Ze zdumieniem zobaczyłam na wyświetlaczu numer Zośki... Kiedyś nazywałam ją przyjaciółką, a dzisiaj nawet nie miałam ochoty odebrać od niej telefonu. Jednak po namyśle to zrobiłam. Chyba przeważyła ciekawość, o co też może jej chodzić. Tak jak się mogłam domyślić, miała do mnie interes. Kiedyś pomogła mi zatrudnić się w firmie, w której robiła karierę i teraz oczekiwała rewanżu. Ja jednak fatalnie wspominam tamten czas. Praca z nią to była trauma, zresztą nie tylko dla mnie... Anita 32 lata
Kiedy po wielu miesiącach milczenia Zośka do mnie zadzwoniła, niechętnie odebrałam...
– Cześć, Anita. Wiesz, że wywalili mnie z pracy? – zaczęła bez ceregieli, tak jakby te parę miesięcy milczenia nic dla niej nie znaczyło. – Po wszystkim, co dla nich zrobiłam! Wyobrażasz sobie?
– Hm – mruknęłam, bo nic innego nie przychodziło mi do głowy.
– A ty, jak słyszałam, zaczepiłaś się w fajnym miejscu – powiedziała. – Nie znalazłaby się tam jakaś praca dla mnie? Chyba coś mi się od ciebie należy, skoro tak ci kiedyś pomogłam – powtórzyła jak jakiś refren.
Zacisnęłam palce na obudowie telefonu tak mocno, że aż zabolało. W jednej chwili powróciły do mnie koszmarne wspomnienia z poprzedniej firmy.
Kiedy Zośka zadeklarowała, że jest moją przyjaciółką, byłam zdumiona. Ona – taka przebojowa, mądra, energiczna? Było mi bardzo miło, gdy obejmowała mnie ramieniem i podkreślała wszem i wobec moje zalety.
– Jesteś taka solidna, pracowita, można na tobie polegać! – chwaliła. – A do tego inteligentna!
To Zośka ściągnęła mnie do tej pracy. Potrzebowała w dziale sprawnej księgowej, a ja – gdy dało mi się cichy kąt i święty spokój – potrafiłam wytropić każdy zaginiony grosz. Byłam zadowolona. Zajęcie okazało się fajne, koleżanki miłe, a płaca przyzwoita. Dobra atmosfera sprawiała, że codziennie rano z przyjemnością myślałam o wyjściu do firmy.
– To dlatego, że się tu lubimy i szanujemy, nie to, co gdzie indziej – podkreślała Zośka.
Wkrótce jej energia i zdolności zostały zauważone przez kierownictwo. Trzeba przyznać, że często zostawałyśmy po godzinach, ale ona potrafiła namówić kierowniczkę, żeby nie żałowała nam premii. W końcu zarabiałyśmy dla firmy pieniądze i można było na nas liczyć. Nasza kierowniczka była trochę podobna do mnie – spokojna, spolegliwa i w dodatku spodziewała się dziecka. Kiedy poszła na macierzyński, jej obowiązki przejęła Zośka. Zrobiła to w wielkim stylu i każdy podziwiał, jak świetnie sobie radzi. Nie dziwi więc, że pewnego pięknego dnia została wezwana do prezesa i wyszła stamtąd z nominacją na kierownika całego zespołu. Wszyscy jej gratulowali, a ja najbardziej. Byłam z niej dumna.
Początkowo tym właśnie tłumaczyłam sobie fakt, że Zośka wpada rano do pracy w niezbyt dobrym humorze. Często bez pardonu obgadywała osoby z innych działów. Trochę się temu dziwiłam. Przecież jeszcze niedawno uśmiechała się do nich i prawiła komplementy. No, ale wtedy była im równa, a teraz... poczuła się lepsza.
– Taka Kaśka na przykład – prychała. – W ogóle się nie rozwija. Marta, czemu teraz grzebiesz w papierach? Mówię o czymś ważnym, a ty mnie nie słuchasz.
– Przepraszam – odpowiadała koleżanka. – Myślałam, że chcesz, żebym jak najszybciej skończyła rozliczenie.
– Od myślenia to ja tu jestem. W końcu ponoszę największą odpowiedzialność. Łatwo jest siedzieć za biurkiem, a gorzej, jak trzeba zarządzać.
Potrafiła tak gadać godzinami i wszyscy musieli jej słuchać. Bo to ona mówiła... i zawsze miała rację. Próbowałam zwrócić jej na to uwagę, ale tylko ją zezłościłam.
– O czym ty mówisz? Ja mam cały dział na głowie! Myślisz, że to takie proste?!
– Nie, ale...
– Sama widzisz. Lepiej przygotuj mi ten raport o syndykach. Liczę na ciebie. Bo na kogo mogę liczyć w tym grajdole? Marta to wiecznie chichocząca idiotka, a Danka? Przecież ona ma bogatego męża i jest tak rozpuszczona, że nie chce jej się pracować! Zauważyłaś, że wychodzi do domu zaraz po szesnastej? Jak przyjdzie do zwolnień, będzie pierwsza do odstrzału.
– Z tego, co wiem, ma chorą matkę, którą się opiekuje – wtrąciłam, lecz zaraz tego pożałowałam.
– Akurat! Pewnie jej mężuś wynajął opiekunkę, a ona ma pretekst, żeby wyjść wcześniej i szlajać się po sklepach. Nie bądź naiwna...
Ze wstydem muszę przyznać, że siedziałam cicho, gdy Zośka używała sobie na innych. Owszem, bolało mnie serce, ale... nie odzywałam się, bo ona zawsze była w stanie mnie przegadać.
Zośka wiedziała, że ją lubię, chociaż ostatnimi czasy bardziej się bałam jej niekontrolowanych wybuchów złości. Doskonale potrafiła to wykorzystać, wyładowując na mnie złe nastroje. A ja nadal siedziałam cicho, myśląc, że to w końcu minie.
Któregoś dnia zastałam ją z minorową miną nad moim raportem. Pracowałam nad nim, jak umiałam najlepiej. Kiedyś Zośka twierdziła, że nie ma błędów, są jedynie doświadczenia. Teraz jednak każde potknięcie służyło jej jako narzędzie piętnowania innych. Często zresztą były to błędy wymyślone. Ale nikt nie ośmielił się z nią kłócić.
– Co to jest? – rzuciła przez zęby.
W pokoju zapadła głucha cisza. Wszyscy pochylili głowy nad papierami. Prawie słyszałam ich myśli: „Dobrze, że to nie ja”.
– Raport – odpowiedziałam.
– To widzę! Ale dlaczego taki niedopracowany? Po kim, jak po kim, ale po tobie spodziewałam się czegoś więcej. Jak tak dalej pójdzie, chyba się pożegnamy. Wiesz, poza pracą możemy się przyjaźnić, ale tutaj nie ma miejsca na sentymenty!
Niemal słyszałam, jak bije mi serce. W oczach stanęły mi łzy. Jak ona mogła?
– Tylko mi się tu nie rozbecz! – rzuciła Zośka z pogardą. – Wiesz, co myślę o słabych ludziach. Sami są sobie winni.
Słyszałam już wcześniej takie deklaracje, ale tego dnia dotyczyły mnie. Mnie! Łuski wreszcie spadły mi z oczu. Zośka nie była żadną moją przyjaciółką, tylko żądną władzy snobką, a ja... ja byłam tchórzem, który nie umiał odezwać się ani w cudzej, ani w swojej sprawie.
Milcząc, wróciłam do biurka i przerobiłam raport tak, jak sobie życzyła. Wzięła go ode mnie, nie mówiąc nic, i poszła do działu rozliczeń. Gdy zamknęły się za nią drzwi, jedna z koleżanek pocieszyła mnie:
– Nie przejmuj się, Anitko, ten raport był w porządku. Na pewno.
– Szkoda, że parę minut temu tego nie powiedziałaś – stwierdziłam gorzko, a ona spojrzała na mnie z urazą.
Słusznie, bo czy ja odezwałam się, gdy Zośka czepiała się jej?
A potem zaczęły się zwolnienia. Zośka bez pardonu podpisywała kolejne wypowiedzenia i wykazywała się przed kierownictwem oszczędnościami. Wygryzła swoją poprzedniczkę, młodą matkę. Wykończyła nerwowo Dankę, która sama się zwolniła. Miałam dosyć. Zamiast jednak płakać w poduszkę, szukałam innej pracy, a że jestem dobra, po dwóch miesiącach męki i migren mogłam nareszcie napisać wypowiedzenie.
Mina Zośki była... naprawdę bezcenna!
– Co to jest?! Zwariowałaś?! Co ty sobie wyobrażasz?! – wrzeszczała.
– Nie krzycz na mnie! – też podniosłam głos. – Mam dosyć tej atmosfery. Kiedyś cię lubiłam, ale dzisiaj... Uważam, że woda sodowa uderzyła ci do głowy!
Wiele mnie kosztowało powiedzenie tych słów, ale mój gniew był większy niż strach. Stałam przed nią wyprostowana, chociaż zbierało mi się na płacz. Wizja wolności dodawała mi sił.
– Myślałam, że cię znam...
– Ja też tak myślałam – powiedziałam ze smutkiem.
I zrobiłam to, co każdy zrobiłby na moim miejscu. Wyszłam z jej gabinetu i poszłam na zwolnienie. Bolał mnie kręgosłup i miałam zszargane nerwy. Chciałam nabrać sił przed nową pracą...
Jeszcze przez jakiś czas słyszałam o jej wyczynach i zwolnieniach... Naprawdę stała się bezwzględna. Potem całkowicie odcięłam się od starej firmy.
A teraz proszę – ponieśli i wilka! Wykorzystali ją i pozbyli się jak innych.
Zamyśliłam się nad starymi dziejami, a tymczasem Zośka szwargotała mi do ucha, powołując się ciągle na naszą znajomość.
– Nie gniewasz się na mnie, co? Wtedy trochę poniosły mnie nerwy... Zresztą sama byłaś sobie winna. Ale teraz to już przeszłość... To co, masz tam jakiś wakacik? Znowu będziemy razem pracować!
Głęboko nabrałam powietrza.
– Nie, Zosiu, nie ma żadnego wakatu – rzuciłam. – A nawet gdyby był, na pewno bym ci o nim nie wspomniała. Nie jesteś godna zaufania, gardzisz ludźmi i chodzi ci wyłącznie o władzę. Tyle mam ci do powiedzenia. Nie dzwoń do mnie więcej. Nie mam ochoty na kontakty z tobą i nic nie jestem ci winna.
Oczywiście zaczęła na mnie krzyczeć, lecz stanowczo zakończyłam połączenie. Wrzuciłam telefon do torby i pomyślałam, że świat jakoś pojaśniał, a i teczka z papierami stała się lżejsza. Pozbyłam się z życia trucizny. I dobrze mi z tym.