„Mój syn wpadał do mnie jak po ogień. Wiecznie nie miał czasu. Gdy odkryłam prawdę, nie mogłam złapać tchu...”
Fot. 123RF

„Mój syn wpadał do mnie jak po ogień. Wiecznie nie miał czasu. Gdy odkryłam prawdę, nie mogłam złapać tchu...”

„Martwiłam się o niego, jak każda matka. Tylko praca i praca. Ostatnio pracował jeszcze więcej, bo wpadał do mnie jak po ogień. Jakby go kto gonił. Ostatnio jak był, to ledwo wszedł do mieszkania i od razu wziął się do sprzątania, odkurzył pokoje, wymył łazienkę, toaletę, kuchnię i mówi, że musi już lecieć. Nie wiem, co mu odbiło z tym sprzątaniem. Dziwne to było. On od niedawna tak zaczął się zachowywać. Jakby unikał rozmowy ze mną... ”  Halina, 76 lat

We wtorek skoro świt wybrałam się na bazar, żeby kupić ziemniaki i twaróg u znajomej, która robi go z mleka od swojej krowy. Jako jedyna we wsi trzyma jeszcze krowy. Wypasa je na łące, a zimą karmi kiszonkami. Mleko od jej krów zupełnie inaczej smakuje niż to ze sklepu, a ser jaki pyszny! Nie mówiąc już o śmietanie.

– Dzień dobry, pani Haniu – przywitałam się. – A serek ma jeszcze pani?

– Mam, mam, specjalnie dla pani zostawiłam. – Uśmiechnęła się handlarka.

– To dobrze, bo syn ma mnie dzisiaj odwiedzić – pochwaliłam się. – Pierogów ruskich na obiad zrobię, bo on je bardzo lubi. Mówi, że nikt nie robi tak dobrych jak ja – dodałam z przechwałką w głosie. – Nie ma jak u mamy, prawda? – A i śmietany niech mi pani da słoik. Do pierogów będzie jak znalazł. O, dziękuję. Lecę jeszcze po kartofle do pana Gienka. Za tydzień przyjdę też po śmietanę i mleko. Do widzenia.

Dokuczała mi samotność

Zapłaciłam i poszłam na drugi koniec bazaru po ziemniaki. Po drodze do domu chciałam jeszcze kupić pączki z różą dla Marcina. Miałam nadzieję, że tym razem posiedzi ze mną dłużej, porozmawia, bo odkąd zmarł mój mąż, a potem Marysia, moja sąsiadka, to nie mam do kogo ust otworzyć. Całymi dniami siedzę przed telewizorem i oglądam seriale albo krzyżówki rozwiązuję. Ale to nie to samo co rozmowa z drugim człowiekiem. Owszem, od czasu do czasu zadzwonię do Kazi, mojej siostry, ale co to za rozmowa z nią, jak ona głucha jest jak pień. Muszę krzyczeć do słuchawki, żeby mnie usłyszała, a przy okazji pół osiedla wie, o czym rozmawiamy. Po każdej rozmowie z nią, jak się nasłucham, że to ją boli, tamto boli, że spać nie może, że modli się o rychłą śmierć, to jestem w dołku psychicznym... Dlatego tak się cieszę na odwiedziny Marcina.

Jego jednego mam, późno go urodziłam. Już myślałam, że nigdy nie będzie mi dane zostać matką, bo z mężem latami staraliśmy się o dziecko i nic. Aż tu nagle, kiedy miałam czterdzieści dwa lata, zaszłam w ciążę. Ze szczęścia to się popłakaliśmy oboje z Bronkiem jak te bobry. Jak się Marcinek urodził, to chuchaliśmy i dmuchaliśmy na niego.

Dobre z niego było dziecko, grzeczne, ułożone, nigdy nie pyskował, nie robił głupstw. Zresztą Marcinek zawsze trzymał się z boku, i w podstawówce, i w liceum. Maturę zdał na samych piątkach. Ależ byliśmy z niego dumni. Potem poszedł na studia, zaczął pracować, dobrze zarabiał, kupił sobie mieszkanie. Byłam naprawdę z niego dumna. Martwiło mnie tylko to, że wciąż jest sam, że nie ma rodziny. Że taki odludek z niego. Nieraz pytałam, dlaczego nie ma dziewczyny, ale on zbywał mnie żartami.

– Mam, mamuś, pracę – mówił.

– Tak się nie da żyć, synu – utyskiwałam.

Martwiłam się o niego, jak każda matka. Tylko praca i praca. Ostatnio pracował jeszcze więcej, bo wpadał do mnie jak po ogień. Jakby go kto gonił. Ostatnio jak był, to ledwo wszedł do mieszkania i od razu wziął się do sprzątania, odkurzył pokoje, wymył łazienkę, toaletę, kuchnię i mówi, że musi już lecieć.

– Synuś, a gdzie ci się tak spieszy? Dzieci nie masz, żony też. Posiedziałbyś chwilę ze mną, porozmawiał. Kawy albo herbaty zrobię. A może coś zjesz? Kotlety usmażyłam – zaproponowałam. – Chudyś jak patyk. Pewnie żyjesz na zupkach w torebkach. – Kręciłam głową.

– Jem zdrowo, dbam o siebie. Nie musisz się o mnie martwić, mamcia. – Nerwowo spojrzał na zegarek.

– Gdzie cię tak gna? – zapytałam.

– Robotę mam.

– Masz kogoś – stwierdziłam, przyglądając się mu uważnie. Czułam, że coś przede mną ukrywa.

– Ja? Nie – zaprzeczył zbyt szybko.

– Czego się wstydzisz? Wiesz, że mnie możesz wszystko powiedzieć, synku. – Pogłaskałam go po policzku.

– Mamo, na serio, muszę już iść. Wpadnę za parę dni, dobrze? Może wtedy zostanę dłużej, posiedzimy i sobie pogadamy. Jakbyś czegoś potrzebowała, to daj znać. – Cmoknął mnie w policzek, wzuł buty i zarzucił plecak na ramię. – To na razie. Pa!

Odkryłam prawdę...

I tyle go widziałam. Miałam nadzieję, że tym razem słowa dotrzyma i posiedzi ze mną, porozmawia, a nie złapie za odkurzacz czy mopa, jakbym sama nie potrafiła posprzątać. Aż tak zniedołężniała jeszcze nie jestem. Nie wiem, co mu odbiło z tym sprzątaniem. Dziwne to jest. On od niedawna tak zaczął się zachowywać. Jakby unikał rozmowy ze mną. To było podejrzane i utwierdzało mnie w przekonaniu, że on chyba kogoś poznał, tylko jeszcze nie chce mi o tym mówić, bo może uważa, że to jeszcze za wcześnie. Dlatego postanowiłam, że tym razem pociągnę go za język i wszystkiego się dowiem, nawet jakbym musiała mu wyrwać mopa z rąk. Kiedy wychodziłam z piekarni, w której kupiłam bułki na śniadanie i pączki dla Marcina, zobaczyłam jego samochód. Zatrzymał się pod nowym biurowcem. Obok Marcina na fotelu pasażera ktoś siedział.

„A więc jednak ma kogoś!”, ucieszyłam się w duchu. Szłam w jego stronę, bo chciałam się z nim przywitać. Widziałam, jak Marcin pochyla się w stronę osoby siedzącej obok niego i całuje ją. Serce mocniej mi zabiło, tak się cieszyłam, że w końcu kogoś znalazł, że może niedługo będę miała wnuki. I nagle stanęłam jak wmurowana, nie mogłam złapać tchu, coś ścisnęło mnie za gardło. Z samochodu wysiadł szczupły, elegancko ubrany mężczyzna, mniej więcej w wieku Marcina. Pomachał Marcinowi na pożegnanie i skierował się w stronę wejścia do biurowca. Marcin odmachał mu, uśmiechając się. Nagle uśmiech mu zastygł na ustach, bo zobaczył mnie stojącą kilkanaście metrów przed nim. Włączył światła awaryjne, wysiadł z auta i podszedł do mnie.

– Dzień dobry, mamo – przywitał się zakłopotany. – Co ty tu robisz?

– Wracam z targu, pączki poszłam dla ciebie kupić... – odpowiedziałam. – Dlaczego mnie okłamywałeś?

– A co miałem ci powiedzieć?

– Jak to co? Prawdę. Że masz kogoś, że jesteś szczęśliwy, bo widzę, że chyba jesteś.

– Nie wiedziałem, jak zareagujesz...

– A w ogóle miałeś zamiar mi powiedzieć o nim? Jak on ma na imię?

– Bartek... – Marcin spuścił głowę.

– Słuchaj, synu, może i jestem stara, ale to nie znaczy, że jestem zacofana, nietolerancyjna. Dla mnie najważniejszy jesteś ty i to żebyś był szczęśliwy i nie krzywdził innych, reszta mało mnie obchodzi.

– Myślałem, że nie zrozumiesz. Ciągle pytałaś mnie o dziewczyny, mówiłaś o wnukach...

– Bo nie sądziłam, że może być inaczej. Robię dzisiaj pierogi. Zaproś na obiad Bartka. Chciałabym go w końcu poznać – uśmiechnęłam się do Marcina.

– Dziękuję, mamo – powiedział z ulgą syn i pocałował mnie policzek. – Nie wiesz, ile to dla mnie znaczy.

 

Czytaj więcej