"Mąż bardzo źle mnie traktował. Nie szanował ani mnie, ani rzeczy, które były dla mnie cenne"
Fot. 123 RF

"Mąż bardzo źle mnie traktował. Nie szanował ani mnie, ani rzeczy, które były dla mnie cenne"

"Miałam skołatane nerwy, przy mężu czułam się, jakbym bez przerwy coś robiła źle. Ja do niego z sercem na dłoni, a on do mnie, jakbym była nic niewarta, jakbym mu w życiu przeszkadzała! Ciągle się starałam chodzić na paluszkach, łagodzić jego humory. I wtedy przypomniałam sobie słowa mojej babci..."  Anna, 55 lat

W sobotę rano zadzwoniła do mnie mama. Prosiła, żebym pomogła jej posprzątać strych. Powiedziałam, że przyjadę, i zaczęłam się przebierać.

Mój mąż był wściekły, że chcę wyjść pomóc mamie

– A ty dokąd? – burknął Jarek. – Może coś zaplanowałem? – Mrużył gniewnie oczy.
– Jest sobota – wydukałam. – Nic nie wspominałeś o żadnych planach, a mama w jej wieku nie daje sama rady z porządkami w domu, więc… Prychnął. – Dom przecież będzie kiedyś nasz – przypomniałam w nadziei, że to go udobrucha.
– Kiedyś, kiedyś! – burknął, coraz bardziej rozeźlony. – Za to teraz ona ciągle czegoś od nas oczekuje.
Nie pamiętałam, kiedy ostatnio mama prosiła nas o pomoc, ale wiedziałam, że gdy Jarek jest w złym nastroju, fakty nie mają dla niego znaczenia.
– To tylko parę rzeczy na strychu, nie zejdzie mi długo – obiecałam.
– Listonosza nie widziałaś? – zmienił temat. – Zamówiłem zestaw do autodetailingu. Już dawno powinno przyjść.
– To coś ważnego? Auto bez tego nie ruszy?
Spojrzał na mnie jak na idiotkę.
– Ruszy, ale co to ma do rzeczy? Zapłaciłem cztery stówy i czekam na przesyłkę.
– Duża ta paczka?
– A co to, przesłuchanie?
Poczułam ucisk w gardle. Wydawało mi się, że okazywanie zainteresowania powinno go ucieszyć, mnie by ucieszyło… Choć zwykle nie miałam problemów z wyrażaniem się, przy moim mężu coraz częściej czułam, że wszystko co mówię, mówię nie tak…

Moja córka powiedziała, co o tym myśli 

W chwili, gdy u mamy otwierałam drzwi na strych, zadzwoniła moja córka, Ola. Powiedziałam jej, że zabieram się do porządkowania rzeczy po babci i chcę się z tym szybko uwinąć, by jej tata nie miał powodu do awantury.
– Był w złym nastroju, bo spóźnia mu się dostawa jakiegoś detailingu – wyjaśniłam.
– No tak, to powód, żeby się ciebie czepiać. Losy świata zależą od tego, czy auto będzie się błyszczeć. Ty to masz do niego świętą cierpliwość, ja bym nie pozwoliła tak się traktować.
Przygryzłam wargi. Nie zdążyłam się jeszcze uspokoić po spięciu z mężem, a tu córka wchodzi ze mną w konflikt.
Przez chwilę obie milczałyśmy, potem Ola rzuciła:
– Dobra, chciałaś sprzątać, to nie będę ci teraz zawracać głowy. Może tą starą maszynę uda ci się sprzedać. To już chyba zabytek. Gdybyś miała jakąś swoją kasę, to może byś inaczej na życie patrzyła, ale wiem, że choć pracujesz, nie masz żadnych oszczędności, a tata wszystko kontroluje…
– Jak możesz tak mówić o swoim tacie?
Westchnęła ciężko.
– Nieprawdę mówię?
Rozłączyła się.
Na środku strychu jak duch przeszłości stała przykryta starym prześcieradłem babcina maszyna do szycia, singer, obok piętrzyły się kartony z ubraniami. Znalazłam też koszyk przyborów do robótek ręcznych. W woreczku kłębiła się mulina i kordonek, a pod spodem był tamborek z nieukończonym haftem – bukietem niezapominajek. Przejechałam palcami po jedwabistych kwiatkach. Gdy byłam dzieckiem, babcia starała się mnie nauczyć szycia, szydełkowania i haftu, ale brakowało mi cierpliwości. „Do taty to masz świętą cierpliwość…”, zadźwięczały mi w głowie słowa Oli…
Ogarnęłam strych, a koszyk zniosłam na dół. Pokazałam mamie nieukończony haft.
– No tak – westchnęła. – Babcia miała na głowie dom, kury, króliki, ogród, posiłki z tej starej książki kucharskiej, takie czasochłonne wszystko, dziadek już potem chorował i wymagał ciągłej pomocy, pamiętasz, jak kiedyś...
– Mamo, powinnam wracać, Jarek miał pretensje, że wyjeżdżam.

W drodze powrotnej wspominałam babcię

Wpojono jej, że ma być dobrą żoną i matką. Harowała od świtu do nocy, gotowała dwudaniowe obiady z deserami, na niedzielę piekła ciasto, robiła przetwory. Gdy przychodzili goście, dziadek brylował jako gospodarz, częstując domową nalewką, i nawet nie wspominał, że to babcia ją przygotowała. Uważał, że to naturalne, że ona tkwi w kuchni jak służąca i nie ma czasu dla siebie. Żałowałam, że po wyjściu za mąż nie odwiedzałam jej często, kochała mnie. „Dokończę przynajmniej ten haft. Ucieszyłaby się…”, postanowiłam.
W domu wyjęłam wszystko z koszyka na kuchenny stół, żeby posortować nici. Na samym spodzie leżał woreczek z podwójnej flaneli, ściągnięty wstążeczką. Uśmiechnęłam się, wiedziałam, co w nim jest – babcine nożyce do robótek! Traktowała je jak jakiś skarb, mówiła, że są przeznaczone tylko do cięcia materiałów i nici, niczego innego. Pozwoliła mi ich użyć parę razy podczas lekcji szycia, bacznie nadzorując, po czym od razu poleciła schować z powrotem.

Jarka nie obchodziło to, co myślę i czuję

Wszedł Jarek. Byłam tak podekscytowana, że powiedziałam:
– Zobacz, to specjalne nożyce do szycia! Babcia trzymała je w tym woreczku, żeby nikt ich przez przypadek nie użył do czegoś innego, żeby się nie stępiły…
– Co to za bajzel? – Skrzywił się. – Jak mam tu jeść? Głodny jestem.
Zgarnęłam wszystko do koszyka, nie wkładając nawet nożyczek do woreczka, i zaczęłam podgrzewać gołąbki.
Nie miałam apetytu. Gdy on zjadł i poszedł do pokoju, usiadłam nad babcinym haftem.
Pierwsze ściegi zrobiłam drżącymi rękami, krzywo. Czułam, że wręcz zaczynam się pocić, niby na jakimś egzaminie, ale przypomniałam sobie, jak babcia mnie zachęcała, jak mówiła, że mam zręczne palce: „Jak nie za pierwszym razem, to za drugim na pewno zrobisz dobrze!”. Wyprułam nieudany pierwszy kwiatek i spróbowałam dla odmiany haftować liść. Poszło mi o wiele lepiej.
Niestety nożyce nie cięły dobrze.

Wizyta u ślusarza dała mi do myślenia

W poniedziałek zaniosłam babcine nożyce do ślusarza. Wziął je do ręki, przejechał palcem po ostrzach.
– Są dość ostre – stwierdził. – To porządne nożyce. Z Sheffield.
– Nie tną. To po mojej babci, ona o nie bardzo dbała i zawsze cięły idealnie, a mnie teraz nie tną…
– A jak pani nimi tnie?
– Jak to, jak tnę?
– Proszę pokazać.
Widziałam, że sobie ze mnie nie kpi, więc przejęłam od niego nożyczki i zrobiłam w powietrzu „ciach”. Uśmiechnął się.
– I to dlatego nie tną dobrze – powiedział. – Pani jest praworęczna. To są nożyce dla leworęcznych.
Zamrugałam.
– To są specjalne nożyczki dla leworęcznych?
– Nie są bardzo popularne, kiedyś w ogóle ludzi przestawiali na praworęczność, mój tata tak miał.
– Widać moja babcia była leworęczna, bo ciachała nimi aż miło! Ale przy stole zawsze jadła zupę prawą ręką i tak dalej… Coś podobnego!
Przyglądał mi się z uśmiechem.
– A może chce je pani odsprzedać? – spytał nagle. – Odkupiłbym. To rzadki okaz. Mam małą kolekcję. Może pani sprawi sobie inne, dla praworęcznych.
– Nie, to pamiątka!
– Zapłaciłbym pani dobrze. Stać by panią było na kilka par.
Pokręciłam głową, a on znów się uśmiechnął.
– A może spróbuję nimi ciąć lewą ręką? – zastanowiłam się głośno. – Przycinać nici może dam radę…
– Na pewno.
Miał taki miły głos. Aż żal mi było wychodzić.

Nawrzeszczał na mnie i mi ubliżył 

Gdy znów zasiadłam do robótki, zalała mnie fala wspomnień. Babcia uczyła mnie, jak uszyć kuchenny fartuszek. Wybrałam sobie ładny materiał, potem miałam dopasować nici. Podobały mi się w kontrastowym kolorze, ale powiedziała, że te są zbyt mocne.
– Lepiej będą się trzymać – próbowałam argumentować.
– Nić powinna być słabsza od tkaniny. Lepiej, żeby pękła nić w szwie, niż żeby ci się podarł dobry materiał.
„Szycie to sztuka wymagająca nie tylko cierpliwości, ale i wiedzy”, myślałam teraz. Mama mojej mamy znała się na tylu rzeczach, była świetną gospodynią, kucharką, ogrodniczką, krawcową, hafciarką. Dziadek tego nigdy nie doceniał…
Przyjrzałam się kolejnemu wyhaftowanemu przez siebie listkowi. „Nawet babcia by mnie już pochwaliła”, pomyślałam. „Jutro po obiedzie zacznę wyszywać kwiatki”, zdecydowałam.
Gdy następnego dnia wróciłam po pracy do domu, na kuchennej podłodze walały się skrawki pocztowej taśmy i folii do pakowania. Jarek oglądał jakieś pojemniki z woskiem.
– O, przyszło w końcu? – spytałam.
– Nie te zamówione – burknął, wściekły. – Będę musiał odesłać!
I wtedy zauważyłam, że na blacie stołu leżą babcine nożyczki. Użył ich do rozcinania paczki… Sięgnęłam po nie, wstrzymując oddech. Na ostrzach miały kulki kleju z taśmy, trudno było je nawet otworzyć i zamknąć…
– Mówiłam ci, że to krawieckie… – wyszeptałam, czując ogarniającą mnie rozpacz. – Babcia trzymała je w specjalnym…
– Potrzebowałem otworzyć paczkę, były pod ręką, to wziąłem.
– Jak ja to doczyszczę?
– A daj mi spokój! – huknął na mnie. – Masz chyba nie po kolei!
– Takie nożyce robią się tępe od innych rzeczy, są tylko do tekstyliów! Miałam ich używać do nici do haftowania…
Rozwrzeszczał się. Co go obchodzi haftowanie, co go obchodzą jakieś nici i nożyce, mam się od niego odwalić.
Wyszedł z kuchni, gestykulując gwałtownie, po chwili już spierał się z kimś z jakiejś infolinii, mimo wszystko łagodniejszym tonem niż kiedy przed chwilą wściekał się na mnie…

Musiałam to z siebie wyrzucić

Spojrzałam na zbezczeszczone babcine nożyczki. W oczach czułam gorącą wilgoć, w sercu jakiś ciężar. Zaczęłam zbierać z podłogi resztki opakowania.
I nagle moje dłonie pełne klejących kawałków taśmy zawisły nad koszem na śmieci. „Co ja robię? Dlaczego po nim sprzątam? On kupuje jakieś duperele do auta za czterysta złotych, niszczy babcine nożyce, śmieci, wrzeszczy na mnie, a ja jeszcze sprzątam jego bałagan?”, pomyślałam.
Złapałam nożyczki i wymknęłam się do ślusarza, póki punkt był czynny.
– Czy pan wie, jak to doczyścić? – spytałam go.
– A co to, dziecko się pani do nich dorwało?
– Nie, mąż – wyrzuciłam z siebie, walcząc ze łzami.
Mężczyzna zmarszczył czoło. Odchrząknął.
– Przynajmniej nie są powyginane ani wyszczerbione. Wyczyszczę to pani spirytusem, niech się pani nie przejmuje. I naostrzymy je.
– Mówiłam mu, że to tylko do szycia…
Westchnął.
– I to właściwie już zabytkowe są. No i dla pani pamiątka…
Pokręcił głową. Rozpłakałam się.
– Nic go nie obchodzi – wykrztusiłam. – On więcej zarabia, to wszystko musi być pod jego dyktando, a że ja coś mówię, to jemu jednym uchem wlatuje, a drugim wylatuje… A babcia była wspaniałą kobietą, wie pan… Znalazłam parę dni temu jej haft, nie miała chyba czasu, żeby go dokończyć, postanowiłam, że ja to zrobię, że może w ramkę potem oprawię i zawieszę na ścianie…Pokiwał głową.
– Ile panu płacę?
– Nic. Na koszt firmy.
Przez chwilę patrzyliśmy sobie w oczy bez słowa.
– Dziękuję – powiedziałam w końcu.

Babcia wiedziała, co mówi…

W stronę domu ruszyłam tak powoli, jakbym nie chciała tam nigdy dojść. „Dlaczego ten obcy mężczyzna słuchał, co do niego mówię, a mój własny mąż nie? Dlaczego moja córka mówi mi, że jej ojciec źle mnie traktuje?”, myślałam. Opadłam na pobliską ławkę. „Bo to prawda”, odpowiedziałam sobie. „Mam skołatane nerwy, przy nim czuję się, jakbym bez przerwy coś robiła źle, a przecież w pracy nikt nie ma do mnie zastrzeżeń! Ja do niego z sercem na dłoni, a on mnie traktuje, jakbym była nic niewarta, jakbym mu tylko w życiu przeszkadzała! Chwilami czuję się tak, jakby mi serce miało pęknąć, ale ciągle tylko się staram wszystko między nami załagodzić, bo przecież jesteśmy małżeństwem. Tak jakbym miała sobie coś do zarzucenia, a przecież nie mam… Jak tak dalej pójdzie, to wpadnę w depresję, stracę chęć do życia!”.
Zadzwoniłam do Olki.
– Przeniosę się do babci – powiedziałam jej. – Przynajmniej będzie miała z kim porozmawiać.
– Coś się jeszcze stało? – spytała z przestrachem w głosie. – Co ten tata?!
– Moja babcia mi kiedyś powiedziała, że nić powinna być słabsza od tkaniny. Lepiej, żeby pękła nić, niż żeby wyrwało dziurę w porządnym materiale. Ja byłam wobec twojego taty w porządku… A już nieraz czułam się tak, jakbym się miała za chwilę rozpaść na tysiąc kawałków. Nie chcę. Ja jestem w porządku.
– Oczywiście! Gdyby co, to ci finansowo pomogę.
– Gdyby co, to może sprzedam tego singera po babci. Nawet za babcine nożyczki ktoś mi oferował pieniądze. I może zacznę haftować jakieś serwetki na sprzedaż, całkiem dobrze mi idzie. Babcia wiedziała, co mówi…

 

 

Czytaj więcej