"Wydawało mi się, że wreszcie poradziłam sobie z przeszłością, że zdołałam już pokonać strach, który uniemożliwiał mi prowadzenie normalnego życia. Ale tak naprawdę wciąż czułam się zbrukana, brudna, poniżona i nie zasługująca na miłość..." Ludmiła, 30 lat
Staliśmy przed moim blokiem. Jerzy pochylił się i delikatnie pocałował mnie w usta. To wystarczyło. Nie zastanawiając się wcale, odskoczyłam od niego jak oparzona i popędziłam do mieszkania. Czułam, że cała dygoczę jak w febrze, nie mogłam opanować drżenia rąk. W lustrze ujrzałam swoją twarz. Byłam blada i miałam sine wargi. Pół godziny później, zwinięta pod kocem czekałam, aż ustanie dzwonienie telefonu. Na pewno od niego. Nie odebrałam, bo nie wiedziałam, co mam mu powiedzieć. Na pewno nie potrafił sobie wytłumaczyć mojego zachowania. Dorosła kobieta uciekająca w panice, po subtelnym pocałunku! Tak, to było naprawdę śmieszne. Nie mogłam jednak postąpić inaczej, choć bardzo chciałam. Jerzy był pierwszym mężczyzną, z jakim spotykałam się od tamtego czasu...
Jerzego poznałam pięć miesięcy temu na urodzinach mojej przyjaciółki. Po kilku godzinach nabrałam do niego zaufania, bo nie zachowywał się nieprzyzwoicie. Po prostu ze mną rozmawiał, jak dobry znajomy czy kolega. Tylko taki układ mi odpowiadał, o najmniejszym flircie nie mogło być mowy... Przegadaliśmy calusieńki wieczór i jeszcze nam było mało, więc umówiliśmy się ponownie.
Zaczęłam go widywać coraz częściej. Był naprawdę wyjątkowym człowiekiem. Bardzo delikatnym, wrażliwym i niezwykle szarmanckim. Przez ostatnie pięć lat mojego życia starałam się unikać towarzystwa mężczyzn. Denerwujące były dla mnie nawet spojrzenia kolegów w pracy. By nie być zaczepianą, specjalnie zaniedbywałam swój ubiór. Mając świadomość, że nie jestem atrakcyjna, czułam się o wiele bezpieczniej.
Wiedziałam, że powyciągany sweter i wytarte dżinsy nie są strojem, który mógłby sprowokować mężczyznę. A przecież o to mi właśnie chodziło. Nie bałam się jedynie spotkań z Jerzym, ponieważ byłam pewna, że nie jest w stanie mnie skrzywdzić. Wyczuwałam w nim wielką dobroć i łagodność. Dawał mi poczucie bezpieczeństwa. Nie interesowałam go jako kobieta. Byłam dla niego wyłącznie partnerem do rozmowy. Jednak w pewnym momencie, jakby wbrew sobie, poczułam, że taki układ mi już nie wystarcza. Bardzo chciałam, żeby wreszcie zaczął mnie adorować.
Wydawało mi się, iż raz na zawsze zdusiłam w sobie strach przed mężczyznami i dlatego mogę rozpocząć nowe, lepsze życie. Stopniowo coraz więcej czasu spędzałam przed lustrem. Starałam się wyglądać jak najatrakcyjniej podczas codziennych spotkań z Jerzym. A on chyba zaczął to w końcu zauważać, często prawił mi komplementy, które, ku mojemu zaskoczeniu, naprawdę sprawiały mi ogromną przyjemność. Spotykaliśmy się od pięciu miesięcy i w ciągu tego czasu wytworzył się między nami jakiś szczególny rodzaj bliskości. Mówiliśmy sobie wiele rzeczy, które dotyczyły życia osobistego. Robiliśmy to jednak dobrowolnie, żadne z nas nie zadawało natrętnych pytań, które mogłyby drugiemu sprawić ból. Był mi bliski, ogarniała mnie tęsknota, kiedy zbyt długo go nie widziałam. W dodatku bardzo mnie pociągał jako mężczyzna.
Wydawało mi się, że wreszcie poradziłam sobie z przeszłością, że zdołałam już pokonać strach, który uniemożliwiał mi prowadzenie normalnego życia. Czułam się ogólnie o wiele lepiej. Zasypiałam bez tabletek, nie budziłam się w nocy cała zlana potem i nie miewałam koszmarów. Mój przedwczesny optymizm skończył się jednak tego wieczora, kiedy Jerzy pocałował mnie tak znienacka. Wszystko runęło, cały mój mozolnie odbudowany, mały świat.
Następnego dnia byłam kompletnie rozbita. Nie miałam już więcej zamiaru spotykać się z Jerzym. Po prostu wiedziałam, że jeszcze nie jestem na to przygotowana, a nie mogłam kazać mu czekać w nieskończoność i bawić się jego uczuciami. Był dobrym, uczciwym człowiekiem, który zasługiwał na wspaniałą kobietę. Ja nią niestety nie byłam. Nawet gdyby zechciał na mnie poczekać, to i tak nie mogłabym mu niczego obiecać... Czułam się zupełnie bezwartościową istotą.
Jerzy następnego dnia czekał na mnie, kiedy wracałam z pracy. – Ludka, tylko nie uciekaj, musimy poważnie porozmawiać, proszę cię o to...
– Dobrze – skinęłam głową, daremnie próbując opanować paraliżujący strach.
– Przede wszystkim muszę cię przeprosić – w tym momencie Jerzy wyciągnął spod marynarki przepiękny bukiecik fiołków.
– Za co? – spytałam mile zaskoczona, bo wydawało mi się, że to przecież ja powinnam go przeprosić, a nie odwrotnie.
– Za ten pocałunek. Wiem, że znamy się krótko... To było zupełnie nie na miejscu i masz rację, że się obraziłaś... Po prostu uległem nastrojowi chwili i nie byłem w stanie nad sobą zapanować...
Słuchałam w milczeniu. Co miałam mu powiedzieć? Że tak naprawdę, to nie mogłam się doczekać aż mnie pocałuje? Chciałam żyć jak normalna kobieta, chciałam być kochana, całowana, pieszczona. Tylko, że już nie byłam normalną kobietą...
Poszliśmy z Jerzym na obiad, a potem odprowadził mnie do domu. Umówiliśmy się na następny dzień. Przemyślałam jednak tę decyzję i postanowiłam nie spotykać się z nim. Musiałam się uspokoić, uporządkować wszystkie fragmenty życiowej układanki. Postanowiłam również napisać list do Jerzego. Wydawało mi się to łatwiejsze niż rozmowa, podczas której trzeba patrzeć rozmówcy prosto w oczy. Najpierw zamierzałam skłamać i oświadczyć mu, że nic do niego nie czuję, zrezygnowałam jednak z tego pomysłu. W końcu napisałam to, co było zgodne z prawdą, czyli że nie potrafię odciąć się od tragicznych dla mnie wydarzeń, które miały miejsce pięć lat wcześniej...
Myślami wróciłam do tamtego czasu. Właśnie przeprowadziłam się ze wsi do miasta. Rodzice początkowo nie byli zadowoleni z mojego wyboru. Tęsknili za mną i wysyłali dziesiątki listów, na które nie nadążałam odpisywać. Ja jednak czułam się całkiem nieźle w nowej roli. Dość szybko znalazłam pracę w barze i wynajęłam mieszkanie. Zarabiałam sporo, bo oprócz pensji miałam jeszcze napiwki, którymi hojnie obdarzali mnie podchmieleni klienci. To była ciemna strona mojego nowego życia. Nie znosiłam usługiwania pijanym facetom, budzącym we mnie wstręt.
Rodzicom powiedziałam, że pracuję w restauracji, nie miałam odwagi przyznać się do tego, że podaję piwo w podrzędnej knajpie. Niestety, jeśli chciałam się utrzymać w mieście, nie mogłam przebierać. Musiałam być miła dla gości, nawet jeśli byli kompletnie pijani, tego wymagał ode mnie szef lokalu. Oświadczył mi zresztą, że poprzednie kelnerki zostały prędko zwolnione, bo nie potrafiły się „odpowiednio” zachować. Zrozumiałam, co chce przez to powiedzieć – miałam przyzwalać na niedwuznaczne uwagi gości.
Zaciskałam zęby i znosiłam to wszystko, ale wieczorami płakałam z upokorzenia. Obiecywałam sobie, że zmienię pracę przy pierwszej nadarzającej się okazji. Okazja jednak nie nadchodziła, więc byłam zmuszona tkwić w tej spelunie. To chyba wtedy nabrałam obrzydzenia do mężczyzn. Nie mogłam nawet na nich patrzeć, ponieważ wydawało mi się, że każdy ma wypisaną na twarzy lubieżność. Ale najgorsze miało mnie niestety dopiero spotkać.
Pewnego dnia wracałam do domu wyjątkowo późno. Wszyscy „zacni” obywatele smacznie sobie spali, gdy ja przemierzałam opustoszałe ulice miasta. Nie bałam się nocy, a taki spacer zawsze poprawiał mi humor. Nigdy nie myślałam, że może mnie spotkać coś złego. Dochodziłam już do swojego domu, kiedy nagle chwyciły mnie czyjeś silne ramiona i wciągnęły do bramy. Nie miałam nawet najmniejszej szansy wyrwania się napastnikowi. Błyskawicznie zakleił mi usta plastrem, żebym nie krzyczała. Poczułam okropny odór spoconego ciała zmieszany z zapachem piwa i papierosów.
Próbowałam z nim walczyć, ale to było żałosne. Nie miałam żadnych szans na ucieczkę. Oprawca zdarł ze mnie ubranie, brutalnie zgwałcił, a następnie pobił. Kiedy w końcu odszedł, czułam przeogromne upokorzenie. Nie wiem, ile czasu tkwiłam w tej bramie, bo wprost nie byłam w stanie ruszyć się z bólu. W końcu naciągnęłam kurtkę na rozdarte spodnie i powlokłam się do domu.
Cztery następne godziny spędziłam w łazience, próbując zmyć z siebie tę całą ohydę... Wiedziałam, kto mi wyrządził krzywdę, rozpoznałam go – to był jeden ze stałych klientów lokalu, w którym pracowałam. Mogłam pójść na policję, wnieść oskarżenie, ale wstydziłam się krępujących pytań, dokładnych oględzin... Wiedziałam, że i tak nie zmienię tego, co się stało. Widziałam kiedyś taki film w telewizji. Zgwałcona dziewczyna poszła na policję, szukała pomocy, ale spotkała się z oskarżeniami, że sama sprowokowała gwałciciela. Bałam się, że i mnie może coś takiego spotkać.
Wolałam zatem nikomu nie przyznawać się do prawdy. Próbowałam ze wszystkich sił zapomnieć o tym dramacie. Ale to niestety nie było takie proste. Oczywiście nie wróciłam już więcej do baru. Właścicielowi lokalu powiedziałam, że rezygnuję z pracy, koleżance po fachu, że jestem ciężko chora. Musiałam skromnie żyć z zaoszczędzonych wcześniej pieniędzy. Przez tydzień po tym pamiętnym wydarzeniu prawie wcale nie wychodziłam z domu. Cierpiałam wciąż na bezsenność, dręczyły mnie makabryczne myśli. Cały czas wydawało mi się, że ktoś chce mnie udusić, czułam nawet na szyi ucisk nieokreślonego pochodzenia.
Dwa miesiące później zmieniłam mieszkanie i rozpoczęłam pracę w hurtowni kosmetyków. Zarabiałam mniej, ale przynajmniej nikt mnie nie podszczypywał i nie zaczepiał. Zawsze i wszędzie towarzyszyło mi przeogromne poczucie zagrożenia. Chodziłam tuż przy krawężniku, żeby być jak najdalej od bramy, do której mogłam zostać wciągnięta. Za każdym razem, kiedy wychodziłam z domu, rozglądałam się nerwowo na boki, a robiłam to tak wyraźnie, że mimowolnie zwracałam na siebie uwagę ludzi. Nie wychodziłam po zmroku, a kiedy już musiałam, to całą drogę pokonywałam biegiem, tak szybko, że aż dostawałam zadyszki.
Nadal nie było mowy o śnie bez zażycia tabletek. Spotkanie Jerzego odmieniło moje życie, ale tylko do czasu, kiedy mnie pocałował... Nie potrafię nawet opisać ogromu strachu i przerażenia, które mnie wtedy ogarnęły. Przypomniała mi się scena gwałtu, a potem zobaczyłam siebie, leżącą bezwładnie pod ścianą i trzęsącą się jak osika...
Teraz jednak siedziałam w domu nad kartką papieru i pisałam do Jerzego pożegnalny list. Nie wiem, jak to się stało, że powiedziałam mu w nim o wszystkim, co mi się przydarzyło. Czułam się z jednej strony tak, jakbym straciła szansę na powrót do normalnego życia, z drugiej – coś w rodzaju ulgi, że odważyłam się wyznać komuś całą prawdę.
Nie byłam już w swoich oczach pełnowartościową kobietą. Czułam się zbrukana, brudna, poniżona i nie zasługująca na miłość tak wspaniałego człowieka, jakim był Jerzy. Pogodziłam się ze swoim losem. Byłam przekonana, że list, który wysłałam Jerzemu zniechęcił go do mnie raz na zawsze. Nie spodziewałam się, że go jeszcze zobaczę.
Zaniemówiłam, kiedy wychodząc wczesnym rankiem z domu zobaczyłam go stojącego przed klatką schodową. W jednej ręce trzymał płaszcz, w drugiej zaś bukiet przepięknych orchidei. Poczułam, że robi mi się słabo.
– Dlaczego przyszedłeś? – zapytałam. Łzy spływały mi po policzkach i nie byłam w stanie nad nimi zapanować.
– Jestem, bo mnie potrzebujesz – odpowiedział spokojnie i delikatnie pogłaskał mnie po włosach.
– Przychodzę pod twój dom już czwarty dzień z rzędu, ale dopiero dzisiaj zechciałaś wyjść z domu...
– Czy dostałeś mój list? – zapytałam z drżeniem w głosie. Bałam się jego reakcji, ale jednocześnie wiedziałam, że to pytanie musi paść z moich ust. Chciałam wiedzieć, czy Jerzy ma świadomość tego, co się ze mną dzieje, w jakim stanie się znajduję...
– Tak – odpowiedział krótko. Twarz mu przy tym bardzo spoważniała. – Ale wydaje mi się kochanie, że podwórko nie jest najlepszym miejscem na poważne rozmowy. Wtedy po raz pierwszy usłyszałam od niego słowo „kochanie”... Poczułam się tak bezpieczna, jak chyba nigdy dotąd.... Zaprosiłam go do siebie. Jerzy cały czas badawczo mi się przyglądał. Oboje konsekwentnie milczeliśmy, żadne nie miało odwagi zacząć tej rozmowy. W końcu zdecydowałam się uczynić pierwszy. najtrudniejszy krok. Wykrztusiłam z trudnością:
– Jerzy, ja... ja ci bardzo dziękuję za to, że tak się tym wszystkim przejąłeś. Chcę, żebyś wiedział, że jesteś człowiekiem, którego nigdy, przenigdy nie zapomnę...
– Nie będziesz musiała, bo nigdzie się nie wybieram – usłyszałam w odpowiedzi. – Jesteś chyba najlepszą rzeczą, jaka mnie spotkała w życiu. Innymi słowy, kocham cię jak ostatni wariat i nie mogę bez ciebie żyć...
– Jerzy, nie musisz mi pomagać – próbowałam oponować ostatkiem sił.
– Chyba jednak muszę – Jerzy uśmiechnął się nieznacznie. – Mam taką żelazną zasadę – nigdy nie zostawiam w cierpieniu ludzi, których kocham i na których mi zależy.
Świat nie był już taki okrutny, jak mi się wydawało. Miałam u swego boku człowieka, który pozwolił mi w to uwierzyć.