„Moja sąsiadka zwierzyła mi się ostatnio, że boi się politycznych rozmów przy świątecznym stole. W tym roku przyjedzie do niej szwagier, który ma zupełnie inne poglądy niż jej mąż. Zdarzało się już wcześniej, że bracia omal się nie pobili w czasie wiadomości! Rozumiem jej obawy doskonale. Swego czasu mój syn i mąż też strasznie się kłócili o politykę. Jedno zdarzenie sprawiło, że to już przeszłość... Wanda, 57 lat
Kilka lat temu mój syn Marcin, wówczas student prawa, niemal przestał nas odwiedzać. Wymawiał się studiami i pracą, ale tak naprawdę chodziło o to, że nie akceptował poglądów ojca. Ten straszny rodzinny spór zaczął się od pamiętnych protestów pod sądami. Spór o to, kto ma rację – ojciec czy syn. Czy kiedyś ludzie też się tak kłócili o politykę? Pamiętam spory o Wałęsę, Kwaśniewskiego i Tymińskiego, ale nie były tak zaciekłe. A teraz? Żeby syn nie chciał przyjeżdżać do domu, bo ojciec ma inne poglądy?!
Córka też odwiedzała nas tylko na święta. Na szczęście jej mąż był Francuzem i o politykę nikt go nie pytał. Tym razem został w Paryżu, bo jego mama złamała nogę. Na święta przyjechała tylko córka z wnuczką. Miał też być syn... Na wszelki wypadek uradziłam z córką, że wyniesiemy telewizor do sypialni, żeby nie włączać przy stole żadnych wiadomości. Postawiłyśmy go razem z Martą na komodzie.
– No, to największe zagrożenie usunęłyśmy – ucieszyła się córka. – Teraz pochowaj ojcu gazety i wyciągnij stare albumy. Ja też przywiozłam zdjęcia z naszej podróży – oznajmiła Marta.
– Dobrze. Ale wiesz, Marciu, czuję, jakbyśmy spiskowały – wyznałam. – A to przecież mają być zwykłe święta...
– I będą, jeśli o to zadbamy – mrugnęła porozumiewawczo.
Mój mąż zdziwił się obecnością telewizora w sypialni, ale wyjaśniłam mu, że to tylko na kilka dni. Na szczęście nie drążył tematu. Marcin przyjechał następnego dnia.
– Mamo, świetnie wyglądasz – dał mi buziaka i wręczył bukiet tulipanów. – Tato – wyciągnął rękę do Janusza, a mąż złapał go mocno, przyciągnął do siebie i poklepał po plecach.
– No, cześć synu, dobrze, że jesteś. Stęskniliśmy się za tobą – powiedział, zapominając o tym, że ostatnio pożegnali się bez słowa.
Wyglądało na to, że święta będą spokojne. A w każdym razie, że nie będzie sporów przy rodzinnym stole. I faktycznie, było spokojnie.
Aż do poniedziałku. Marta spytała brata, jakie ma plany na przyszłość.
– Zamierzam wyjechać z tego chorego kraju, zanim pozamykają granice – oznajmił wtedy Marcin.
Janusz od razu się oburzył.
– Jaki chory?! Przecież jest lepiej niż dziesięć lat temu – podkreślił. – Gdybyś chciał mieć dzieci, to dostaniesz pięćset złotych na każde! My nie mieliśmy takiej pomocy... Nasz kraj był chory w czasach rozbiorów albo komunizmu – grzmiał mój mąż. – Naucz się szanować to, co masz – pouczał Marcina.
– Obecna Polska niewiele się różni od Polski Ludowej – wypalił syn.
I się zaczęło! Poleciały słowa o zdrajcach i lewakach, komunistach i faszystach.
– Dość, więcej tutaj nie wytrzymam! – rzucił mój syn, a chwilę później już go nie było. Marta ze złością spojrzała na ojca.
– Tato, przeleciałam pół Europy, żeby spędzić święta w domu. Czy naprawdę ważniejsze jest bronienie rządu niż święta z rodziną? – patrzyła na niego z żalem.
– A bo mnie Marcin denerwuje!
– On tylko powiedział, że...
– Wystarczy – zarządziłam. – Bardzo cieszymy się, że przyjechałaś z Zuzią. Obejrzyjmy wasze zdjęcia... – zaproponowałam, uśmiechając się do wnuczki. Usiedliśmy przy laptopie i córka zaczęła nam pokazywać swoje fotografie. Zbierało mi się jednak ciągle na łzy. Zastanawiałam się, kiedy znów zobaczę Marcina.
Tym razem nie musiałam czekać do następnych świąt. Tuż po majówce niespodziewanie w nocy zadzwonił telefon.
– Marcin? Co się stało? – głos męża zadrżał niespokojnie. Okazało się, że syn miał wypadek! Pół godziny później byliśmy na miejscu zdarzenia. Ratownicy opatrywali rękę Marcina, a policja spisywała zeznania... Na szczęście syn nie miał większych obrażeń i mogliśmy go zabrać do domu. W nocy długo nie mogłam zasnąć, a z oczu płynęły mi łzy. Przecież Marcin mógł nie przeżyć tego wypadku... Janusz tulił mnie mocno, powtarzając, że wszystko dobrze. Gdy rano, a właściwie w południe, usiedliśmy do śniadania, atmosfera była inna niż w święta. Wszyscy cieszyliśmy się, że jesteśmy razem. Telewizor stał na swoim miejscu w salonie, ale wyłączony.
– Dziękuję, że po mnie przyjechaliście – syn uśmiechnął się, obejmując mnie mocno ramieniem.
– Marcin, najważniejsze, że żyjesz i jesteś w jednym kawałku – odparł mąż, nie kryjąc wzruszenia.
Wiedziałam, że to są ich przeprosiny. Rozejm został zawarty. Po tym wypadku atmosfera w domu uległa zupełnej transformacji, tak jakby widmo śmierci przywróciło wszystkim zdrowy rozsądek... Wierzę, że nadchodzące święta też będą spokojne. Janusz i Marcin nie porzucili swoich sympatii politycznych, ale zamiast się kłócić, zaczęli rozmawiać o tym, co naprawdę ważne. O pracy, zdrowiu, planach na przyszłość. Bo przecież życie mamy tylko jedno...