"Romanse w pracy to błąd. A już romans z szefem to błąd podwójny. Przekonałam się o tym na własnej skórze. Ale piekło i szatani są niczym wobec zemsty zlekceważonej kobiety... " - Joanna, 27 lat
Marek, mój szef, to wyjątkowo atrakcyjny i uroczy mężczyzna. Spodobał mi się od pierwszego dnia, kiedy zaczęłam z nim pracować. Między nami po prostu musiało zaiskrzyć.
Zarówno on, jak i ja byliśmy młodzi, wolni, bez zobowiązań i tak się zdarzyło, że w jednej chwili poczuliśmy ochotę na romans. Żadne z nas nie planowało nic więcej. Było miło przez pół roku, a potem się skończyło. On znalazł inną dziewczynę, a ja chyba po raz pierwszy w życiu zakochałam się po uszy. Rozstaliśmy się w zgodzie i niby wszystko było w porządku. Niby...
Pewnego dnia wpadliśmy na siebie w stołówce.
– Słyszałam, że Andrzej odchodzi – powiedziałam do Marka od niechcenia, nalewając sobie żurek.
– To jeszcze nie jest pewne – mruknął w odpowiedzi i badawczo rozejrzał się dookoła. – Wolałbym, żebyś o tym nikomu nie mówiła.
– I tak wszyscy wiedzą – wzruszyłam ramionami. – Andrzej nam powiedział. To, co mnie interesuje – nachyliłam się lekko w jego kierunku – to odpowiedź na pytanie, kto zostanie twoim zastępcą. Problem ten nurtował mnie od momentu, w którym dowiedziałam się, że Andrzej, jeden z naszych kolegów, odchodzi z firmy. W głębi duszy byłam przekonana, że to właśnie ja obejmę jego stanowisko. Miałam największy staż w dziale, byłam doskonałym fachowcem, znałam biegle dwa języki obce. Poza tym Marek wielokrotnie mi to obiecywał. Fakt, że najczęściej robił to w łóżku, moim zdaniem, nie wpływał na prawdziwość jego zapewnień. Dwa tygodnie później okazało się, że moje nadzieje i wewnętrzne przekonania mogę sobie położyć pod tramwaj.
Postanowiłam rozprawić się z Markiem.
– Jak mogłeś mi to zrobić? – weszłam bez pukania do gabinetu szefa. – Jacek nie ma odpowiedniego wykształcenia, nie wspominając już o jego braku doświadczenia i ogólnie widocznym lenistwie.
– Nic mi o tym nie wiadomo – Marek odpowiedział sucho. – Wybrałem go na swojego zastępcę i ta decyzja jest nieodwołalna.
– Tak? – syknęłam.
– Owszem – nie patrzył na mnie.
– Ty jesteś kobietą, wychodzisz za mąż – zaczął się tłumaczyć. – Zaraz mi uciekniesz na urlop macierzyński.
– Myślę, że tak naprawdę nie o to ci chodzi – pokręciłam głową. – Boli cię, że to ja zakończyłam nasz romans.
– Nie bądź śmieszna – żachnął się Marek, a potem dodał z rezygnacją.
– Jacek zagroził mi, że odejdzie, jeżeli go nie awansuję. Nie mogę sobie pozwolić na utratę dwóch cennych pracowników w tym samym czasie – stwierdził.
– A jeżeli ja zagrożę, że odejdę? – zapytałam ze złością.
– Nie sądzę – uśmiechnął się złośliwie. – Dobrze pamiętam, co mi mówiłaś, kiedy byliśmy razem – na jego twarzy malował się triumf.
„Niech to szlag”, pomyślałam, wracając do biura. Na początku naszego romansu rzeczywiście opowiadałam Markowi, jak bardzo mi na zależy na tej pracy. Miałam na utrzymaniu chorą matkę z niewielką rentą, więc nie mogłam pozwolić sobie na rzucenie pracy z dnia na dzień, bo znalezienie nowej z pewnością wymagałoby sporo czasu. Na to właśnie liczył mój szef... Zanim coś znajdę, złość mi przejdzie i znowu będę pracowała ile sił na chwałę firmy. Czy miałam zresztą inne wyjście?
Minęło kilka miesięcy, a widok Jacka z powagą piastującego stanowisko zastępcy szefa nadal uwierał mnie jak cierń. Za każdym razem, kiedy zlecał mi jakieś zadanie, miałam wielką ochotę odpowiedzieć mu niegrzecznie, żeby się ode mnie odczepił. Trzymałam jednak język za zębami, bo mimo usilnych starań nie udało mi się znaleźć ciekawszej posady. Nadal zależało mi na tej pracy. Zmieniło się to pewnego pięknego jesiennego dnia. Mój mąż dostał awans i znaczną podwyżkę, a mnie zaskoczyła pewna wiadomość.
– Słyszałaś, że Państwowa Inspekcja Pracy zapowiedziała kontrolę w naszym zakładzie? – Kasia powiedziała mi konspiracyjnie przy śniadaniu.
– Poważnie? – zainteresowałam się. – Ciekawe, co będą sprawdzać.
Wizyta PIP-u nie wywarła jakiegoś specjalnego wrażenia na zarządzie naszej firmy. Urzędnikom przydzielono dwóch pracowników działu bhp i kontrola się rozpoczęła. Na początku widok trzech smutnych panów i jednej pani wzbudzał komentarze, ale i do tego się przyzwyczailiśmy. Po dwóch tygodniach od rozpoczęcia kontroli inspektorzy zawitali do nas. Sprawdzali po kolei wszystkie dokumenty, warunki pracy, analizowali zarejestrowany czas pracy i tym podobne rzeczy. Po trzech dniach przenieśli się w inne miejsce. Już myśleliśmy, że mamy ich z głowy, kiedy przekazano nam oficjalne wyniki kontroli. Posypały się mandaty.
– Co się stało? – zapytałam Kasię, kiedy Marek bez słowa poszedł do swojego gabinetu i z trzaskiem zamknął za sobą drzwi.
– Marek dostał mandat – moja koleżanka zawsze była świetnie poinformowana. – Na pięć tysięcy złotych.
– Ale za co? – zdziwiłam się nieszczerze.
Kilka godzin później nieoficjalnymi kanałami dotarły do nas najnowsze wiadomości. PIP znalazł sporo niedociągnięć w naszej firmie. Najwięcej było ich, niestety, w naszym dziale.
– W naszym biurze nie ma światła dziennego, a na to musi być specjalne zezwolenie – powiedziała Kasia.
– No i nadgodziny – Jacek mruknął pod nosem. – W zeszłym roku podobno przekroczyliśmy wszystkie dopuszczalne normy.
– Ale zakład pokryje te mandaty? – zapytałam niewinnie.
– Właśnie nie – Wojtek uśmiechnął się złośliwie. – Dlatego Marek jest taki wściekły. Jeden miesiąc pracuje za darmo.
– Jedno co dobre – westchnęła Kasia – to może w końcu skończą się te nadgodziny.
Szczerze mówiąc, ja w to wątpiłam. Uśmiechnęłam się do siebie i wróciłam do biura. Może to i nie było zbyt... uczciwe, ale Marek dostał za swoje. Żałowałam tylko, że nigdy nie dowie się, skąd PIP wiedział, czego i gdzie szukać. No i znowu się pomyliłam.
Pewnego dnia stanął nad moim biurkiem:
– Pozwól do mnie na chwilę – ton jego głosu nie wróżył nic dobrego.
– Słucham? – zapytałam sucho, kiedy zamknęły się za mną drzwi jego gabinetu.
– Dlaczego to zrobiłaś? – Marek patrzył na mnie nieprzyjemnie.
– Co? – udałam, że nie wiem, o co chodzi.
– Dlaczego doniosłaś na nas do PIP-u? – sprecyzował pytanie, nie odrywając ode mnie wzroku.
– O nie, kochany, nie doniosłam – zaprotestowałam natychmiast. – Po prostu coś niecoś wyrwało mi się w prywatnej rozmowie z jednym z inspektorów – uśmiechnęłam się.
– Już tu nie pracujesz – oświadczył mi cichym złowieszczym głosem.
– I tu się mylisz – mój uśmiech stał się szerszy.
– Jestem w ciąży. I wiesz, chyba nie najlepiej się czuję - zmarszczyłam brwi. – Ta praca zrobiła się ostatnio jakaś taka stresująca. Myślę, że od jutra pójdę na zwolnienie.
Nie pozostawiłam mu czasu na odpowiedź. Miałam rok na znalezienie nowej pracy, a nawet jeśliby mi się nie udało, to najwyżej zostanę w domu z maleństwem. Mąż da radę nas utrzymać... Z uśmiechem dotknęłam płaskiego jeszcze brzucha i pożegnałam się z Markiem.
Z jego gabinetu wyszłam z uczuciem triumfu. Pomyślałam sobie, że gdyby trochę lepiej znał się na klasyce literatury, to wiedziałby, że piekło i szatani są niczym wobec zemsty zlekceważonej kobiety. Czy jak to tam szło...