"To Patrycja mnie wybrała. Spróbowała się ze mną zaprzyjaźnić i rozbić moją skorupę. Bardzo ją polubiłem, zostaliśmy parą. Lata leciały i zaczęliśmy czuć pewne naciski. Chciałem być w porządku i poprosiłem ją o rękę. A potem w mojej firmie zjawiła się Marianna. Cały świat wywrócił mi się do góry nogami…" Marek, 40 lat
Tak jak poradziła mi siostra, kupiłem pierścionek zaręczynowy i oświadczyłem się Patrycji. Rodzice bardzo się ucieszyli. Po pierwszym nieudanym małżeństwie, bardzo wczesnym i z wielkiej miłości, na wiele lat zraziłem się do związków. Prawdę mówiąc, to Patrycja mnie wybrała. Spróbowała się ze mną zaprzyjaźnić i rozbić moją skorupę. Bardzo ją polubiłem, potem poczułem coś więcej. Lata leciały, mi stuknęła czterdziestka, Patrycji trzydzieści pięć lat i zaczęliśmy czuć pewne naciski. W końcu stało się – poprosiłem ją o rękę: – Może pora się ustatkować – powiedziałem. Zgodziła się.
Wszystko więc szło ustalonym torem. Patrycja spokojnie mówiła o ślubie, ale nie twierdziła, że musimy wyznaczyć jakąś datę. Nadal spotykaliśmy się u niej albo u mnie, spędzaliśmy święta z jej rodziną albo z moją. Tyle tylko, że na palcu Patrycji błyszczał ładny pierścionek.
Tamtego dnia się spieszyłem. Miałem zaplanowane trzy spotkania z klientami i nadzieję, że na żadne się nie spóźnię. Jak na złość nie dość, że zaspałem – pewnie przez padający od rana deszcz – to jeszcze na drodze do firmy zrobił się korek. Niewielki, ale wystarczający, żeby się zirytować.
Wpadłem więc do biura, zdzierając z siebie po drodze kurtkę. Rzuciłem ją na wieszak i porwałem papiery, które jeszcze musiałem skserować. W duchu zaś przekląłem swoje lenistwo i że nie zrobiłem tego poprzedniego dnia.
Kiedy udało mi się wykonać wszystkie kopie, ruszyłem sprintem od drukarki. I nagle, tuż zza zakrętu wynurzyło się pudło, na które wpadłem, po czym krzyknęło damskim głosem.
Gdy już pozbieraliśmy swoje dokumenty, zobaczyłem niewysoką dziewczynę z burzą rudych włosów.
– Przepraszam – rzuciłem w biegu, bo już naprawdę byłem spóźniony.
Po południu, zmęczony, spocony, ale zadowolony – bo udało mi się dopiąć wszystkie sprawy, wróciłem do biura. Uporządkowałem dokumenty i wyłączyłem komputer. Wtedy rozległo się pukanie do drzwi i stanęło w nich ta sama dziewczyna. Tym razem bez pudła.
– Nie chciałabym przeszkadzać, ale zawieruszyło się u mnie jedno z pana pism. – Podała mi kartkę w koszulce. Na szczęście nic ważnego.
– Dziękuję. I raz jeszcze przepraszam, że na panią tak wpadłem.
– Nic nie szkodzi. Mogłam uważać. Tylko pudło zasłaniało mi widoczność – zaśmiała się i potem przez cały wieczór towarzyszył mi dźwięk tego śmiechu.
Przez kolejne tygodnie dowiadywałem się więcej o tej dziewczynie. Została zatrudniona w dziale archiwizacji, miała na imię Marianna. Czasem widywałem ją na korytarzu, więc zamieniliśmy parę uprzejmych uwag.
Brzmi to niepoważnie, bo przecież byłem czterdziestoletnim facetem po przejściach, który właśnie się zaręczył z długoletnią partnerką, ale nie mogłem przestać myśleć o Mariannie. Śniła mi się, a rano budziłem się z poczuciem winy, zwłaszcza że obok spała Patrycja.
Wyczekiwałem tych spotkań w firmie, zauważyłem, kiedy chodzi na kawę i też wtedy pojawiałem się w pokoju socjalnym. Widziałem, że Marianna mnie polubiła. Czasem przychodziła o coś zapytać, co było normalne, w końcu była u nas nowa. Nic więcej się między nami nie zdarzyło, oprócz rozmów, opowiadania dowcipów przy kawie, wymiany biurowych plotek. A jednak zacząłem czekać na każdy kolejny poranek, aż któregoś dnia, gdy Marianna wyjechała na kilka dni na szkolenie, zrozumiałem, że za nią tęsknię.
Mając na względzie, że jestem zaręczony, tym bardziej starałem się skupić na Patrycji. I z przerażeniem przyznałem sam przed sobą, że bardzo ją lubię, że owszem nadal mnie pociąga, ale… jestem zakochany w Mariannie!
„Muszę sobie z tym poradzić, to niepoważne, głupie, chyba zwariowałem”, zacząłem dyscyplinować się w myślach. Jednak to nic nie dało. Widziałem oczy Marianny okolone rudymi rzęsami, jasnoniebieskie oczy, piegi na nosie. Szczupłe ramiona pod swetrem w kolorach jesiennych liści. To z jednej strony było przyjemne, a z drugiej był to koszmar.
Dbałem o nią jeszcze bardziej niż przedtem. Jednocześnie czułem się jak zdrajca. Zwłaszcza gdy w czasie imienin mojej siostry mama nie mogła się powstrzymać z pytaniem o ślub.
– Skoro są zaręczyny, to pora pomyśleć o dacie! – orzekła nad tortem.
– Nie ma się co spieszyć, co nagle to po diable – odparłem, a ona obrzuciła mnie obrażonym spojrzeniem, które mówiło: „Że też nie możesz jak twoja siostra Bożenka, ma męża, dzieci, a teraz dom budują”.
– Mamo, daj spokój – łagodziła Bożena, jak zawsze moja orędowniczka. – Marek i Patrycja sami o sobie zdecydują.
– To ja może jeszcze poproszę kawałek tortu – ratowała mnie Patrycja. – Przepyszny!
– Mama tylko takie robi – podchwyciła Bożena, wdzięczna, że udało się zmienić temat.
Po tym wszystkim codziennie kupowałem Patrycji bukiet kwiatów. Zauważyłem jednak, że kiedy myśli, że nie patrzę, bacznie mnie obserwuje. Obleciał mnie strach. I wstyd.
Zacząłem unikać Marianny. Zauważyłem, że posmutniała i zrobiło mi się głupio. Ale nie mogłem inaczej.
Minęły dwa tygodnie. Nie widywaliśmy się z Patrycją, bo się przeziębiła, a teraz dochodziła do siebie. Rozmawialiśmy przez telefon. Czułem się samotny i znów zacząłem rozmawiać z Marianną. Wyraźnie się z tego ucieszyła. Wróciły kawy, wspólny śmiech. I poczucie, że to bańka mydlana. Ale nie mogłem przestać…
Któregoś popołudnia Patrycja przysłała SMS-a i zaproponowała spotkanie. U mnie. Widać już poczuła się dobrze i pewnie też za mną zatęskniła. Odpisałem, że oczywiście, czując ściśnięte serce. Nie wiedziałem, co mam ze sobą zrobić.
Przyszła wieczorem. Za oknem zaczęło się ściemniać, a po uliczkach osiedla hulał wiatr. Zanosiło się na burzę.
– Muszę z tobą porozmawiać, Marek, ale obiecaj, że dasz mi skończyć, zanim sam zaczniesz, dobrze?
Jak zawsze konkretna. Domyśliła się? Co teraz będzie?
– Chciałabym ci oddać pierścionek. – Bezwiednie obracała go na palcu – Bo… ja już tak nie mogę.
Strach ścisnął mnie w sercu. Jak ja jej to wytłumaczę?
– Bardzo cię lubię. Ogromnie. Ale… kilka miesięcy temu kogoś spotkałam. Nie, to nie to, co myślisz. Próbowałam z tym walczyć. Naprawdę. Ale okazało się, że on odwzajemnia to, co czuję. Wiem, że to podłe z mojej strony i bardzo, bardzo cię przepraszam, ale nie mogę za ciebie wyjść. Chciałabym, żebyś spróbował mnie zrozumieć, choć wiem, że bardzo cię ranię…
Milczałem, czując ulgę i poczucie winy.
– Może za jakiś czas wrócimy do przyjaźni, dobrze? – powiedziała cicho, a ja pokiwałem głową. Przytuliłem ją na pożegnanie. I poczułem smutek. Teraz… znów stałem na początku drogi.
– Zatrzymaj pierścionek jako prezent od przyjaciela – poprosiłem, a ona uśmiechnęła się do mnie, wytarła oczy i poszła.
Tego wieczoru upiłem się jak prosię. Sam nie wiedziałem dlaczego, bo zwykle tak nie robię. Następnego dnia wstałem o piątej, doprowadziłem do porządku i o siódmej trzydzieści byłem w pracy. Miałem pączki dla siebie i dla Marianny. Dziś mogłem śmiać się z nią bez poczucia winy i planować dzień, w którym spytam ją, czy pójdzie ze mną do kina.