"Kiedy zachorowałam, nie miałam do kogo zwrócić się o pomoc. Sama byłam temu winna..."
Fot. Adobe Stock

"Kiedy zachorowałam, nie miałam do kogo zwrócić się o pomoc. Sama byłam temu winna..."

Cóż, nigdy nie grzeszyłam wyrozumiałością dla innych. Jeśli to jakieś usprawiedliwienie, to byłam tak samo surowa dla bliźnich, jak dla siebie. Nie tolerowałam słabości, uważałam, że każdy jest kowalem własnego losu i jeśli ma kłopoty, sam jest sobie winien i sam powinien sobie radzić. Współpracownicy mówią o mnie, że jestem zimna, nieczuła, a czasem i okrutna, ale nie przejmowałam się tym. Aż do teraz...  Maryla, 56 lat

Jak do tego doszło? Zachodziłam w głowę. Siedziałam w pustym mieszkaniu, fatalnie się czułam, nie miałam siły na nic. Powinnam iść do apteki, ale na to też nie miałam siły. Nie wspominając już o zakupach. Leczenie było wycieńczające.

Musiałam sobie radzić sama

– Powinna pani mieć kogoś do opieki – zasugerował mi lekarz.
– Dam sobie radę sama – odpowiedziałam tonem, który nie pozostawiał złudzeń, jakobym chciała kontynuować ten dialog.
Mój rozmówca tylko pokręcił głową i wyszedł z sali. Prychnęłam. A jednak teraz, gdy wyszłam ze szpitala i musiałam funkcjonować samodzielnie, wcale nie byłam tego taka pewna. Terapia zabrała mi wszystkie siły, nawet wyjście po chleb okazało się nie lada wyzwaniem. Zrozumiałam, że muszę zadzwonić po pomoc. Tylko nie miałam do kogo…
Nie mam partnera, nigdy nie szukałam miłości, brakowało mi na nią czasu. Moi rodzice dawno nie żyją, a siostra mieszka za granicą i nasz kontakt jest nikły. Przyjaciele? Chyba takich nie mam, co najwyżej znajomych z pracy i sąsiadów.

 

Życzliwość uznawałam za oznakę słabości

Zaczęłam się gorączkowo zastanawiać, do kogo mogę się zwrócić. „Może do Oli?”, pomyślałam o sekretarce z naszej firmy, dziewczyna słynęła z uczynności i życzliwości. No tak, ale ostatnio jej powiedziałam, że nie ma charakteru, a jej życzliwość to nie zaleta, a oznaka słabości – tak uzasadniłam brak dania jej awansu. Raczej nie mogłam teraz na tę życzliwość liczyć.
„To może Adam, sąsiad?”, pomyślałam z nadzieją, ale zaraz przypomniałam sobie, jak nazwał mnie zrzędą i nieznośną babą i to tylko dlatego, że miałam kilka uwag odnośnie głośnego zachowywania się jego dzieci na podwórku. Nie wiedział, że za nim idę i wszystko słyszę. Pomyślałam też o Jagodzie, koleżance z biura, ale przypomniałam sobie, że gdy zwierzała mi się ze swoich problemów, gdy się rozwodziła, upomniałam ją, że jesteśmy w pracy i jej prywatne sprawy mnie nie interesują. Nie da się ukryć, że moja choroba też jest moją prywatną sprawą.

Zrobiłam karierę dużym kosztem

Cóż, nigdy nie grzeszyłam wyrozumiałością dla innych. Jeśli to jakieś usprawiedliwienie, to byłam tak samo surowa dla bliźnich, jak dla siebie. Nie tolerowałam słabości, uważałam, że każdy jest kowalem własnego losu i jeśli ma kłopoty, sam jest sobie winien i sam powinien sobie radzić. Omijałam szerokim łukiem akcje charytatywne, patrzyłam nieprzychylnym okiem na ludzi korzystających z pomocy ośrodków pomocy społecznej i innych pomocowych instytucji, a w pracy wymagałam od innych pełnego zaangażowania, nie zważając na prywatne perypetie.
– Problemy zostawia się w domu – powtarzałam.
Czy przysporzyło mi to przyjaciół? Nie. Natomiast na pewno pomogło mi zbudować karierę i zostać dyrektorką.

Nie miałam kogo poprosić o pomoc

Ciężko pracowałam i tego samego wymagałam od pozostałych. Współpracownicy mówią o mnie, że jestem zimna, nieczuła, a czasem i okrutna, ale nie przejmowałam się tym. Aż do teraz. Kiedy siedziałam z telefonem w dłoni i dotarło do mnie, że nie mam nikogo, do kogo mogę się zwrócić o pomoc…
Rozpłakałam się. Pierwszy raz od lat. Kiedyś byłam jak Ola, życzliwa, pomocna i pogodna. Miałam w sobie mnóstwo optymizmu i radości, choć moje życie nie było różowe. W domu się nie przelewało, rodzicie rzadko byli trzeźwi, utrzymywali się z zasiłków, a potem, ze mnie… Szybko poszłam do pracy, ale nadal pomagałam rodzinie. Moja siostra wyfrunęła z gniazda przy pierwszej lepszej okazji i trochę miałam jej za złe, że uciekła i zostawiła mnie samą. Ja nie umiałam zostawić rodziców, jaką byłabym córką? Utrzymywałam ich, spłacałam długi, woziłam po lekarzach, znosiłam awantury i tylko czasem słyszałam, że dobrze mnie wychowali… Gdy umarli jedno po drugim, płakałam z ulgi… Byłam wykończona i czułam się wykorzystana. Obiecałam sobie, że nigdy więcej nie pozwolę nikomu tak się wykorzystywać, sama też nie będę na nikim wisieć i nie zaznam biedy. Rzuciłam się w wir pracy, pięłam się po szczeblach kariery i zrealizowałam swój plan. Tylko nie zauważyłam, że przy okazji stałam się samotną i zgorzkniałą kobietą, która nie ma kogo poprosić o wizytę w aptece.

Ola minie zaskoczyła!

Z tych smutnych rozważań wyrwał mnie dzwonek do drzwi. Jakie było moje zaskoczenie, gdy na progu zobaczyłam Olę!
– Cześć, długo nie ma cię w pracy i pomyślałam, że sprawdzę jak się masz – powiedziała, uważnie lustrując mój wygląd. Cóż, nie prezentowałam się najlepiej, blada i chuda…
– Cześć, dzięki, ale mogłaś zadzwonić – burknęłam zła, że widzi mnie w takim stanie.
– Pewnie byś nie odebrała. Zosie Samosie radzą sobie same nawet w chorobie, co? – powiedziała, ale nie było w tym złośliwości, raczej współczucie.
Zamknęłam oczy, poczułam łzy pod powiekami. A Ola po prostu podeszła do mnie i mocno mnie przytuliła.
– Potrzebujesz czegoś? Chętnie ci pomogę – zapewniła, a ja zaczęłam się zastanawiać, skąd ona bierze siłę, by być tak dobrą dla kogoś, kto na to nie zasłużył.
Już chciałam powiedzieć, że niczego mi nie trzeba, jednak w porę się opamiętałam.
– Właściwie, to marzę o tym, by ktoś zrobił mi zakupy i skoczył po leki, sama nie dam rady – wyznałam, choć było to dla mnie trudne.
– Nie ma sprawy, mów, czego potrzebujesz. – Uśmiechnęła się ciepło.
A potem po prostu poszła do sklepu, wróciła z lekami, zakupami i pysznymi ciastkami!
– Pomyślałam, że kupię coś dobrego do kawy, zasługujemy na nieco rozpusty – mówiła, rozpakowując zakupy.
Popatrzyłam na nią i pomyślałam, że mogę się wiele od niej nauczyć.
– Wiesz, myliłam się. Twoja dobroć to nie słabość, to twoja siła – stwierdziłam, gdy wychodziła.
– Teraz to już naprawdę się o ciebie martwię – roześmiała się perliście.

Kiedyś się odwdzięczę

Gdy zamknęły się za nią drzwi, pomyślałam, że chyba muszę coś w swoim życiu zmienić. Pomoc Oli uznałam za znak. Od tamtej pory nad sobą pracuję. Zastanawiam się dwa razy zanim coś powiem i z moich ust nie pada już tyle kąśliwych uwag. Za namową Oli zaczęłam też bardziej wychodzić do ludzi i zwyczajnie wpuszczać ich do swojego życia. Gdy byłam w szpitalu na kolejnym zabiegu, odwiedzała mnie Ola, Jagoda i sąsiedzi, a gdy wyszłam do domu, robili dyżury, kto kiedy robi mi zakupy i pomaga ogarnąć dom. Doświadczyłam mnóstwa dobroci i wiecie co? Kiedyś się im odwdzięczę, niech no tylko nabiorę sił…

Czytaj więcej