"Kolejny wieczór z rzędu opierałam się o ścianę w pokoju pielęgniarek, a Janek teoretycznie kochał się ze mną, a praktycznie sprawiał sobie przyjemność! Im bardziej mi na nim zależało, tym gorzej mnie traktował..." Małgorzata, 24 lata
W doktorze Janie podkochiwały się wszystkie pielęgniarki. Ja też, ale zamiast na tym skończyć, wdałam się z nim w romans. Beznadziejny...
Janek od kilku miesięcy kochał się ze mną na każdym swoim nocnym dyżurze i jakoś dziwnym trafem ich terminy pokrywały się z moim grafikiem. Kiedy kolejny wieczór z rzędu opierałam się o ścianę w pokoju pielęgniarek, dotarło do mnie, że Janek teoretycznie kocha się ze mną, a praktycznie po prostu sprawia SOBIE przyjemność!
– Tak! O, tak! Szerzej nogi! – usłyszałam za sobą polecenie Janka. Posłusznie wykonałam, co mi kazał, choć ani pozycja nie była zbyt wygodna, ani nie czułam za wiele rozkoszy. „Po co mi to wszystko?”, zastanawiałam się, gdy on za moimi plecami wykonywał ostatnie ruchy.
– Ooo… byłaś boska, skarbie! Jak zwykle zresztą – pocałował mnie w kark, jednocześnie wciągając spodnie.
– Posłuchaj… – chciałam mu powiedzieć, co o tym wszystkim myślę, kiedy zadzwoniła jego komórka.
– Nie teraz, Lila dzwoni – ściszył głos i zaczął czule rozmawiać ze swoją żoną.
„Gnojek!”, pomyślałam, poprawiając włosy. Janek, a właściwie doktor Jan, był moim… no właśnie, kim? Kochankiem, chłopakiem? Raczej panem i władcą!
Pierwsze tygodnie były wspaniałe. Pamiętał o tym, żeby sprawiać mi przyjemność, rozpieszczał mnie. Ale ile można się starać podczas pospiesznego seksu w dyżurce pielęgniarek albo składziku na pościel? Na początku traktowałam to jako przelotny romans, ale z czasem… zakochałam się. Im bardziej mi zależało na Janku, tym gorzej mnie traktował. Wiedziałam, że nic z tego nie będzie, ale moje głupie serce nie dało sobie nic wytłumaczyć. „Zasłużyłaś sobie na to, biorąc się za żonatego!”, skarciłam się po raz kolejny. Poprawiłam włosy i fartuch, a potem wyszłam z pokoju, w którym już dawno nie było Janka.
„Cholera”, zaklęłam pod nosem na widok Damiana, naszego salowego, który dziwnie mi się przyglądał. Miałam nadzieję, że niczego nie widział.
– Pracowity wieczór, co? – starałam się być miła.
– Nie taki straszny – odpowiedział. Po krótkiej wymianie zdań zeszłam mu z oczu, licząc na to, że jednak nie widział Janka wychodzącego przede mną z dyżurki.
Przez kolejne dwa dni układałam w myślach, co powiem mojemu żonatemu kochankowi. Że bardzo go kocham, ale – albo zacznie mnie lepiej traktować, albo… Wiedziałam, co powinnam zrobić, jednak bałam się, że rozstanie z nim nie będzie prostą sprawą. Wreszcie zdecydowałam się z nim pogadać podczas czwartkowego dyżuru. Zanim jednak zdążyłam otworzyć usta, Janek wepchnął mnie do pokoju i przycisnął do ściany.
– Marzyłem o tobie! – zaczął rozpinać mi fartuch.
– Janek, przestań – odzyskałam resztki zdrowego rozsądku. – Musimy porozmawiać.
– O czym, maleńka? – był najwyraźniej zdziwiony.
– Ja tak dłużej nie mogę – wydusiłam z siebie.
– Cooo?! A czego ty byś chciała? Żebym się z tobą ożenił? Może chcesz, żebym się rozwiódł? – spojrzał na mnie kpiąco, a ja się rozpłakałam. Chwilę później Janek trzasnął za sobą drzwiami.
„Co ja najlepszego zrobiłam? Straciłam go!”, nie mogłam uwierzyć w to, co się przed chwilą stało. Pech chciał, że gdy wychodziłam z dyżurki, znów natknęłam się na Damiana.
– Kłopoty? Na to najlepsza jest gorąca czekolada! – uśmiechnął się do mnie, a ja odruchowo otarłam łzę z policzka. Wiedziałam, że to zauważył.
– Może dasz się skusić na filiżankę w szpitalnym barze? Pogadamy… – ściszył głos, co podziałało na mnie jak płachta na byka.
– Nie mamy o czym! – obróciłam się na pięcie. „Następny amator pielęgniarek”, pomyślałam z niesmakiem, idąc korytarzem.
Kolejne dni upłynęły mi na próbach porozmawiania z Jankiem i przeproszenia go. On jednak traktował mnie jak powietrze. Raz nawet rzucił niewybredne „spadaj” przy pacjentce! Wiedziałam, że wszystko skończone. Wieczorami wypłakiwałam się w poduszkę i wyzywałam siebie od idiotek. Ale najgorsze miało dopiero nadejść!
W piątek na korytarzu natknęłam się na ordynatora, tuż przed końcem mojego dyżuru.
– Pani Małgosiu! – zatrzymał mnie. – Jedna z pacjentek miała zapchany wenflon, a pan Andrzejczak podobno pół godziny wzywał pielęgniarkę, zanim raczyła się pani zjawić – patrzył na mnie surowo. – Za takie rzeczy można wylecieć z tej pracy!
– Ja, eee… nie słyszałam dzwonka – spuściłam wzrok, bo właściwie nie miałam wytłumaczenia. – Przepraszam… Nie pomyślałam… – Pewnie, jak się ma w głowie tylko amory z lekarzami, to dla pacjentów już niewiele czasu zostaje – rzucił kąśliwie i szybko odszedł. Kątem oka zauważyłam Damiana. Musiał słyszeć całą rozmowę z ordynatorem.
– Znowu podsłuchujesz?! – burknęłam do niego i pobiegłam na dyżurkę po swoje rzeczy.
– Poczekaj! – usłyszałam za sobą głos salowego.
– Nie mam teraz czasu! – rzuciłam przez ramię i popędziłam w stronę wyjścia.
– Gosiu, ja... To nie jest tak, jak myślisz...
Nie chciałam słuchać, wyminęłam go i pobiegłam do wyjścia.
„Taki wstyd”, szlochałam już w domu. „Do tego pewnie mnie zwolnią”, coraz czarniejsze myśli przychodziły mi do głowy.
Nagle usłyszałam dzwonek do drzwi. Otworzyłam. Na klatce schodowej zobaczyłam Damiana.
– Czego chcesz? – warknęłam.
– Porozmawiać i… napić się gorącej czekolady – wskazał na pakunek w ręce.
– Nie mam ochoty – odburknęłam.
– Tylko na chwilę – wszedł do mieszkania, chociaż go nie zapraszałam, i od razu skręcił do kuchni. Zrezygnowana poczłapałam za nim i usiadłam przy stole.
– Nie podsłuchiwałem. Po prostu przechodziłem obok. Dobrze wiem, że z tym wenflonem to nie twoja wina. No i ordynator zachował się nie fair. Nie powinien mówić do ciebie takim tonem. Jesteś dobrą pielęgniarką. Widziałem, z jaką troską zajmujesz się pacjentami – paplał jak nakręcony, stawiając jednocześnie czajnik na kuchence.
– Nie mogę patrzeć, jak ten cały Jan cię traktuje… Na dźwięk tego imienia poczułam ukłucie w brzuchu. Nie chciałam się zwierzać Damianowi, ale... łzy same płynęły. „Czemu wszystko tak się skomplikowało? Czemu wdałam się w ten romans?”
– Jesteś piękna, nawet jak płaczesz – podał mi chusteczkę, a potem jeszcze jedną, i jeszcze…
– Powinnaś się częściej uśmiechać – pogłaskał mnie po głowie. Jego dotyk uspokoił mnie.
– Po co właściwie przyszedłeś i skąd wiedziałeś, gdzie mieszkam? – spytałam.
– Dostałem twój adres od dziewczyn ze szpitala, a przyszedłem osłodzić ci dzisiejszy dzień – stwierdził i podał mi kubek z czekoladą.
– Ale dlaczego…? – urwałam, bo powoli docierała do mnie dziwna myśl.
– Od pół roku kocham się w tobie. Widziałem, co się dzieje, i nie wtrącałem się. A teraz… teraz chyba mogę ci powiedzieć, że jesteś najcudowniejszą kobietą, jaką spotkałem w życiu...
– Damian, przestań – próbowałam mu przerwać zawstydzona. I wtedy nasze usta… spotkały się. Nawet nie wiem, które były pierwsze – jego czy moje. Ale wiem, że ten pocałunek był słodki… a potem kolejny, i jeszcze jeden.
– Chcę, żebyś wiedział, że ja… – oprzytomniałam i odepchnęłam go. – Ja nie jestem taka, jak myślisz, jak inni o mnie mówią…
– Nic nie myślę. Zakochałem się, a wtedy się nie myśli, tylko działa – uśmiechnął się.
Wiedziałam, że mówi prawdę...