"Marzyliśmy z Arkiem, by choć raz spędzić Boże Narodzenie tylko we dwoje i wreszcie cieszyć się świętami..."
Fot. 123RF

"Marzyliśmy z Arkiem, by choć raz spędzić Boże Narodzenie tylko we dwoje i wreszcie cieszyć się świętami..."

"Oboje z mężem pochodzimy z tradycyjnych domów. Zawsze spędzaliśmy Wigilię u moich rodziców lub u teściów. W ubiegłym roku zapragnęliśmy to zmienić. Nie chcieliśmy wciąż ulegać rodzinie, rezygnując z własnych planów..." Magdalena 28 lat.

Gdy w zeszłym roku powiedziałam mojej mamie, że chcemy wyjechać w Boże Narodzenie w góry, była oburzona.
– Święta spędza się z rodziną...
– Przecież Arek jest moją rodziną, mamo. Chcemy po prostu pobyć ze sobą dłużej. Możemy zostać w górach aż do Nowego Roku i naprawdę odpocząć... – tłumaczyłam.
– To znaczy, że u nas nie odpoczywacie? – w jej głosie pojawiła się nutka, którą znałam jeszcze z dzieciństwa. Uraza pomieszana ze smutkiem zawsze wywoływała we mnie poczucie winy, ale tym razem nie zamierzałam się poddać.
– Chcemy, by choć raz było inaczej...
– Wychowałam cię przecież zgodnie z tradycją, w poszanowaniu dla rodziny – dramatyzowała nadal mama. – Ja nawet nie wiem, kiedy ty się tak zmieniłaś...
– Już postanowiliśmy, mamo – nie miałam ochoty tłumaczyć jej powodów naszej decyzji, bo wiedziałam, że to by tylko pogorszyło sprawę. – Róbcie, jak chcecie – powiedziała urażona i odłożyła słuchawkę.

Tradycja jest dla naszych rodziców bardzo ważna

Na wiadomość, że zamierzamy wyjechać na święta w góry, rodzice mojego męża zareagowali podobnie. Czuliśmy się paskudnie. Nie chcieliśmy im sprawiać przykrości, ale w końcu nie mogliśmy wciąż ulegać rodzinie, rezygnując z własnych planów. Tym razem postanowiliśmy postawić na swoim, ale to okazało się dość trudne. Oboje pochodzimy z tradycyjnych domów, w których święta spędzało się przy zastawionym jedzeniem stole w gromadzie wszystkich babć, ciotek i wujków. Atmosfera przeważnie była sztywna, każdy mówił o swojej karierze i planach na kolejny rok. To wszystko coraz mniej przypominało rodzinne ciepło, które powinno kojarzyć się ze świętami. Jeszcze w okresie narzeczeństwa święta spędzaliśmy z Arkiem oddzielnie, każde u swoich rodziców. Brakowało nam siebie w te najważniejsze dni w roku i wtedy obiecywaliśmy sobie, że po ślubie wszystko się zmieni. Rzeczywiście się zmieniło...

Dzieliliśmy świąteczny czas między dwie rodziny

Od kiedy się pobraliśmy, czas świąteczny musieliśmy podzielić pomiędzy dwie rodziny. Wigilię i poranek pierwszego dnia świąt spędzaliśmy u jednych rodziców, a potem wsiadaliśmy do samochodu i na resztę świąt jechaliśmy do drugich. Rzecz jasna musieliśmy jeszcze pilnować, żeby Wigilie były na zmianę, bo to najważniejszy dzień i nie mogliśmy przecież nikogo urazić. Ale i tak zawsze ktoś był niezadowolony, bo za późno przyjechaliśmy, za wcześnie wyjeżdżamy albo właśnie w drugi dzień świąt przychodzi ciotka, której nie widzieliśmy już rok, więc powinniśmy się z nią spotkać...
Te przepychanki zwykle psuły nam humor na cały dzień, a siedzenie przy stole i podróże sprawiały, że po świętach oboje byliśmy bardziej zmęczeni niż po całym tygodniu pracy. To właśnie dlatego próbowaliśmy coś zmienić. Najpierw, gdy dwa lata temu kupiliśmy mieszkanie, postanowiliśmy zaprosić rodziców do nas. Wiedzieliśmy, że nie unikniemy siedzenia przy stole, ale przynajmniej nie będziemy musieli jeździć z jednego domu do drugiego. Poza tym chciałam chociaż raz urządzić święta u siebie... Niestety, pomysł nie przypadł do gustu rodzinie.
– Dziecko, przecież z przygotowaniem takich świąt jest mnóstwo pracy – próbowała mnie przekonać teściowa. – Nie starczy ci na to czasu. Pojawiły się też inne problemy: u nas przecież wszyscy się nie zmieszczą, babcia nie lubi wyjeżdżać z domu, a któraś ciotka zaprosiła już wszystkich na drugi dzień świąt... No i jak zwykle nie miałam nic do powiedzenia, podobnie jak mój mąż. Po raz kolejny musieliśmy się poddać i spędzić święta w tradycyjny sposób – przy zastawionym stole, z wyjazdem w połowie...

Święta przestawały nas cieszyć

Coraz bardziej żal nam było świątecznej atmosfery i tego, że zamiast cieszyć, święta zmieniają się w przykry, męczący obowiązek. Coraz częściej też łapałam się na tym, że kiedy inni czekają na Boże Narodzenie, ja czekam, aż się skończy. Dlatego kiedy w tym roku mąż zadał sakramentalne pytanie:
– Co robimy ze świętami? Mruknęłam niechętnie:
– Wymazujemy z kalendarza. Bo naprawdę z niechęcią myślałam o kolejnym rodzinnym zjeździe.
– Mam lepszy pomysł – szepnął mi wprost do ucha. – Jeden z moich kolegów kilka lat temu kupił domek w górach... To taka zwyczajna chatka, bez żadnych luksusów, ale malowniczo położona... powiedział, że chętnie pożyczy nam klucze...
– Byłoby cudownie... – od razu wyobraziłam sobie spacery po górach, kominek i nas dwoje przy choince.
– I będzie – zapewnił mnie mój mąż. Wymarzyliśmy sobie te święta w każdym szczególe. Dlatego nie zrezygnowaliśmy z wyjazdu nawet wówczas, gdy rodzice sprzeciwiali się naszemu pomysłowi. – Jesteśmy w końcu dorośli – powiedział Arek. – Mamy prawo spędzać święta tak, jak chcemy... Moja mama wciąż jednak była innego zdania. Tydzień przed świętami zadzwoniła jeszcze raz, żeby się upewnić, czy się nam nie odwidziało.
– Już wszystko załatwiliśmy, mamo. Wyjeżdżamy dzień przed Wigilią...
– A czy ty pomyślałaś o nas? Przecież my za wami tęsknimy, chcemy być z wami chociaż przez te święta – powiedziała. Zrobiło mi się trochę przykro.
– Mamo, przecież to nie koniec świata. Możemy przyjechać do was na weekend, a święta choć raz chcemy spędzić sami...
– Ty nic nie rozumiesz. Ale zrozumiesz, jak będziesz miała własne dzieci.
Nie będę ich na pewno zmuszała, żeby całe święta siedziały przy stole i nudziły się z ciotkami i wujkami – powiedziałam może ostrzej, niż powinnam, ale tylko dlatego, że denerwował mnie jej upór. Postanowiłam nie dać za wygraną i zostać w święta tylko z mężem.

Wyjechaliśmy w góry dzień wcześniej, tak jak planowaliśmy

Nie mieliśmy wprawdzie zamiaru szykować wielkiego przyjęcia, ale trzeba było przygotować coś do jedzenia, poza tym żadne z nas nie wyobrażało sobie świąt bez kolorowej, pachnącej choinki, toteż musieliśmy kupić ją i ubrać na miejscu.
– Czuję się, jakbyśmy dopiero się pobrali – szepnął Arek, całując moją szyję podczas ubierania drzewka – bo to nasze pierwsze prawdziwe święta... I ja czułam się podobnie. W Wigilię poszliśmy na spacer w góry, a wieczorem zjedliśmy kolację. Wprawdzie bez tradycyjnego karpia i skromniejszą niż w domu, ale za to w bardzo miłej świątecznej atmosferze. A potem popijaliśmy wino i kochaliśmy się w blasku kominka i choinkowych lampek. W pierwszy dzień świąt pogoda była jeszcze piękniejsza – śnieg skrzył się w słońcu, a mroźne powietrze aż zapierało dech.
– Zobacz, jak cudownie! – zachwycałam się, głośno się śmiejąc. Wtedy Arek pochylił się i ulepił ze śniegu kulkę, którą cisnął we mnie. To mnie rozbawiło, więc mu oddałam i już po chwili szaleliśmy na śniegu niczym dwoje niesfornych dzieciaków. Na koniec ulepiliśmy jeszcze bałwana tuż pod oknem, żeby było go widać z domu.
– Zawsze tak sobie wyobrażałam święta – powiedziałam do męża wieczorem, kiedy jak zwykle zasiedliśmy przy kominku, popijając tym razem herbatę z rumem.
– Nie żałujesz, że tu przyjechaliśmy? Pokręciłam głową.

Zadziałała magia świąt?

Po trzech dniach czułam się wypoczęta i zadowolona.
– Rozochociłam się. W przyszłym roku też tak zrobimy. Ale myślę – zmieniłam nagle temat – że teraz jednak powinniśmy zadzwonić do rodziców...
– Uhm... – potwierdził Arek. – Jutro pojedziemy do wsi po jakieś zakupy, bo przecież czeka nas jeszcze tydzień w tym raju, może tam komórka będzie miała zasięg...
Miała... Muszę przyznać, że czułam się trochę nieswojo, kiedy wybierałam numer rodziców, bo przecież nie byłam pewna, co usłyszę po drugiej stronie.
– No nareszcie! – głos mojej mamy był całkiem radosny. – Dzwoniliśmy do was w Wigilię, ale nie mieliście zasięgu. Jest u was śnieg? – spytała. Przez chwilę byłam tak oszołomiona, że nie wiedziałam, co odpowiedzieć, bo jakoś nie mogłam zrozumieć tej jej nagłej zmiany nastroju.
– Tak, jest – powiedziałam niepewnie.
– No to dobrze, że pojechaliście, bo u nas szaro i paskudnie – powiedziała mama swobodnie. Zdumiona wyłączyłam komórkę i wybuchnęłam śmiechem na widok zaskoczonej miny mojego męża.
– Magia świąt zadziałała – powiedziałam rozbawiona. – Moja mama przestała się gniewać i nawet stwierdziła, że ten wyjazd to był dobry pomysł...
– Mój pomysł – Arek dumnie wypiął pierś. Musiałam się z nim zgodzić. Przecież gdyby nie on, pewnie nie zdecydowałabym się sprzeciwić rodzinie i nie poznałabym prawdziwego uroku świąt. Teraz już wiem, że czasami warto postawić na swoim, bo nie wszystko, co jest sprzeczne z tradycją, musi być złe... 

 

Czytaj więcej