"Sukienkę mojej córeczki dostała Joasia, a ja wróciłam do domu odmieniona..."
Fot. 123RF

"Sukienkę mojej córeczki dostała Joasia, a ja wróciłam do domu odmieniona..."

"Spojrzałam na białą koronkową sukienkę do komunii. Moja córeczka nie doczekała tego wielkiego dnia. Ale teraz inna Joasia tak bardzo marzyła o takiej sukience. Nie mogłam nie pomóc tej biednej dziewczynce..." Róża, 42 lata

Popatrzyłam na zegar wiszący nad kasą. „Zrobiło się późno, najwyższy czas zamykać sklep”, pomyślałam. Jednak nie miałam ochoty wracać do domu. Pusto w nim było i zimno. Wiało chłodem z każdego kąta, chociaż majowe dni były słoneczne i upalne. Maj... Czas, kiedy wszystko wyrywa się do życia, rozkwita. A moja Joasia zgasła właśnie w maju, tydzień przed swoją Pierwszą Komunią.

Od tamtego dnia już nic dobrego nie działo się w moim życiu

Dokładnie rok po śmierci córeczki opuścił mnie mąż, mając już dosyć moich łez i ciągłej rozpaczy. Zostałam sama z niewielkim sklepem spożywczym, ale to właśnie dzięki niemu jakoś przetrwałam ten najtrudniejszy okres. Musiałam zająć się pracą, dostawami, rachunkami. Powoli doszłam do siebie. Jednak, chociaż od tamtej tragedii minęło pięć lat, maj wciąż jest dla mnie najsmutniejszym miesiącem roku.

Do sklepu przyszła dziewczynka z sąsiedniej kamienicy

Z zamyślenia wyrwało mnie skrzypnięcie drzwi. Przed ladą stała drobna dziewczynka o mizernej buzi, w zniszczonej sukience. Włosy miała związane w dwa śmieszne, mysie ogonki. „A, to ta mała z sąsiedniej kamienicy, od tego ochlaptusa Rojka”, przypomniałam sobie. Jej ojciec nie pracował, włóczył się z pijakami od jednego sklepu z piwem do drugiego, nigdy nie widziałam go trzeźwego. A przecież oprócz tej mizeroty przed ladą miał jeszcze dwoje dzieci, całkiem maleńkich! W tym domu bieda aż piszczała. Widać to było po zapadniętych oczach dziewczynki i jej chudziutkich rączkach.
– Już zamykam, dziecino – uśmiechnęłam się.
– Ale ja chciałam tylko jeden chleb i mleko... – odrzekła mała, wcale niespeszona moimi słowami. – Zabrakło nam na kolację... A Maciuś jest głodny... Podałam jej to, o co prosiła. Zapłaciła i szybko wybiegła. „Boże, jakie to zabiedzone”, pomyślałam z goryczą. „Takim pijakom i nierobom jak Rojek Bóg daje dzieci, jedno po drugim, a moja jedyna Joasia musiała umrzeć...”

Miała na imię tak jak moja córeczka

Na dziewczynkę natknęłam się znowu kilka dni później. Wracałam akurat z poczty, gdy spostrzegłam ją przechodzącą obok mojego sklepu. Gdy się zbliżyłam, ukłoniła się grzecznie, ale z jej śmiałości nie pozostało ani śladu. Tarła oczy, na jej policzkach widniały łzy.
– Dlaczego płaczesz? – pochyliłam się nad nią. – Ktoś cię uderzył, zrobił jakąś krzywdę? Mała pokręciła głową i najwyraźniej zamierzała odejść, ale przytrzymałam ją za ramię. Zrobiło mi się żal tego smutnego dziecka. Wyjęłam z torebki chusteczkę i podałam małej.
– Nie płacz. Jak masz na imię? – pogłaskałam ją po jasnych włosach.
– Joasia – wyszeptała, patrząc na mnie nieśmiało. A ja poczułam ukłucie w sercu. Nosiła to samo imię, co moja zmarła córeczka.
– Powiedz mi, co się stało, może coś zaradzimy – dotknęłam delikatnie jej policzka. Milczała przez moment, ale po chwili zaczęła mówić.
Bo ja nie dostanę sukienki do komunii... – spuściła głowę, a z jej oczu znowu zaczęły kapać łzy. – Mam iść w białej bluzce i starej spódnicy. A dziewczyny będą miały... Takie długie i z falbankami... – chlipała.
– A mamusia nie może ci kupić albo uszyć sukienki? – zapytałam i zaraz pożałowałam swoich słów. Gdyby mogła, pewnie by to zrobiła...
– Mamusia nie ma pieniędzy. A w ogóle to teraz  jest w szpitalu, bo urodziła mi drugą siostrzyczkę – na moment uśmiech rozjaśnił jej mizerną buzię. – A ja opiekuję się Maciusiem i Kasią, bo tatuś ciągle szuka pracy – powiedziała i nagle przestraszyła się: – Jejku, muszę już iść, trzeba ugotować Maciusiowi kaszkę – odwróciła się i pobiegła.

Patrzyłam na Joasię z przerażeniem... 

W jakich warunkach żyło to dziecko? Ojciec, uliczny lump, bez pracy, bez pieniędzy. Matka też pewnie nie pracowała, bo w domu trójka dzieci i teraz jeszcze jedno. Czułam, jak w sercu zbiera mi się żal i jednocześnie złość na tych nieodpowiedzialnych ludzi. Jak mogli zgotować taki los własnym dzieciom? I pewnie nic ich nie obchodzi, że mała za kilka dni idzie do komunii. Przecież to takie święto dla każdego dziecka. A ta biedna Joasia nawet sukienki nie miała. Patrzyłam za dziewczynką, dopóki nie znikła w bramie. Westchnęłam ciężko, otwierając drzwi swego sklepu. I chociaż ruch był tego dnia spory, nie mogłam przestać myśleć o Joasi...

Moja córeczka nie doczekała tego wielkiego dnia

O osiemnastej, zamykając sklep, wiedziałam już, co mam zrobić. Pobiegłam szybko do swojego mieszkania, a kiedy się tam znalazłam, sięgnęłam do pawlacza. Wyciągnęłam stamtąd starą walizkę... Położyłam ją na stole i przez chwilę stałam nieruchomo, nie mogąc zdobyć się na jej otwarcie. A potem nagłym ruchem szarpnęłam zamek. Ręce mi się trzęsły, gdy wyjmowałam białą, koronkową sukienkę, zapakowaną w foliowy worek. Rozłożyłam ją na tapczanie i łzy napłynęły mi do oczu. Przypomniałam sobie, jak wybierałyśmy ją z Joasią w jednym ze sklepów. Jak mała podskakiwała z radości, klaszcząc w dłonie. Sukienka była droga, ale czy mogłam czegoś odmówić ukochanej jedynaczce? Przywiozłyśmy ją trzy dni przed wypadkiem...
Nagle te straszne wspomnienia ożyły. Słyszałam głuchy łomot samochodu uderzającego w drzewo. I rowerek Joasi, zgnieciony, z urwanym kołem... Moje dziecko, leżące na chodniku... Czułam, jak do gardła podchodzi mi krzyk... Tak jak wtedy... Zacisnęłam mocno zęby. „Nie, nie będę krzyczeć”, opanowałam się. „Joasi już nic mi nie wróci”. Spojrzałam na sukienkę. Moja córeczka nie doczekała tego wielkiego dnia. Ale teraz inna Joasia tak bardzo marzyła o takiej sukience. Z walizki wyjęłam buciki i rękawiczki. Tylko wianuszka nie było, nie zdążyłam go wtedy kupić... Ale teraz zdążę, na pewno zdążę.
Zaraz następnego dnia poszłam do sklepu. Kupiłam tam skromny, ale elegancki wianek z welonikiem. Byłam pewna, że spodoba się małej. A późnym popołudniem wybrałam się na plebanię. Opowiedziałam zakonnicy historię mojej córeczki. Gdy wręczałam jej komunijny komplecik z prośbą, by trafił w ręce Joasi, twarz kobiety rozjaśniła się uśmiechem. Obiecała, że dopilnuje, aby sukienkę mojej córeczki dostała mała Rojkówna. A ja wróciłam do domu odmieniona. 

Poczułam wielką ulgę, jakby ciężar spadł mi z serca

Nadeszła niedziela. Zdecydowałam się pójść na mszę, tę, podczas której dzieci miały przystąpić do swojej Pierwszej Komunii Świętej. Ze zdumieniem i zachwytem rozglądałam się po kościele. Wszędzie było tyle świateł, kwiatów, atłasowych kokard. I ławy tak pięknie przystrojono, i klęczniki. Organy grały uroczyście. Środkiem nawy szły szeregiem dzieci: dziewczynki niczym małe panny młode, chłopcy w eleganckich garniturkach. Twarzyczki wszystkich tych maluchów były skupione, radosne, pełne oczekiwania. Wokół nich stali rodzice i chrzestni, uśmiechnięci, szczęśliwi, dumni. Ja też poczułam jakąś błogość w sercu, chociaż przecież to nie moje dziecko szło teraz środkiem kościoła.

Nagle uświadomiłam sobie, że myślę o mojej Joasi już bez bólu. Myślałam o niej z tęsknotą, ze smutkiem, ale nie z tym strasznym, przeszywającym żalem. Poszukałam wzrokiem Joasi Rojkówny. Klęczała z innymi dziećmi w pierwszej ławce. Wyglądała tak słodko w koronkowej sukience. Na jasnych włoskach miała wianuszek, jej niebieskie oczy pełne były radości. Odwróciła nagle głowę i uśmiechnęła się do kogoś. Podążając za jej wzrokiem, dojrzałam starego Rojka. Był tutaj razem ze swoją córką, nie z ulicznymi kumplami. I widziałam w jego zmętniałym wzroku coś dziwnego, jakby wzruszenie i podziw, gdy patrzył na Joasię, klęczącą w białej sukience. „Może Bóg ulituje się dzisiaj nad nimi i odmieni duszę ojca Joasi?”, myślałam. Tego właśnie życzyłam tej dziewczynce z całego serca w dniu jej Pierwszej Komunii Świętej. 

 

Czytaj więcej