"Po złamaniu biodra moja mama wymagała opieki, której ja nie mogłam jej dać. Z drugiej strony nie chciałam się zgodzić, by zamieszkała w domu starców! Ona jednak sama podjęła decyzję... " Anna, 34 lata
Moja mama od pół roku mieszka w domu seniora. Wprowadziła się tam mimo moich łez i protestów. Uparła się jednak, że nie chce być dla mnie ciężarem, choć ja sama nigdy tak o niej nie pomyślałam.
Mama urodziła mnie, gdy skończyła trzydzieści siedem lat. Tata był starszy. Bardzo mnie kochali i rozpieszczali.
– Uważajcie, bo woda sodowa uderzy jej do głowy – babcia ostrzegała moich rodziców, a chwilę później przemycała mi do pokoju czekoladę.
– Zjedz, tylko żeby mama nie widziała – uśmiechała się, grożąc mi jednocześnie palcem. Słodycze były jedyną rzeczą, na którą mi nie pozwalano. Mama była dentystką i miała obsesję na punkcie zdrowych zębów. Tata chyba trochę bał się mamy, więc przestrzegał tego zakazu i nie podsuwał mi niczego słodkiego.
Kiedy poszłam do liceum, rodzice zaczęli przekonywać mnie do wyboru zawodu.
– Gabinet czeka. A do pracy będziesz miała minutę – kusiła mama, która kilkanaście lat wcześniej otworzyła prywatną praktykę w przybudówce naszego domu.
– Kancelaria przyjmie cię z otwartymi rękami – mówił tata. Prawo było jego pasją i zależało mu, bym poszła w jego ślady.
– Jeszcze nie zdecydowałam – odpowiadałam za każdym razem, gdy próbowali mnie namawiać. Jednak w myślach coraz częściej widziałam siebie w todze, nie w białym fartuchu. O swojej decyzji powiedziałam rodzicom, gdy byłam w trzeciej klasie. Ojciec nie posiadał się ze szczęścia.
– Nie lubisz grzebać w zębach i za bardzo kochasz czekoladę – mruknęła mama.
Dzięki ojcu studia skończyłam z wyróżnieniem. Pomagał mi w nauce, tłumaczył prawnicze zawiłości. Każda moja piątka z egzaminu była też jego sukcesem. Po aplikacji adwokackiej zdobyłam uprawnienia zawodowe i, tak jak mówił tata dekadę temu, kancelaria przyjęła mnie do pracy.
Przez kolejne lata świetnie współpracowało mi się z ojcem. Dobrą passę mojej rodziny przerwała jego śmierć. Zmarł na zawał.
Mama kompletnie się rozsypała po śmierci taty. Sprzedała praktykę i zaszyła się w domu. Ja musiałam pracować za dwoje i wziąć na siebie większość spraw ojca. Nie zauważyłam, że mama podupada na zdrowiu. Wychodziłam wczesnym rankiem i wracałam, gdy już spała. Refleksja przyszła, gdy zadzwoniono do mnie ze szpitala. Mama złamała biodro. Próbowała dodzwonić się najpierw do mnie, ale na czas rozpraw zawsze wyłączałam telefon.
– Przepraszam, mamo – mówiłam, siedząc przy szpitalnym łóżku.
– Przecież to nie twoja wina, kochanie. Niezdarnie stąpnęłam na tych schodach. Do wesela się zagoi – próbowała żartować.
– Przez moją pracę siedzisz całe dnie w domu, nie mam dla ciebie czasu.
– Przecież wiem, że ojciec w pracy nie próżnował i został ci po nim ogrom roboty. À propos wesela... – zawiesiła głos. – Będzie coś z tym Waldkiem? – uśmiechnęła się mimo bólu.
Na dźwięk tego imienia szybciej zabiło mi serce.
Waldek pojawił się w naszej kancelarii kilka tygodni przed śmiercią ojca. Nie wspominałam o nim mamie, więc chyba tata musiał jej coś szepnąć na ten temat.
– Ojciec mówił, że to bystry chłopak, ale niezbyt przykłada się do pracy, bo woli patrzeć na ciebie. – Puściła do mnie oczko.
– Mamo, nie wiem, w co ręce włożyć, a gdzie tu jeszcze znaleźć czas na romanse! – wykręciłam się od odpowiedzi.
– Nie ma co czekać, dziecko – westchnęła.
Uznałam, że dam jej odpocząć. Pożegnałam się i wróciłam do domu. Złamanie było poważne. Lekarz powiedział, że mama wymaga rehabilitacji, a i tak nigdy nie odzyska pełnej sprawności. Nie wyobrażałam sobie, jak przy swoim trybie pracy zdołam zapewnić jej opiekę.
W kolejnych tygodniach odwiedzałam ją jak najczęściej. W tym czasie Waldek okazywał mi dużo wsparcia. Wiedziałam, że oczekuje czegoś więcej, był jednak taktowny i cierpliwy. Po dwóch miesiącach mama wróciła do domu. Przygotowałam mieszkanie na jej powrót. Z pomocą fachowca usunęłam progi, zamontowałam udogodnienia w łazience, ale i tak drżałam przy każdym ruchu mamy.
– Lekarz powiedział, że musisz mieć stałą opiekę – starałam się ją przekonać do pomysłu zatrudnienia opiekunki.
– Dziecko, nikt nie przyjdzie tu pracować dwadzieścia cztery godziny na dobę – sprzeciwiała się.
– Będzie przychodzić na czas mojej pracy, później ja się tobą zajmę – naciskałam.
– A kiedy będziesz żyć? – zapytała, a ja się rozpłakałam.
– Mamo, wszystko, co mam, zawdzięczam tobie i tacie, nie mogę cię teraz zostawić.
– A ja nie mogę i nie chcę wymagać od ciebie takiego poświęcenia. – Mama pogłaskała mnie po głowie.
– Waldek nie będzie czekał w nieskończoność. Prawda, złamałam biodro, ale jeszcze nie umieram. Chciałabym wnuka doczekać! – Jak zawsze umiała rozładować atmosferę. – Nie martw się, córuś. Coś wykombinuję – zapewniła. – A ty załatw mi rehabilitanta... Ucieszyłam się z tej prośby.
Byłam przekonana, że fizjoterapeuta namówi mamę do pomysłu wynajęcia stałej opiekunki. Jednak to, co wymyśliła moja rodzicielka, nie mieściło mi się w głowie.
– Dom starców?! – krzyknęłam, gdy powiedziała mi, że myśli o przeprowadzce.
– Już nikt tak nie mówi – poprawiła mnie.
– Nie obchodzi mnie, jak się nazywa to miejsce! Nie oddam cię tam!
– Nie jestem rzeczą, żebyś mnie gdzieś oddawała! – pierwszy raz od lat mama podniosła na mnie głos.
– Przepraszam... – klapnęłam na krzesło.
– Pan Kamil... – zaczęła mama, ale nie dałam jej dokończyć.
– A więc to sprawka fizjoterapeuty! Miał cię namówić na opiekę domową, a nie wysyłać do przytułku! – rzuciłam.
– Takim tonem nie będziemy rozmawiać. Mama pokuśtykała do swojego pokoju. Dałam sobie kilka chwil na ochłonięcie i ruszyłam za nią.
– Nie wyobrażam sobie tego... Co ludzie o mnie powiedzą? – zaczęłam. Mama wybuchnęła perlistym śmiechem.
– Ludzie? Jacy ludzie? Oprócz pana Kamila, ciebie i Waldka nikt do mnie nie zagląda. Czasami ktoś zadzwoni. A tam będę mieć towarzystwo. Pan Kamil mi wszystko pokazał.
– Mama sięgnęła po laptopa. Otworzyła stronę domu, do którego chciała się przenieść.
– On pracuje tam w weekendy i mówi, że pensjonariusze są zadowoleni. To taki hotel.
– Taaa – jęknęłam. W głowie miałam obrazy z dokumentów telewizyjnych, w których pokazywano takie miejsca z jak najgorszej strony. Starsi ludzie, głodzeni, niemyci, otumanieni lekami. Jakoś nie mogłam uwierzyć w ten raj opisywany mamie przez rehabilitanta.
– Zobacz! – mama wskazała na ekran. Zerknęłam. Wystrój pokoi rzeczywiście nie przypominał szpitala. Bardziej kojarzył się z przytulnym nadmorskim hotelem.
– A spójrz na to... – mama przełączyła zakładkę. Moim oczom ukazała się w pełni wyposażona sala rehabilitacyjna. Obiekt posiadał basen i pokój rozrywek.
– Umówiłam nas na wizytę. – mama nie próżnowała. – W sobotę na dziesiątą. Nic się nie martw. Mnie się ten pomysł podoba.
Wieczorem siadłam do swojego komputera i na spokojnie przeczytałam wszystko o ośrodku, do którego chciała przenieść się moja mama. Wykwalifikowana kadra lekarzy, pielęgniarek i rehabilitantów miała czuwać całą dobę nad zdrowiem i dobrym samopoczuciem seniorów. Nie znalazłam ani jednej złej opinii na temat obiektu. Jednak nie byłam do końca przekonana. Wydawało mi się, że gdzieś słyszałam już nazwę tego miejsca. Pogłówkowałam trochę i... znalazłam! Kolega taty z zaprzyjaźnionej kancelarii prowadził kiedyś sprawę jednego pensjonariusza. Nazajutrz postanowiłam wykorzystać swoje prawnicze znajomości, by dowiedzieć się możliwie jak najwięcej.
– Dzień dobry, Marku! – Zadzwoniłam do kolegi ojca. – Pamiętam, że dwa lata temu prowadziłeś sprawę pacjenta z ośrodka dla seniorów w naszym mieście. Mógłbyś szepnąć mi coś więcej na ten temat? Marek chwilę myślał, po czym potwierdził, że pamięta, o co chodziło.
– Panu w ośrodku było tak dobrze, że postanowił zmienić testament. Rodzina miała go głęboko w nosie. Syn nawet do niego nie dzwonił, nie mówiąc już o odwiedzinach. Kiedy dowiedział się, że ojciec nie zamierza mu zostawić ani grosza, wpadł w szał. Oskarżał ośrodek o to, że zrobili panu Alfredowi pranie mózgu. Ale staruszek miał łeb na karku. I był świadomy tego, co robi. A ja, jako jego prawnik, nie znalazłem żadnych dowodów przeciwko temu ośrodkowi. Dożył tam spokojnie swoich ostatnich dni. Masz podobną sprawę? – zainteresował się Marek.
– Nie, pytam prywatnie. Moja mama uparła się, by przeprowadzić się tam po śmierci ojca. Chciałam ją odwieść od tego pomysłu, ale jak słyszę, ośrodek ma świetną opinię... Pożegnałam się z Markiem i chciałam wrócić do pracy.
– Chcesz oddać matkę do zakładu? – głosem pełnym oburzenia zapytała Bożena, nasza sekretarka. „Pamiętaj, by zawsze zamykać drzwi”, nakazałam sobie w myślach. – Tyle z ojcem dla ciebie zrobili, a ty chcesz się jej pozbyć. Tego się po tobie nie spodziewałam! – Pokręciła głową i usiadła za swoim biurkiem. Chwilę trwało, zanim się otrząsnęłam. Właśnie takich komentarzy się bałam. Postanowiłam, że tak tego nie zostawię.
– Ile razy ją odwiedziłaś, co?! – rzuciłam. Bożena spojrzała na mnie zdziwiona. Nigdy wcześniej nie podniosłam głosu w kancelarii. – Ile razy ją odwiedziłaś? – powtórzyłam pytanie.
– Kogo? – udała zdziwioną.
– Moją mamę! Znasz ją przecież, ojciec przychodził z nią na firmowe bankiety, leczyłaś się u niej w gabinecie, zanim przyszedł czas na trzeci komplet zębów! – to było trochę poniżej pasa, ale ona też nie była fair wobec mnie. – Trzymaj się więc z dala od naszych decyzji i powstrzymaj się od komentarzy – dodałam ostro. Kiedy skończyłam, Bożena siedziała ze spuszczoną głową, a w korytarzu stał Janusz, właściciel kancelarii, który najpewniej wszystko słyszał.
– Aniu, poproszę cię do siebie – powiedział. Byłam przekonana, że dostanę ochrzan za urządzanie scen i prywatę w biurze. Tymczasem Janusz... mnie przeprosił.
– Też znam twoją mamę. Byłem dobrym przyjacielem twojego ojca. Powinienem czasami zajrzeć do Marysi, by osobiście zapytać, jak się czuje. A ograniczyłem się do zdawkowych telefonów. Przepraszam.
– Dziękuję, cieszę się, że to mówisz. Mamie na pewno będzie miło, jeśli ją odwiedzisz.
W sobotę wybrałyśmy się do ośrodka. Mama była zachwycona. Dyrektor sprawiał wrażenie osoby kompetentnej i przejętej losem każdego pensjonariusza. Oprowadził nas po ośrodku i cierpliwie odpowiadał na moje, często podchwytliwe, pytania. Nie złapałam go jednak na żadnej wpadce.
– Będzie mi tu dobrze, Aniu – powiedziała mama, chwytając moją dłoń, a mnie ścisnęło się serce. Nadal trudno mi było pogodzić się z jej decyzją. Miejsce w ośrodku zwolniło się kilka tygodni później, więc mama z zapałem przystąpiła do pakowania bagaży. W wyznaczony dzień poprosiłam o pomoc Waldka. Ze zdenerwowania nie byłam w stanie prowadzić. Mama dostała pokój z pięknym widokiem na park. Pomogłam urządzić się jej w jej nowym domu. Kiedy wszystko było już na swoim miejscu, staruszka wyglądała na naprawdę szczęśliwą.
– No, a teraz uciekajcie! – popatrzyła na mnie i na Waldka. Spojrzeliśmy na siebie zdziwieni.
– Zajmijcie się wreszcie sobą – dodała z uśmiechem.
Przez kolejne dni zadręczałam mamę telefonami. Pytałam, jak się czuje, czy jej się podoba, czy zdążyła się już zadomowić...
– Nigdy się nie zadomowię, jak będziesz tak do mnie wydzwaniać – ganiła mnie ze śmiechem. W końcu zaufałam jej. I muszę przyznać, że ośrodek był strzałem w dziesiątkę. Mama odżyła, jej kondycja się poprawiła, nawiązała wiele nowych znajomości.
– Nie teraz, córuś, siekam w pokera – rzuca mi czasem mama, kiedy do niej dzwonię. Uśmiecham się wtedy pod nosem. Poker od zawsze był wielką pasją moich rodziców. Kiedy żył tata, grali razem lub z przyjaciółmi. Po śmierci ojca nauczyłam mamę grać za pośrednictwem internetu, ale nie miała z tego już takiej przyjemności. Teraz, odkąd jest w domu opieki, jak sama często mówi, odzyskała radość z gry...
Nauczyłam się ignorować głupie komentarze, których usłyszałam od tamtego czasu wiele. Wiem, jaka jest prawda, i mam czyste sumienie.
– Dzwoniłaś do mamy? – zapytał Waldek, wychodząc spod prysznica.
– Co u niej?
– Chyba dobrze, sieka w pokera – odparłam ze śmiechem.