"Po raz kolejny odłożyłam telefon z mocno bijącym sercem. Pisała do mnie Ewa, moja przyjaciółka. Jak zwykle o tym, jakim jestem podłym człowiekiem i że to właśnie ja jestem wszystkiemu winna. Za kilka tygodni miała się zacząć pierwsza rozprawa rozwodowa Ewy, a ja występowałam w roli świadka jej męża. Nie czułam się winna. Czułam się zła. I wkurzona. To nie ja zachowałam się podle, tylko moja przyjaciółka..." Kalina, 45 lat
Poznałyśmy się jeszcze w liceum. Ewa, z kochającej rodziny, z mamą wpatrzoną w nią jak w obrazek, miała wszystko to, czego nie miałam ja – córka alkoholika i współuzależnionej od niego mojej matki, która harowała na dwa etaty, żeby ojciec miał za co pić. Przylgnęłam do Ewki, bo była wszystkim i miała wszystko, czego ja nie miałam: urodę, obycie, sympatię wśród rówieśników. A ona mnie chętnie przygarnęła, kiedyś nawet powiedziała, że zawsze marzyła, by mieć siostrę taką jak ja...
Kiedy ojciec pił i się awanturował, uciekałam do domu Ewy, żeby móc w spokoju uczyć się do matury. Dzięki temu w ogóle ją zdałam. Potem – z błogosławieństwem mamy Ewy, bo moi rodzice w ogóle się tym nie interesowali – pojechałyśmy na studia. Ona co prawda mieszkała w wynajętej kawalerce, którą zapewnili jej rodzice, a ja w pokoju w akademiku, ale to nam nie przeszkadzało dalej mocno się przyjaźnić. Byłam jej powiernicą, znałam jej sekrety...
Ewa żyła otoczona wianuszkiem wielbicieli. Lubiła chłopców, lubiła im imponować, wodzić ich za nos i próbowała mnie uczyć tej sztuki. Ale byłam w tym beznadziejna. Zwykle zakochiwałam się w kimś, kto mnie nie chciał. A potem wędrowałam do kawalerki Ewy na noc, ona otwierała wino i pocieszała mnie, gdy płakałam w poduszkę… Imponowała mi pod każdym niemal względem i była osobą, za którą skoczyłabym do piekła. Może nawet zresztą to zrobiłam…
Potem studia się skończyły i trzeba było się zmierzyć z dorosłym życiem. Wróciłyśmy do rodzinnego miasta. Ewa do swojego domu, ja do mieszkania wynajmowanego razem z koleżanką z pierwszej pracy. Odcięłam się od rodziców, wiedziałam, że z nimi spotka mnie tylko to, co najgorsze. Mama Ewy, tata, ona sama – stali się moją rodziną i cieszyłam się, że jestem zapraszana na święta, na rodzinne uroczystości, że pamiętają o moich urodzinach.
W tym właśnie czasie Ewa poznała Marka. Byłam nim zachwycona. Pracowity, miły chłopak. Świata poza nią nie widział. Ja akurat borykałam się w związku z Pawłem, który okazał się zaborczy i zazdrosny. Nie mogłam w tej relacji oddychać, a Ewa całkowicie stała w niej po mojej stronie.
– Nie daj sobie wchodzić na głowę – mówiła. – To nie jest ostatni facet na ziemi, Zasługujesz na kogoś lepszego.
– Tylko ty masz takie szczęście! – powtarzałam wtedy.
– Ja?
– No a Marek? Szkoda, że nie ma brata.
– Ale ty masz wyobraźnię – śmiała się Ewa. – Marek i ja? Nie, tylko się przyjaźnimy…
– No co ty, on jest w ciebie wpatrzony jak w słońce!
– Daj spokój. Jest miły, ale… – Ewa zakręciła loczek na palcu. – Taki nudny trochę…
– No co ty – ośmieliłam się jej sprzeciwić. – To wspaniały chłopak.
– Ejże, czy ty się czasem w nim nie podkochujesz? – Roześmiała się.
– Nie, skąd – odparłam, choć musiałam przyznać, że darzyłam Marka ogromną sympatią. Ale raczej jak brata, nie jak potencjalnego chłopaka…
Czas mijał. Wreszcie poznałam swojego przyszłego męża. Filip był podobny do Marka, nie zdziwiłam się więc, że się polubili. Tymczasem Ewa także się zakochała. Nie w Marku, niestety… Zaczęła się spotykać z Rafałem, którego poznała na jakiejś imprezie. Był typem niegrzecznego chłopca, który najwyraźniej ją zafascynował.
Planując przyszłość z Filipem, wyraźnie widziałam, że takiej przyszłości Ewa z Rafałem mieć nie będzie. Lubił się popisywać, lubił imprezować, lubił niestety wypić.
– Jest jak mój ojciec – przestrzegałam ją.
– Jesteś uprzedzona – mówiła, zła, ale zaraz spuszczała z tonu. – Jejku, wiem, że masz uraz. Ale kto młody nie lubi się zabawić? A Rafał ma fantazję…
Ta fantazja jednak zaprowadziła Rafała do łóżka z jakąś dziewczyną. Klasyczna sprawa. Ewka przyłapała ich przypadkiem, inaczej by się nie dowiedziała. Do tego wszystkiego rozmawiali dzień wcześniej przez telefon i Rafał zapewniał ją o uczuciach oraz o tym, jak tęskni…
– Nie chcę go znać – szlochała na moim ramieniu, a Filip, żeby nie być całkiem bezradny, poleciał do sklepu po wino.
Potem było jak za dawnych czasów, bo spałyśmy w jednym łóżku, a ja ją przytulałam.
Powiedziałam wtedy Markowi, że ma teraz szansę. Nie może pozwolić, aby jakiś gagatek sprzątnął mu Ewę sprzed nosa. No i Marek stanął na wysokości zadania. Rok później byłam świadkową na ślubie przyjaciółki, a Filip – oczywiście – został świadkiem Marka. Pół roku później to Ewa i Marek nam świadkowali.
Jeśli kiedyś wydawało mi się, że jestem szczęśliwa, to teraz byłam przeszczęśliwa. Miałam kochającego męża i zadowolonych z życia przyjaciół, którzy na zawsze mieli zostać razem. I przy nas. Zaczęły przychodzić na świat nasze dzieci: mój Kamil i młodsza Ola, Ewy – dwie córki bliźniaczki: Magda i Marta.
Życie toczyło się swoim torem. Oczywiście, były trudności, choroby, problemy. Ale pokonywaliśmy je razem. Czasem Ewa marudziła, że Marek jest taki przewidywalny, poukładany, ale szybko ją gasiłam, przypominając, jaką gehennę moja matka miała z ojcem.
– Powinnaś być wdzięczna za takiego dobrego, miłego, pracowitego, uczciwego męża, który świata poza tobą nie widzi – odpowiadałam i słuchała mnie. Sądziłam, że to takie przejściowe marudzenie. Ja czasem też przecież ponarzekałam sobie na zachowanie Filipa. Ale w sercu pamiętałam, że to mój mąż i moje oparcie.
Wspólnie z Markiem i Filipem zorganizowaliśmy Ewie czterdzieste piąte urodziny. „Kiedy to minęło?”, zastanawiałam się, widząc świętującą rodzinę, nasze nastoletnie dzieci… Mimo wszystko, mimo wielu trudności, życie potoczyło się nam dobrze. „Wygraliśmy na tej loterii dobry los”, pomyślałam.
Kilka dni później świat zawalił mi się na głowę. Był wieczór, Filip wyciągał naczynia ze zmywarki, a ja układałam pranie, gdy ktoś zadzwonił do drzwi. Poszłam otworzyć i zmartwiałam. Na korytarzu stał śmiertelnie blady Marek.
– Co się stało? – wydusiłam – Ewa? Rodzice? Dzieci?
– Daj mu wejść, niech siądzie. Naleję ci… piwa? – zaproponował Filip przyjacielowi.
– Nie, wody proszę. Ja… przyjechałem samochodem. Nie ma u was Ewy? – wykrztusił Marek z nadzieją w oczach, ale i z przerażeniem…
Nie było u nas Ewy. Nigdzie jej nie było… Marek powiedział nam, że dwa miesiące temu przyłapał Ewę na rozmowie z jakimś człowiekiem. Wydała mu się dziwnie intymna. Ewa bardzo się zdenerwowała. Od słowa do słowa, w wielkim gniewie powiedziała mu, że jest dla niej nikim, że od lat się przy nim dusi, że kocha… Rafała. Bo Rafał wrócił do naszego miasta po emigracji i dwóch rozwodach, twierdząc, że nadal coś do niej czuje i liczy się tylko ona, żadna inna. Dała się uwieść. A teraz odeszła. Marek miał nadzieję, że zatrzymała się u nas. Ale niestety – tak się nie stało.
Znalazłam Ewę, która wprowadziła się do mieszkania Rafała. Na pierwszy rzut oka widziałam, że to równia pochyła. Nie dała sobie przemówić do rozsądku, za to zaczęła grozić Markowi, że zabierze mu dzieci, że chce niebotycznych alimentów, a na koniec oskarżyła mnie i Marka o knucie przeciwko niej.
– Jesteś moim wrogiem, a byłaś jak siostra. Ty podła jędzo! – wykrzyczała mi na koniec rozmowy, zresztą wrócił jej kochanek i wypchnął mnie za drzwi.
Ona po prostu oszalała… Niedługo rozprawa. Serce mi pęka, ale mam nadzieję, że może rzeczywistość otrzeźwi Ewę. Dzieci są na nią wściekłe, wiem to od moich pociech, które także nie rozumieją, co ciocia wyprawia. Marek… cóż, stara się zapewnić bliźniaczkom, co może, ale sam ledwie się trzyma. Jakim byłabym człowiekiem, gdybym nie stanęła po jego i dzieci stronie? Jaką przyjaciółką, gdybym przyklasnęła szaleństwom Ewy? Sądzę, że robię dla Ewy to, co dla niej najlepsze.