"Przez lata Święta kojarzyły mi się z nerwową atmosferą, jaką wywoływała moja mama. Urabiała się po łokcie, rozstawiała nas po kątach i robiła z siebie cierpiętnicę. Przygotowywała góry jedzenia, a potem w Wigilię zmęczona padała przy stole. Wzbudzała w ojcu i we mnie poczucie winy. Gdy pierwszy raz spędziłam Święta z rodziną Piotrka, przeżyłam szok, że może być zupełnie inaczej..." Ewa G., 28 lat
Co roku przed Świętami moja mama wpadała w jakiś szał. Zaczynało się to w połowie grudnia od robienia zakupów i generalnego sprzątania. Mama wszystko musiała mieć pod kontrolą, a mnie i ojca rozstawiała wtedy po kątach.
Przez lata Święta kojarzyły mi się z nerwową atmosferą, napięciem mamy i zagubieniem taty, który najchętniej schowałby się gdzieś, gdzie miałby swój upragniony spokój. Mama z wielkim zaangażowaniem oddawała się przygotowaniom do Świąt, ale kiedy na nią patrzyłam, nie miałam wcale wrażenia, że sprawia jej to przyjemność. Wiem, że robiła to wszystko dla nas, ale nie znosiłam, kiedy robiła z siebie cierpiętnicę:
– Ja się tak staram, a wy nie potraficie nawet tego docenić?! – wyrzucała nam. Nasz wigilijny stół zawsze był zastawiony po brzegi, choć wiadomo było, że dla naszej trójki to dużo za dużo.
– No jedzcie! – piliła nas nieustannie mama. – I po co ja stałam przy garach tyle dni? – pytała z pretensją w głosie. Mama wiecznie wzbudzała w nas poczucie winy. Szczerze mówiąc, nie znosiłam jej poświęcenia i miny męczennicy. Tata podobnie, dlatego w końcu powiedział „dość”.
Dla niego rozwód był niczym wyzwolenie, dla mamy stał się osobistą porażką. Gdy tata odszedł, mama nie potrafiła powiedzieć o nim ani jednego dobrego słowa. Był niewdzięcznikiem, miernotą i głupcem. To niewiarygodne, ile złości, goryczy i żalu było w stanie pomieścić jej serce. Dziś, kiedy patrzę na to z perspektywy czasu, jest mi naprawdę żal mamy. Wtedy jednak miałam ochotę uciec tak jak ojciec…
Kilka lat po rozwodzie tata ponownie się ożenił, a zabliźnione rany znów w mamie ożyły. Fakt, że chcę spędzić Święta także z ojcem, traktowała jak zdradę.
– Chcesz mnie zostawić samą w wigilię? – spoglądała na mnie z wyrzutem, gdy wstawałam od stołu. A przecież przed chwilą zjadłyśmy razem kolację.
– Ładnie cię wychowałam, żadnej wdzięczności – burczała.
Poczucie winy, które wzbudzała, wywoływało u mnie ból brzucha. Nawet jeśli jechałam do ojca, nie czułam się tam dobrze. Byłam spięta i nieobecna, bo myślałam o mamie. Nie chciałam, by była nieszczęśliwa, ale co mogłam zrobić? Wracałam do domu i też było mi źle… Z tego powodu Święta zawsze budziły we mnie bolesne wspomnienia.
Piotrka poznałam, gdy miałam 22 lata. Nigdy nie zapomnę pierwszej wizyty w jego domu. Rodzice Piotrka zrobili na mnie ogromnie pozytywne wrażenie. Uśmiechnięci, szczęśliwi, życzliwi. Od razu było widać, jak bardzo się kochają. – Cieszę się, że w końcu mogę cię poznać – mama Piotrka przytuliła mnie spontanicznie. – Syn tyle mi o tobie opowiadał… Widziałyśmy się pierwszy raz, a ja od razu poczułam ogromną sympatię. To było niesamowite. Pamiętam, że kiedy Piotrek odprowadzał mnie do domu, wyrwało mi się:
– Wiesz, że masz wspaniałą mamę?
– Wiem – uśmiechnął się.
Moja mama była zupełnie inna. Nie miała w sobie tyle ciepła i chyba nigdy mnie nie rozumiała. Swoją przyszłą teściową polubiłam od razu, wbrew temu co mówi się o teściowych. Co więcej – im dłużej ją znałam, tym bardziej mi imponowała. Energiczna, promienna, bezkonfliktowa… Czy to możliwe, żeby teściowe miały zalety? A jednak. Gdy pierwszy raz spędziłam Święta z rodziną Piotrka, przeżyłam szok. Byłam przyzwyczajona do czegoś innego: do ciszy, napięcia i męki przy stole. W domu teściów zastałam hałas, chaos i śmiech.
– Wiesz, mama ma w zwyczaju zapraszać całą rodzinę – szepnął mi Piotrek na ucho. Dla niego to było coś normalnego, dla mnie coś zupełnie nowego. Święta w rodzinnym domu kojarzyły mi się z czymś smutnym. Czymś wymuszonym. Siedzieliśmy nad talerzami jak skazańcy i prawie ze sobą nie rozmawialiśmy. Żeby zagłuszyć tę ciążącą, nieznośną ciszę, tata najczęściej włączał telewizor. Tutaj to było nie do pomyślenia.
Przy stole siedziało chyba z 15 osób – ale trudno się dziwić, skoro Piotrek miał dwóch starszych braci, z których każdy dawno założył rodzinę. Dzieci wciąż kursowały pomiędzy stołem a choinką, nie mogąc się już doczekać prezentów. Dorośli mieli sobie tyle do powiedzenia, że wciąż się wzajemnie przekrzykiwali. Przy stole panowała luźna, rodzinna atmosfera. Teściowa kultywowała zwyczaj, że na wigilię każda para przynosi ze sobą jakąś potrawę. Dzięki temu sama nie musiała robić wszystkiego, a każdy miał w tej kolacji jakiś udział. Na pierwszą wigilię u teściów zrobiłam rybę po grecku. Denerwowałam się strasznie, bo był to przecież mój kulinarny debiut...
– Ewuniu, ta ryba rewelacja – pochwaliła mnie zadowolona teściowa. – Będziesz musiała dać mi przepis. Pozostałe synowe też zabrały pochwały.
– Moi synowie naprawdę mieli w życiu szczęście – cieszyła się szczerze teściowa. – Trafiły im się świetne żony. Kocham was wszystkich.
Nie czułam, żeby mówiła tak tylko po to, by nam sprawić przyjemność. Ona po prostu taka już była. Każdemu umiała powiedzieć coś miłego. A Święta były dokładnie takie, jakie powinny być. Wszyscy cieszyli się tym, że mogą być razem. Siedząc w tamtej wesołej rodzinie, pierwszy raz w życiu poczułam, że Święta naprawdę mogą być czymś radosnym.
Po takiej wigilii kolacja u mojej mamy, wydała mi się czymś rozpaczliwie smutnym. Ale musiałam do niej pojechać, bo przecież nie miała nikogo innego. Piotr robił dobrą minę do złej gry...
– W przyszłym roku koniecznie musi przyjść mama do nas – zaproponował Piotr. – Będzie wesoło... Nie wiem, czy mama zrozumiała, co chciał jej powiedzieć. Jej zdaniem Święta powinno spędzać się we własnym domu. Rok później dała się jednak namówić. Mimo życzliwego przyjęcia nie spodobały się jej Święta u teściów.
– Ale dlaczego? – dopytywałam się.
– To przecież nie moja rodzina... Jestem tam obca...
Wystarczyło się trochę postarać, żeby to zmienić. Lecz mama była niereformowalna. Przez kolejne lata uparcie przygotowywała wigilię u siebie. Nie mamy wyboru, musimy do niej wpadać, bo przecież oboje z Piotrkiem jesteśmy jej jedynymi gośćmi. Co roku zaliczamy obowiązkowo dwie wigilie: najpierw u teściowej, potem u mojej mamy. Co roku jestem rozdarta i mam żal do mamy. Wiem, że jest nieszczęśliwa na własne życzenie. Ciągle ma do mnie pretensje, że jestem niewdzięczną córką. A wystarczyłoby trochę dobrych chęci i wszystko mogłoby się zmienić...