pozwolić. Skontaktowałam się z przełożonym.
– Boże, znowu… – westchnął dyrektor działu, gdy opowiedziałam o zaistniałym problemie.
– Co to znaczy: znowu? – Zmrużyłam oczy. – To nie pierwsza taka sytuacja?
Otóż nie, jak się okazało. Przeniesienie do nas z innego działu było szansą dla Patryka (który naprawdę umiał pracować i nie musiał nadrabiać lizusostwem ani flirtami), by przemyślał swoje zachowanie. Teraz więc na mnie spadała decyzja, co z nim zrobić. Nie wahałam się. Moim zdaniem kwalifikował się na sesje u psychiatry, ale odgórnie nie mogłam go tam wysłać. Za to jeszcze tego samego dnia wręczyłam mu wypowiedzenie i zwolniłam go z obowiązku wykonywania pracy. Nie chciałam, by dalej mącił.
I tak spokój wrócił do mojego małego królestwa. Odzyskałam wiarygodność w oczach podwładnych i mogłam zająć się swoją robotą, zamiast mierzyć się z cudzymi urojeniami. Obym nigdy więcej nie stanęła w obliczu podobnej sytuacji. To bardzo niekomfortowe. Dlatego teraz czujnie obserwuję każdego, kto jest dla mnie zbyt miły…