„Martwiłam się o niego, jak każda matka. Tylko praca i praca. Ostatnio pracował jeszcze więcej, bo wpadał do mnie jak po ogień. Jakby go kto gonił. Ostatnio jak był, to ledwo wszedł do mieszkania i od razu wziął się do sprzątania, odkurzył pokoje, wymył łazienkę, toaletę, kuchnię i mówi, że musi już lecieć. Nie wiem, co mu odbiło z tym sprzątaniem. Dziwne to było. On od niedawna tak zaczął się zachowywać. Jakby unikał rozmowy ze mną... ” Halina, 76 lat
We wtorek skoro świt wybrałam się na bazar, żeby kupić ziemniaki i twaróg u znajomej, która robi go z mleka od swojej krowy. Jako jedyna we wsi trzyma jeszcze krowy. Wypasa je na łące, a zimą karmi kiszonkami. Mleko od jej krów zupełnie inaczej smakuje niż to ze sklepu, a ser jaki pyszny! Nie mówiąc już o śmietanie.
– Dzień dobry, pani Haniu – przywitałam się. – A serek ma jeszcze pani?
– Mam, mam, specjalnie dla pani zostawiłam. – Uśmiechnęła się handlarka.
– To dobrze, bo syn ma mnie dzisiaj odwiedzić – pochwaliłam się. – Pierogów ruskich na obiad zrobię, bo on je bardzo lubi. Mówi, że nikt nie robi tak dobrych jak ja – dodałam z przechwałką w głosie. – Nie ma jak u mamy, prawda? – A i śmietany niech mi pani da słoik. Do pierogów będzie jak znalazł. O, dziękuję. Lecę jeszcze po kartofle do pana Gienka. Za tydzień przyjdę też po śmietanę i mleko. Do widzenia.
Zapłaciłam i poszłam na drugi koniec bazaru po ziemniaki. Po drodze do domu chciałam jeszcze kupić pączki z różą dla Marcina. Miałam nadzieję, że tym razem posiedzi ze mną dłużej, porozmawia, bo odkąd zmarł mój mąż, a potem Marysia, moja sąsiadka, to nie mam do kogo ust otworzyć. Całymi dniami siedzę przed telewizorem i oglądam seriale albo krzyżówki rozwiązuję. Ale to nie to samo co rozmowa z drugim człowiekiem. Owszem, od czasu do czasu zadzwonię do Kazi, mojej siostry, ale co to za rozmowa z nią, jak ona głucha jest jak pień. Muszę krzyczeć do słuchawki, żeby mnie usłyszała, a przy okazji pół osiedla wie, o czym rozmawiamy. Po każdej rozmowie z nią, jak się nasłucham, że to ją boli, tamto boli, że spać nie może, że modli się o rychłą śmierć, to jestem w dołku psychicznym... Dlatego tak się cieszę na odwiedziny Marcina.
Jego jednego mam, późno go urodziłam. Już myślałam, że nigdy nie będzie mi dane zostać matką, bo z mężem latami staraliśmy się o dziecko i nic. Aż tu nagle, kiedy miałam czterdzieści dwa lata, zaszłam w ciążę. Ze szczęścia to się popłakaliśmy oboje z Bronkiem jak te bobry. Jak się Marcinek urodził, to chuchaliśmy i dmuchaliśmy na niego.
Dobre z niego było dziecko, grzeczne, ułożone, nigdy nie pyskował, nie robił głupstw. Zresztą Marcinek zawsze trzymał się z boku, i w podstawówce, i w liceum. Maturę zdał na samych piątkach. Ależ byliśmy z niego dumni. Potem poszedł na studia, zaczął pracować, dobrze zarabiał, kupił sobie mieszkanie. Byłam naprawdę z niego dumna. Martwiło mnie tylko to, że wciąż jest sam, że nie ma rodziny. Że taki odludek z niego. Nieraz pytałam, dlaczego nie ma dziewczyny, ale on zbywał mnie żartami.
– Mam, mamuś, pracę – mówił.
– Tak się nie da żyć, synu – utyskiwałam.
Martwiłam się o niego, jak każda matka. Tylko praca i praca. Ostatnio pracował jeszcze więcej, bo wpadał do mnie jak po ogień. Jakby go kto gonił. Ostatnio jak był, to ledwo wszedł do mieszkania i od razu wziął się do sprzątania, odkurzył pokoje, wymył łazienkę, toaletę, kuchnię i mówi, że musi już lecieć.
– Synuś, a gdzie ci się tak spieszy? Dzieci nie masz, żony też. Posiedziałbyś chwilę ze mną, porozmawiał. Kawy albo herbaty zrobię. A może coś zjesz? Kotlety usmażyłam – zaproponowałam. – Chudyś jak patyk. Pewnie żyjesz na zupkach w torebkach. – Kręciłam głową.
– Jem zdrowo, dbam o siebie. Nie musisz się o mnie martwić, mamcia. – Nerwowo spojrzał na zegarek.
– Gdzie cię tak gna? – zapytałam.
– Robotę mam.
– Masz kogoś – stwierdziłam, przyglądając się mu uważnie. Czułam, że coś przede mną ukrywa.
– Ja? Nie – zaprzeczył zbyt szybko.
– Czego się wstydzisz? Wiesz, że mnie możesz wszystko powiedzieć, synku. – Pogłaskałam go po policzku.
– Mamo, na serio, muszę już iść. Wpadnę za parę dni, dobrze? Może wtedy zostanę dłużej, posiedzimy i sobie pogadamy. Jakbyś czegoś potrzebowała, to daj znać. – Cmoknął mnie w policzek, wzuł buty i zarzucił plecak na ramię. – To na razie. Pa!
I tyle go widziałam. Miałam nadzieję, że tym razem słowa dotrzyma i posiedzi ze mną, porozmawia, a nie złapie za odkurzacz czy mopa, jakbym sama nie potrafiła posprzątać. Aż tak zniedołężniała jeszcze nie jestem. Nie wiem, co mu odbiło z tym sprzątaniem. Dziwne to jest. On od niedawna tak zaczął się zachowywać. Jakby unikał rozmowy ze mną. To było podejrzane i utwierdzało mnie w przekonaniu, że on chyba kogoś poznał, tylko jeszcze nie chce mi o tym mówić, bo może uważa, że to jeszcze za wcześnie. Dlatego postanowiłam, że tym razem pociągnę go za język i wszystkiego się dowiem, nawet jakbym musiała mu wyrwać mopa z rąk. Kiedy wychodziłam z piekarni, w której kupiłam bułki na śniadanie i pączki dla Marcina, zobaczyłam jego samochód. Zatrzymał się pod nowym biurowcem. Obok Marcina na fotelu pasażera ktoś siedział.
„A więc jednak ma kogoś!”, ucieszyłam się w duchu. Szłam w jego stronę, bo chciałam się z nim przywitać. Widziałam, jak Marcin pochyla się w stronę osoby siedzącej obok niego i całuje ją. Serce mocniej mi zabiło, tak się cieszyłam, że w końcu kogoś znalazł, że może niedługo będę miała wnuki. I nagle stanęłam jak wmurowana, nie mogłam złapać tchu, coś ścisnęło mnie za gardło. Z samochodu wysiadł szczupły, elegancko ubrany mężczyzna, mniej więcej w wieku Marcina. Pomachał Marcinowi na pożegnanie i skierował się w stronę wejścia do biurowca. Marcin odmachał mu, uśmiechając się. Nagle uśmiech mu zastygł na ustach, bo zobaczył mnie stojącą kilkanaście metrów przed nim. Włączył światła awaryjne, wysiadł z auta i podszedł do mnie.
– Dzień dobry, mamo – przywitał się zakłopotany. – Co ty tu robisz?
– Wracam z targu, pączki poszłam dla ciebie kupić... – odpowiedziałam. – Dlaczego mnie okłamywałeś?
– A co miałem ci powiedzieć?
– Jak to co? Prawdę. Że masz kogoś, że jesteś szczęśliwy, bo widzę, że chyba jesteś.
– Nie wiedziałem, jak zareagujesz...
– A w ogóle miałeś zamiar mi powiedzieć o nim? Jak on ma na imię?
– Bartek... – Marcin spuścił głowę.
– Słuchaj, synu, może i jestem stara, ale to nie znaczy, że jestem zacofana, nietolerancyjna. Dla mnie najważniejszy jesteś ty i to żebyś był szczęśliwy i nie krzywdził innych, reszta mało mnie obchodzi.
– Myślałem, że nie zrozumiesz. Ciągle pytałaś mnie o dziewczyny, mówiłaś o wnukach...
– Bo nie sądziłam, że może być inaczej. Robię dzisiaj pierogi. Zaproś na obiad Bartka. Chciałabym go w końcu poznać – uśmiechnęłam się do Marcina.
– Dziękuję, mamo – powiedział z ulgą syn i pocałował mnie policzek. – Nie wiesz, ile to dla mnie znaczy.