"Mąż rozliczał mnie z każdej złotówki, a ja długo się na to godziłam. Zbyt długo..."
Nie wiedziałam, że to, co robi mój maż, to po prostu przemoc ekonomiczna.
Fot. 123RF

"Mąż rozliczał mnie z każdej złotówki, a ja długo się na to godziłam. Zbyt długo..."

"Od porodu bliźniaków zajmowałam się domem i nie zarabiałam. Mąż w każdą sobotę siadał ze mną przy stole,  przeglądał wszystkie rachunki z tygodniowych zakupów i oceniał każdą wydaną złotówkę. Robił awantury, że rozrzucam po mieście JEGO pieniądze... To nie mogło się dobrze skończyć." Marianna, 38 lat

Mama martwiła się, że w wieku trzydziestu lat nadal jestem sama. Dlatego kiedy zmarła na skutek udaru, postanowiłam sobie, że jeśli pojawi się jakiś mężczyzna, nie będę się opierać. Jak mówiła mama, miłość często jest dzieckiem przyjaźni i przyzwyczajenia. Twierdziła też, że aby spotkać mężczyznę, muszę bywać w różnych miejscach, bo on do moich drzwi sam nie zapuka. W tym akurat się myliła...

Czyżbym się zakochała?

 

Po śmierci mamy postanowiłam odświeżyć mieszkanie – pomalować ściany, położyć nowe kafelki w łazience. Wybić ścianę między pokojem a kuchnią, by stworzyć większą przestrzeń. Fachowca od takich remontów znalazłam w internecie. I to był Robert. Remontował mieszkanie przez ponad miesiąc, a gdy wracałam z pracy, robiłam szybki obiad i rozmawialiśmy. Polubiłam go. Podobał mi się jego uśmiech, trochę skryty, trochę tajemniczy, a trochę też zawadiacki. I elektryzująco błękitne oczy. W pewnym momencie zorientowałam się, że czekam na jego przyjście. Że gdy go widzę, ogarnia mnie ekscytacja. Czyżbym się zakochała? Więc kiedy po zakończeniu remontu zaprosił mnie na kolację, by „oblać interes”, zgodziłam się.

Pobraliśmy się i razem założyliśmy firmę

 

Rok później byliśmy już małżeństwem. Bukiet ślubny położyłam na grobie mamy.
– Szkoda, że nie doczekała... – powiedziałam do męża, który stał obok mnie. – Polubiłbyś ją. A ona ciebie.
– No, szkoda – odparł. – Ale masz teraz drugą mamę.
Teściowa. Nie powiem, żebym zapałała do niej specjalną sympatią, ale, na szczęście, mieszkała w innym mieście i bardziej była zajęta własnym życiem niż naszym.
Postanowiliśmy, że Robert wykorzysta swoje znajomości i założy firmę remontowo-budowlaną z prawdziwego zdarzenia. Zainwestowałam w to wszystkie moje oszczędności i pieniądze ze sprzedaży kawalerki po dziadku. Robert dołożył drugie tyle. W ciągu kilku miesięcy firma się rozkręciła i mieliśmy dużo zamówień. Prowadziłam dokumentację, robiłam za księgową, no i oczywiście nadal pracowałam w szkole.

 

Po roku przyszły na świat bliźniaki. Wtedy mąż namówił mnie, bym zrezygnowała z pracy zawodowej.

– Mamy wystarczająco pieniędzy, a ty i tak zarabiasz grosze. Lepiej zajmij się dziećmi i domem. Zawsze marzyłem o prawdziwej rodzinie i prawdziwej mamie. Jak wiesz, dla mojej zawsze najważniejsza była kariera. Fakt, teściowa nie była klasyczną matką Polką, choć niezupełnie rozumiałam, o jakiej karierze mówił Robert. Ale nie wnikałam. Byłam umęczona pracą na dwóch etatach, ciążą bliźniaczą i domem, w którym mąż był rzadkim gościem. Pomyślałam, że może faktycznie czas nieco odpocząć i wrócić do pracy, kiedy dzieci podrosną.

"Jego pieniądze"


Mijały miesiące za miesiącami. Zajęta domem i bliźniakami – żywiołowymi chłopcami, którzy ani chwili nie usiedzieli spokojnie, zawsze coś chcieli, awanturowali się albo chorowali – nie zauważyłam, że mąż zwraca na mnie coraz mniejszą uwagę. Może nawet byłam zadowolona, że niczego ode mnie w nocy nie chce, bo ledwie dotykałam głową poduszki, zapadałam w sen.

 

Zbyt późno też dotarło do mnie, że on chce, żebym dokładnie rozliczała się z pieniędzy, które co miesiąc wydzielał mi na życie. Z początku kładłam to na karb rozwijającej się firmy, na której kondycję finansową trzeba było uważać. Kiedy jednak Robert stworzył drugi zespół remontowy, kupił samochód dostawczy i zatrudnił ludzi do obsługi dokumentacji firmy, wiedziałam już, że powodzi nam się znacznie lepiej. Oglądanie więc każdej złotówki zakrawało na skąpstwo.
– Jestem skąpy? Oszalałaś? – wybuchnął, gdy pewnego dnia pożaliłam się na niewielkie sumy, jakie dostawałam na utrzymanie domu. – Ja po prostu liczę swoje pieniądze i nie mam zamiaru pozwolić, żebyś traciła je na byle co. „Moje pieniądze”. Wtedy pierwszy raz to usłyszałam. Ale znów nie zwróciłam na to uwagi. „Moje, twoje, jakie to ma znaczenie”, myślałam. W końcu jesteśmy małżeństwem. Powoli jednak zaczął mnie irytować ten jego zwyczaj rozliczania mnie co do złotówki.

 

W soboty siadaliśmy przy stole, mąż przeglądał wszystkie rachunki z tygodniowych zakupów i komentował. – Stale cię proszę, żebyś robiła zakupy kartą. Wtedy będę wiedział, na co poszły moje pieniądze.
– Idź więc na bazar, kup trzy kilo ziemniaków, owoce, warzywa i spróbuj zapłacić kartą. Wyśmieją cię.
– Ale ten proszek do prania kupiłaś za dwadzieścia cztery złote, a w internecie widziałem podobny wagowo za piętnaście. Czy to nie jest przesada?
– Ważna jest też jakość – próbowałam mu wyjaśnić. – Ostatecznie ten droższy opłaci się bardziej.
Nie był przekonany. I robił mi awantury, że rozrzucam po mieście pieniądze. Jego pieniądze. Nie chciałam kłótni. To ja zawsze dążyłam do zgody, żeby nie było w naszym domu tak, jak w małżeństwie moich rodziców. Obiecałam sobie, że nie będę się kłócić o pieniądze ani udowadniać mężowi, że mam rację. I myślę, że to był wielki błąd. Ponieważ dla świętego spokoju machałam ręką, on uwierzył, że jest alfą i omegą.

W końcu straciłam cierpliwość

 

Miałam dość tłumaczenia, że potrzebuję pieniędzy na nowe buty dla bliźniaków, na lekarzy, na fryzjera. Owszem, dawał, bo przecież, jak lubił powtarzać, „to są właściwe wydatki”. Ale sam fakt, że muszę o nie prosić i tłumaczyć, dlaczego ich potrzebuję, zaczął mi przeszkadzać. Nagle do mnie dotarło, że jestem na jego łasce. I jeszcze, że jestem idiotką, która sama sobie założyła na szyję tę smycz. Nawet pieniądze za wynajem mojego dawnego mieszkania wrzucam do „wspólnej kasy”, która w pewnym momencie staje się JEGO kasą.

 

Poszukałam pracy. W szkole miejsca nie było, ale znajoma załatwiła mi etat w bibliotece w domu kultury. Miałam zacząć, kiedy dzieci we wrześniu pójdą do przedszkola. Robert nie mógł tego przeboleć. Przez całe wakacje słyszałam, że w najważniejszym okresie dorastania dzieci ja je porzucam, że dom już mnie nie interesuje, że widocznie przewróciło mi się w głowie.
– Proszę bardzo! – krzyczał. – Chcesz mieć jakieś pieniądze dla siebie? W porządku, rozumiem. Dlatego do pieniędzy na dom będę dorzucał dwieście złotych na twoje prywatne wydatki. Kupisz sobie, co będziesz chciała. Pasuje ci?
Nie pasowało. Chciałam mieć własne pieniądze, z których nie będę się musiała rozliczać, własne oszczędności i własną emeryturę. Własne życie.

 

Kiedy dostałam pierwszą wypłatę, Robert powiedział, że w takim razie on przestaje płacić na dom.
– Chcesz być samodzielna, samostanowiąca się i samofinansująca? – zadrwił. – Proszę bardzo. Nie mów, że nie umożliwiam ci samorealizacji. Patrzyłam na jego hardą twarz, w jego oczy pełne wrogości i złości, i dotarło do mnie, że między nami nie ma już miłości. Gorzej, że nie ma już przyjaźni. A może nigdy nie było. Chciałam zrobić kosmiczną awanturę, wykrzyczeć swój ból i rozczarowanie. Uznałam jednak, że nie warto. Bo przecież kłócimy się wtedy, gdy chcemy naprawić sytuację. Ale tu nie było nic do naprawiania. Mąż uważał, że wcale nie jest zepsuty. Wtedy do mnie dotarło, że w dużej mierze ja do tego doprowadziłam, zgadzając się na rolę ofiary. Milcząc, nie walcząc o swoje. Że to ja pozwoliłam, by stracił do mnie szacunek. Że to moja wina. Ale to nie znaczyło, że mam dalej cierpieć w milczeniu.

 

Następnego dnia zabrałam dzieci i wyprowadziłam się do przyjaciółki. Poprosiłam też wynajmujących moje mieszkanie, by znaleźli sobie inne lokum, bo ja wracam do domu. I złożyłam pozew o rozwód. Robert przez telefon zagroził, że jeśli nie wycofam pozwu i nie wrócę z dziećmi jak przykładna i uczciwa żona, to mnie wykończy. Odłożyłam słuchawkę.

 

Podczas rozprawy rozwodowej Robert dowiedział się od sędziny, że przez wszystkie lata małżeństwa stosował wobec mnie przemoc ekonomiczną. I że JEGO pieniądze w połowie są moje. Że moja praca w domu, przy dzieciach jest równie ważna, jak jego w firmie. Nie było to łatwe – mąż stosował nieuczciwe zagrania – ale dostałam rozwód i połowę majątku. Zrozumiałam też, co to znaczy być kowalem własnego losu. 

 

 

Czytaj więcej