„Zamknęła dom. Zlikwidowała biuro. Zmieniła telefon. Być może również imię i nazwisko, bo internetowe wyszukiwarki nie mogły jej znaleźć. Zostawiła mnie. I odtąd na moje życie, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, padł cień...” Milena, 36 lat
Dina zniknęła z mojego życia tak samo, jak się pojawiła – nagle. Co nie znaczy, że jej brak nie zabolał. Wręcz przeciwnie, im więcej czasu od zniknięcia mijało, tym bardziej mi jej brakowało. Miałam wrażenie, że była ze mną od zawsze. Choć tak naprawdę pojawiła się pewnego sobotniego ranka. Miałam osiem lat. Wyszłam rano przed dom i najpierw zauważyłam, że nie ma mojej hulajnogi. Ale nim zdążyłam pomyśleć, że ktoś ją ukradł, zobaczyłam szusującą na niej dziewczynkę.
– Hej! To moja hulajnoga! – zawołałam.
– Ale chyba mogę sobie na niej pojeździć... – odparła z szelmowskim uśmiechem jasnowłosa dziewczynka.
– Możesz, tylko najpierw zapytaj. – Odwzajemniłam uśmiech. – Jak masz na imię? I tak właściwie, co tutaj robisz?
– Mam na imię Dina. Nie pytaj, dlaczego. – Wzruszyła ramionami. – Mieszkam tutaj od... wczorajszego wieczora.
– Tutaj? – zdziwiłam się, bo nie słyszałam nic o nowych sąsiadach.
– Tu. – Wskazała dom naszej sąsiadki, pani Kazi. – To moja babcia – wyjaśniła.
– A twoi rodzice? – zainteresowałam się.
– Nie żyją. Zginęli w wypadku – powiedziała, pochylając głowę. Wyglądała jak przekłuty balonik, z którego właśnie zeszło całe powietrze.
– Chodź, moja mama właśnie upiekła szarlotkę – rzuciłam szybko, chwytając ją za rękę. Byłam gotowa zrobić wszystko, byle tylko jakoś ją pocieszyć.
Tak w naszym domu i w moim życiu pojawiła się Dina. Jej mama uwielbiała opowieści biblijne, stąd imię. A razem z ojcem stanowili prawdziwie włoską parę, która kochała się i nienawidziła, kłóciła się i godziła. Jedna z takich kłótni podczas jazdy autem skończyła się tragedią…
Sąsiadka, wiekowa dama, nie do końca wiedziała, jak zaopiekować się małą wnuczką po tak wielkiej stracie. Z tym zadaniem świetnie poradziła sobie moja mama. W pewnym sensie przygarnęliśmy Dinę, była dla mnie jak siostra. Uzupełniałyśmy się: ona rezolutna, śmiała, ja spokojna, troszkę wycofana. Chodziłyśmy do jednej klasy, razem przeżywałyśmy pierwsze miłości, dzieliłyśmy się radościami i smutkami, razem zastanawiałyśmy się nad przyszłością... Ja wybrałam pracę w szkole, jak moja mama, Dina karierę adwokata, jak ojciec. Kończyłyśmy studia, gdy zmarła pani Kazia. Byliśmy przy Dinie wszyscy. Żeby wiedziała, że nie jest sama. Ma rodzinę i, choć nie łączą nas więzy krwi, jest między nami coś więcej, co płynie prosto z serca. Miłość.
Odnowiliśmy dom pani Kazi i Dina otworzyła w nim biuro. Ja pracowałam w szkole. Czas płynął. Wyglądało na to, że zły los omija naszą uliczkę.
Piotr był klientem Diny. Reprezentowała w sądzie jego firmę. Pomylił drzwi i zamiast do biura przyjaciółki, zapukał do nas. Akurat byłam w domu. Otworzyłam drzwi i... przepadłam. Nie wiem, co takiego miał w sobie wysoki brunet w okularach, ale to było właśnie to, czego szukałam. Tak mi się wydawało.
– Zaraz zaprowadzę pana do biura. – Włożyłam sweter i ruszyłam z nim do sąsiedniego domu. Choć nie musiałam. Po drodze rozmawialiśmy o jakichś nieistotnych sprawach, ale do dziś pamiętam to uczucie szczęścia, które mi towarzyszyło.
– Dziękuję, nie wiem, jak się pani odwdzięczę – powiedział z uśmiechem, kiedy stanęliśmy pod drzwiami.
– Wystarczy kawa. Tylko dobra! – powiedziała Dina, która właśnie otworzyła.
Roześmialiśmy się wszyscy. I pewnie na tym by się skończyło, gdyby nie Dina.
– Dałam mu twój numer telefonu. I sprawdziłam faceta. Wygląda na to, że jest spoko – dodała ze śmiechem. Cała ona.
Zaczęłam się spotykać z Piotrem. Po roku wzięliśmy ślub. Przyjaźniłyśmy się z Diną dalej, tylko teraz dołączył do nas mój mąż. Cieszyłam się, że dwie najważniejsze osoby w moim życiu mają ze sobą tak dobry kontakt... Piotr często pomagał jej w domu. Przecież czasami przydaje się męska ręka. Ona reprezentowała jego firmę w sądzie. Często się widywaliśmy. Dina przyprowadzała na te spotkania swoich kolejnych chłopaków. Z których później we trójkę żartowaliśmy...
– Spokojnie, kiedyś spotkam tego jedynego – wzdychała moja przyjaciółka, kiedy pytałam ją o sprawy sercowe.
Do dziś wspominam to uczucie szczęścia, kiedy myślałam wtedy o swoim życiu...
A potem Dina zniknęła. Nie pojawiła się w kawiarni, gdzie się umówiłyśmy. To ona prosiła mnie o spotkanie. Na neutralnym gruncie. Chciała o czymś porozmawiać. Czekałam, płonąc z ciekawości. Czasem zdarzało jej się spóźniać, więc wiedziałam, że muszę być cierpliwa.
Wreszcie, po półgodzinie, chwyciłam za telefon. Jej komórka była wyłączona. To nie zdarzało jej się nigdy. Wpadłam w panikę. Bóg jeden wie, że poruszyłam niebo i ziemię, żeby ją znaleźć. Na darmo. Został mi po niej tylko liścik: „Nie szukaj mnie. Być może kiedyś będę mogła Ci wytłumaczyć, co się stało. Na zawsze Twoja. D”. Zamknęła dom. Zlikwidowała biuro. Zmieniła telefon. Być może również imię i nazwisko, bo internetowe wyszukiwarki nie mogły jej znaleźć. Zostawiła mnie. I odtąd na moje życie, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, padł cień... Coś mrocznego wdarło się między mnie i Piotra. Nic nie było takie jak dawniej. Mój mąż zamknął się w sobie. Coraz więcej czasu spędzał w firmie. Kiedy go pytałam, co się stało, nie chciał rozmawiać. Próbowałam przywrócić coś z dawnej radości, zorganizować spotkanie ze znajomymi, wycieczkę za miasto... Godził się, jechał, spotykał, ale to już nie było to samo. Jakby wraz z wyjazdem Diny z naszego życia zniknęło wszystko, co dobre i pozytywne.
Tak bardzo mi jej brakowało! Kiedy umierała moja mama, a potem tato, gdy sama walczyłam z nowotworem piersi i w chwili, gdy dowiedziałam się, że Piotr mnie zdradza... Myślałam o niej z tęsknotą, która aż bolała, potem z żalem, na koniec ze złością. Zastanawiałam się, co się stało, co ja takiego jej zrobiłam, że odeszła. I to w najgorszy sposób z możliwych: bez słowa wyjaśnienia.
W zasadzie mogłam się tego spodziewać, a jednak... Nie wierzyłam własnym oczom, gdy któregoś dnia w mojej skrzynce mejlowej pojawiła się wiadomość: „Spotkasz się ze mną, żeby porozmawiać? Tam, gdzie umówiłyśmy się wtedy, o tej samej godzinie...”. „Tylko całe siedem lat później”, pomyślałam. Ale odpisałam, że się spotkam.
– Nie zmieniłaś się – rzuciłam, kiedy zobaczyłam ją przy kawiarnianym stoliku.
– Ty też – odparła.
A potem, nie czekając na kawę, zaczęła opowiadać, jak się zakochała bez pamięci w Piotrze.
– Broniłam się przed tym, ale... To uczucie było silniejsze. Kiedy zrozumiałam, że nie będę w stanie dłużej go ukrywać, podjęłam decyzję. Kocham cię, Mila. Nie chciałam i nie umiałam niszczyć twojego związku. Dlatego wyjechałam.
– Nawet nie wiesz, jak mi cię brakowało – powiedziałam. – Straciłyśmy długie siedem lat! A wiesz, co jest najgorsze? On nie był tego wart.
– Co się stało z Piotrem? – zapytała.
– Zdradzał mnie. Z wieloma kobietami i przez całe lata. Pół roku temu wyrzuciłam go z domu... Zostałam sama.
– Nieprawda, nie zostałaś. – Spojrzała na mnie z tym swoim szelmowskim uśmiechem. – Pamiętaj, że zawsze, do końca świata, masz jeszcze mnie – dodała, ściskając mocno moją rękę.