Nie jestem złą osobą, ale kiedy zmarła mama mojego narzeczonego, miałam mieszane uczucia. Była w nich radość, bo wiedziałam, że wreszcie będziemy mogli się pobrać, i poczucie winy, bo przecież nikt nie powinien się cieszyć z powodu śmierci innego człowieka. Ale matka Janusza mnie nie znosiła i ostentacyjnie to okazywała. Robiła wszystko, by mnie zniechęcić do swojego syna. Wkrótce się dowiedziałam, dlaczego... Anna, 27 lat
Po śmierci swojej mamy Janusz był zrozpaczony. Twierdził, że czuje się tak, jakby połowa jego duszy umarła. Miałam nadzieję, że dzień pogrzebu będzie najgorszy, a potem, powolutku, wszystko zacznie wracać do normy.
– Czas leczy rany… – próbowałam go pocieszyć.
– Daruj sobie te farmazony! – warknął gwałtownie. – Ty nigdy jej nie lubiłaś, więc nie masz pojęcia, jak wspaniałą kobietą była. Nikt mi jej nie zastąpi… – westchnął, po czym się opanował. – Przepraszam. Musisz mi wybaczyć, nie jestem teraz sobą.
Pogłaskałam go po ramieniu. Rozumiałam. Zazwyczaj był cudownym i łagodnym mężczyzną. Miał tylko jedną wadę – swoją matkę, ale jej już przecież nie było...
Była wobec mnie nieprzyjemna i złośliwa, co dziwiło Janusza, bo twierdził, że inne jego dziewczyny lubiła. O zaborczości w stosunku do syna nie wspomnę. A on się jej poddawał. Gdy mówiłam mu, że to nienormalne, by trzydziestoletni mężczyzna nie mógł jeść poza domem, bo mama czeka z obiadem, odpowiadał, że matka dla niego wszystko poświęciła i nie może robić jej przykrości. Kiedy po dwóch latach bycia razem zapytałam, czy nie czas pomyśleć o wspólnym zamieszkaniu, stwierdził, że mama nie przeżyje jego wyprowadzki.
– Czy to znaczy, że się ze mną nie ożenisz? – zadałam kluczowe pytanie.
– Nie, dopóki mama żyje – odparł. – Ale, Aniu, czy naprawdę jest nam tak źle? Jesteśmy wolni, robimy, co chcemy…
– Niezupełnie. Chciałabym mieć faceta w domu na stałe, a nie tylko na kilka godzin dziennie. – Nadąsałam się.
– No to znajdź sobie innego – mruknął i zaczął mnie całować. Wiedział drań, że go kocham, i że poczekam.
No i wreszcie się doczekałam. Byliśmy razem już cztery lata, ale to był taki związek, jakby tu powiedzieć… rekreacyjny. Randki, seks, imprezy, same przyjemności. Teraz miało być prawdziwe życie.
Kilka dni po pogrzebie wprowadziłam się do jego mieszkania. Chciałam nieco je przemeblować, ale Janusz poprosił, żebym mu dała jeszcze czas na oswojenie się, że mamy nie ma. Wtedy też ustalimy termin ślubu. Zgodziłam się i byłam w siódmym niebie. Zaproponowałam uczcić nowy rozdział naszego związku kolacją na mieście.
– Nie chcę nigdzie iść. Wolę zjeść w domu. Ugotujesz mi ogórkową? Taką jak gotowała mama, tu jest przepis… – Położył mi na kolanach gruby brulion. Poczułam złość, bo inaczej zaplanowałam ten wieczór. – Proszę, jeszcze nie jestem gotowy. – Zrobił oczy basseta.
Miałam wybór? Wzięłam zeszyt i poszłam do kuchni. Wyjęłam wszystkie potrzebne rzeczy, słoik z kiszonymi, domowymi ogórkami już stał przygotowany na blacie. I zaczęłam gotować, według przepisu.
Moja mama i babcia mówiły, że domowe obiady dlatego są lepsze niż najbardziej wymyślne frykasy w restauracjach, bo głównymi przyprawami są miłość i troska. I że nie wolno gotować zupy, ani robić sosów czy piec ciast, gdy jest się zdenerwowanym, bo wtedy nic dobrego nie wyjdzie. A ja, przyznaję, w głębi duszy byłam zirytowana. Pewnie dlatego ogórkowa mi nie wyszła.
Janusz zjadł połowę zupy i odsunął talerz.
– Musisz się bardziej postarać – powiedział. – Zupa mamy smakowała inaczej.
– Słucham? – Najeżyłam się. – Starałam się, ale nie jestem twoją mamą i musisz się przyzwyczaić do innej kuchni.
– Masz rację. Wybacz. Tak mi trudno…
Gdy w jego oczach ujrzałam łzy, cała złość mi minęła. Obejrzeliśmy film i poszliśmy spać.
W nocy obudziłam się z lękiem. Tak już miałam – czasami, kiedy zbytnio się czymś stresowałam, miewałam napady strachu. Wtedy brałam kropelki na uspokojenie albo tabletkę i mijało. Wstałam więc cicho z łóżka i poszłam do łazienki, gdzie trzymałam lek. Kiedy wróciłam do sypialni, Janusz usiadł na łóżku i powiedział złym głosem:
– Czemu się szwendasz po nocy i mnie budzisz?
– Musiałam wziąć lekarstwo – odparłam. – Trochę się chyba denerwuję tą sytuacją.
– Jaką sytuacją?
– No wiesz. – Wsunęłam się pod kołdrę. – Niby się tu wprowadziłam, a mimo to czuję się jak gość. Wszystko jest tak, jak było, jakby ona… twoja mama, wciąż tu była. Najwyraźniej źle działa to na moją podświadomość, stąd lęki. Tak już mam. Minie. A kiedy już pozwolisz mi trochę tu pozmieniać, będę czuła się lepiej. Śpij.
– Wiem, co kombinujesz! – warknął Janusz. – Jeśli to twój sposób na to, by powyrzucać wszystkie rzeczy mamy, to zapomnij. Nie ruszysz krzesła ani nawet widelca. Na takie idiotyczne manipulacje jestem odporny. – Odwrócił się, położył i okręcił kołdrą. – Jutro mam ważne spotkanie, muszę się wyspać. Jak jeszcze wymyślisz coś głupiego, to wykopię cię do salonu.
Leżałam osłupiała tym wybuchem złości. Nie mogłam zasnąć, bo mój mózg cały czas pracował. Zastanawiałam się nad swoją przyszłością, małżeństwem z Januszem i życiem w tym domu. Wiedziałam, że będzie nas troje. Niby starsza pani umarła i jej tu nie ma, ale jej duch w pewnym sensie zawsze będzie z nami. Więc nie będzie to zgodny trójkąt...
Kiedy świtało, wstałam, ubrałam się, zabrałam torebkę i wymknęłam się z mieszkania. Była siódma rano. Przed drzwiami naprzeciwko stała sąsiadka z psem na smyczy. Widziałam ją na pogrzebie matki Janusza. Przekręciłam klucz w zamku i się ukłoniłam.
– Ania, prawda? – powiedziała starsza pani. – Miło mi cię poznać. Wandzia bardzo cię lubiła.
– Lubiła mnie?! – prychnęłam. Zalała mnie fala rozgoryczenia. – Dziwnie to okazywała. Nie chciała mnie na synową, i właśnie chyba dopięła swego.
Sąsiadka pokręciła głową.
– Lubiła cię najbardziej ze wszystkich dziewczyn swojego syna. Dlatego nie chciała, żebyś została jego żoną. On by cię zniszczył. Bo tak naprawdę wcale go nie znasz. Wandzia wiele razy mi opowiadała, że Janusz to mistrz szantażu emocjonalnego. Humorzasty, wymagający, obrażalski. Jak jego ojciec. Uwierz mi, mieszkaliśmy razem na tym piętrze przez czterdzieści lat, i doskonale wiem, że Januszek to wykapany ojciec. I cały ten jego „czar” spadnie na jego żonę, skoro zabrakło matki. – Starsza pani pokiwała głową i uśmiechnęła się lekko. – Wandzia była tego świadoma i dlatego nie chciała, żebyś to była ty.
Słuchałam słów kobiety zszokowana.
– To dlaczego mi tego nie powiedziała?
Starsza pani wzruszyła ramionami.
– Nie uwierzyłabyś, przecież Janusz potrafi być czarujący i rozumiejący, prawda? I tak cudownie wszystko umie wytłumaczyć. Nawet to, że tak bardzo jest mu u mamy wygodnie.
Wtedy przypomniałam sobie kilka sytuacji, kiedy mój narzeczony jeszcze za życia matki wybuchał złością, a potem natychmiast przepraszał i mówił, że to wina matki. Ale że on musi to wytrzymać, bo ona przecież wszystko dla niego poświęciła.
– Wandzia miała nadzieję, że cię swoją niechęcią przepłoszy, i w końcu uznasz, że masz dość i nie będziesz wiecznie na niego czekać i odejdziesz. Niestety, ona odeszła pierwsza. Ale, jak słyszę, jednak się udało? – Sąsiadka uniosła pytająco brwi.
Uwierzyłam jej i nie wróciłam do Janusza. Jakiś czas później dowiedziałam się, że się ożenił. I że rok później żona od niego uciekła, twierdząc, że ma dość życia z tak męczącym facetem.