„W końcu podjęłam decyzję. Ustawiłam na podłodze przy szafie kilka kartonów i z nową energią zabrałam się za sortowanie swoich ubrań. Te, które z chęcią nosiłam, kładłam na kanapie, za małe i niepasujące do niczego wkładałam do jednego pudła, pasujące, ale niemodne, lądowały w drugim – te zamierzałam odłożyć na parę sezonów. Wieszaki w mojej szafie wreszcie przestały się uginać pod nadmiernym ciężarem. Reakcja męża mnie zaskoczyła...”. Anka, 46 lat
Przy kompletowaniu stroju na niedzielny obiad z młodymi zorientowałam się, że nie mogę znaleźć kupionego na wyprzedaży pod koniec lata sweterka. „Nawet go jeszcze nie zdążyłam założyć, a już przepadł!”, irytowałam się. „Za dużo mam tych ciuchów, a pewnie połowy nawet nie noszę!”
Musiałam je posortować. Na początek wyjęłam z szafy dziesięć wieszaków, łącznie z ciuchami, które na nich wisiały – po dwie, a czasem nawet trzy sztuki na jednym.
Pół godziny później do domu wrócił mój mąż.
– Jakieś tornado tutaj przeszło? – spytał, omiatając niechętnym spojrzeniem zarzuconą moimi ubraniami kanapę, krzesła i stół.
– Ta bluzka jest taka ładna… – mruknęłam sama do siebie, patrząc na połyskliwy, żółty ciuszek, którego kolor niestety zupełnie nie współgrał z moją urodą. Pewnie dlatego wisiał w szafie od dnia, w którym go kupiłam. Co prawda w promocji, ale zawsze to wydane pieniądze... „Muszę znaleźć jakiś kardigan, który trochę zgasi tę żółć”, pomyślałam i zaczęłam przerzucać swoje łaszki.
– Nawet nie będę miał gdzie usiąść – poskarżył się Witek. – Przez te twoje szmaty.
– Szmaty? Żadna z nich nie jest w połowie tak stara, jak te twoje winylowe płyty, co to ich się nawet porządnie odkurzyć nie da. I tylko straszą na szafce! – odparowałam, jednak przesunęłam część ciuchów na jeden wielki stos, żeby zrobić mu miejsce na kanapie.
W coraz większym stresie wydobywałam z kłębów tekstyliów poszczególne ubrania, ale nie mogłam znaleźć nic, co uratowałoby żółtą bluzkę – miała bufiaste rękawki, które pod każdym sweterkiem nieładnie się odznaczały. „Jak mogłam być tak głupia, żeby wyrzucić pieniądze na coś, co kompletnie do mnie nie pasuje?”, pomyślałam, pełna poczucia winy.
Niestety, co chwilę natykałam się na ciuchy, z którymi nie wiedziałam, co zrobić – były w dobrym stanie, często prawie lub w ogóle nie noszone, bo albo do niczego nie pasowały, albo były o pół rozmiaru za małe (co przypominało mi, że przybrałam na wadze). Sortowanie szło mi coraz gorzej, zwłaszcza że Witek co jakiś czas omiatał wzrokiem stertę ubrań na drugim krańcu kanapy, jakby to była hałda odpadów radioaktywnych.
Z poczuciem porażki zaczęłam z powrotem upychać wszystko do szafy. Czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal.
Starą kolekcję płyt Witka miałam przed oczami przez cały czas. W poświąteczną sobotę, gdy odkurzałam meble, poprzecierane ze starości okładki jego winyli działały mi na nerwy bardziej niż zwykle. „Nawet ich już nie słucha od czasu, jak się adapter zepsuł, a nadal stoją tu i szpecą!” Powiedziałam to głośno.
– To dla nich najlepsze miejsce – stwierdził. – Odczep się od moich płyt – dodał i poszedł do kolegi.
Podlewałam rośliny, jednym uchem słuchając programu telewizji śniadaniowej.
– Tytuły artykułów z poradami mogą przytłaczać – mówiła jakaś kobieta. – „Nie popełniaj tych błędów podczas mycia okien!” sugeruje, że wszystko robimy źle. To nam psuje nastrój, zanim jeszcze zdążymy się zabrać do roboty.
Jej głos brzmiał tak kojąco, że stanęłam przed telewizorem, żeby spojrzeć na ekran.
– Zwłaszcza gruntowne porządki bywają trudne – ciągnęła – bo często wiążą się z emocjami. Trudno nam się pozbyć niektórych rzeczy, ponieważ dostaliśmy je w prezencie od bliskich, czasem kupiliśmy coś w jakimś szczególnym dla nas momencie życia. Z drugiej strony, jeśli nie należymy do bogaczy, często szkoda nam wydanych pieniędzy…
Dokładnie tak się czułam!
– Jednak te pieniądze wydaliśmy już jakiś czas temu – ciągnęła zaproszona do programu ekspertka od sprzątania. – Jak długo mamy mieć do siebie żal, że je zmarnowaliśmy? Może wystarczy, że rzecz odsprzedamy, choćby za niższą kwotę, albo nawet komuś odstąpimy…
Po programie ustawiłam na podłodze przy szafie kilka kartonów i z nową energią zabrałam się za sortowanie swoich ubrań. Te, które z chęcią nosiłam, kładłam na kanapie, za małe i niepasujące do niczego wkładałam do jednego pudła, pasujące, ale niemodne, lądowały w drugim – te zamierzałam odłożyć na parę sezonów. Wieszaki w mojej szafie wreszcie przestały się uginać pod nadmiernym ciężarem. Czułam satysfakcję.
Witek po powrocie od kolegi zastał podłogę zastawioną kartonami.
– Ile razy jeszcze będziesz wybebeszać tę szafę? – spytał. – Czuję się jak przy przeprowadzce!
– A ja przy twoich płytach jak w muzeum – odcięłam się. – Poza tym, w szafce pod telewizorem masz jakieś stare pudło z gratami, które powinny być w piwnicy.
– Muzeum?! – powtórzył oburzony.
W tamtej chwili poczułam, że właściwie całe nasze mieszkanie od jakiegoś czasu wydaje mi się jakieś… stare. W zeszłym roku odmalowaliśmy ściany, ale poza tym od dawna niewiele się zmieniło. Sukces z szafą sprawił, że zapragnęłam tchnąć w nasze lokum nowego ducha. Gdy kilka dni później na wyprzedaży udało mi się za grosze kupić kilka organizerów, zabrałam się do dzieła. Większość ozdóbek pochowałam, ramki ze zdjęciami, które trzeba było przesuwać przy każdym ścieraniu kurzy, zawiesiłam na ścianie nad komodą. Stos gazet, które zwykle leżały na skraju stolika przed telewizorem, wpakowałam do specjalnego organizera.
– Okradli nas? – burknął Witek po powrocie do domu. – Co tu tak pusto?
– Przestrzennie – sprostowałam.
– Łyso jakoś.
– Nowocześnie.
Skrzywił się z niezadowoleniem.
Po obiedzie usiadł na kanapie, żeby obejrzeć telewizję.
– A pilot gdzie?! – zawołał do mnie, poirytowany. – A gazetka z programem?
Pokazałam mu organizer zawieszony na brzegu kanapy.
– Jak nie ma się przed oczami tylu klamotów, to człowiek się robi spokojniejszy – wyjaśniłam.
– Czy ja wyglądam na spokojniejszego?
– Bo jeszcze nie przywykłeś. Zresztą, gdybyś to ty tak elegancko posprzątał, tobyś się od razu cieszył z efektów, tak jak ja się cieszę.
– A daj mi spokój. Wymyśliłaś sobie, że twoim hobby będzie sprzątanie, to sobie sprzątaj, ale mnie w to nie mieszaj.
– No dobra, więc wywalę to twoje stare pudło spod telewizora.
– Jakie stare pudło?
– To ze starymi klejami i farbą w zardzewiałej puszce…
– Jakoś mogło stać sobie spokojnie w szafce tyle czasu, a teraz nagle nie może? Przestań, proszę, chcę odpocząć po pracy.
Wyjęłam karton z szafki.
– Sam zobacz. Tą różową farbą malowałeś młodej rower, jak była w trzeciej klasie! Te gwoździe też już częściowo pordzewiały! Sam zobacz!
– Nie mam ochoty!
Postawiłam pudło przed nim na stoliku.
– Będziesz się upierał, że te wszystkie śmiecie są ci potrzebne? Jakiś kawałek sznurka, struna od gitary, choć nigdy nie grałeś, o, nawet kawałek skały! Rupiecie do wyrzucenia…
Wyprostował się, poderwał z kanapy i spojrzał do pudła, z którego dna właśnie podnosiłam płaski różowawy kamień. Wyrwał mi go z dłoni.
– Zostaw! – syknął.
Spojrzałam na niego skołowana tą gwałtowną reakcją.
– Będziesz się kłócił o jakiś kamień?
– To nie jest „jakiś kamień”! – Patrzył na mnie z pretensją. – Wiola znalazła go na plaży.
Nasza córka, choć zamiłowanie do natury jej zostało, bo lubiła się ubierać w kolory ziemi i nosić bursztynowe korale, dawno wyrosła ze zwożenia kamieni z podróży. Spojrzałam na Witka powątpiewająco.
– Na plaży w Kołobrzegu – dodał tonem wyjaśnienia.
Byliśmy w Kołobrzegu tylko raz, gdy Wiola miała jakieś dziesięć lat.
Wybałuszyłam oczy na kamień, potem wpatrzyłam się w Witka.
– Chcesz powiedzieć, że trzymałeś go przez te wszystkie lata? Będzie ponad dwadzieścia! Po co?
Wzruszył ramionami.
– W sumie nie wiem. Wtedy ten kamień tak jej się podobał, że niby serduszko… – Pokazał mi kształt. – Powiedziałem jej, że zrobię z niego naszyjnik. Próbowałem nawiercić dziurkę, ale jest taki twardy, że się nie dało.
Zrobiło mi się go żal.
– W pasmanterii widziałam takie metalowe elementy do mocowania paciorków, chyba się je przykleja do takich większych. Z jednej strony mają oczko do przewleczenia łańcuszka albo rzemyka.
Spojrzał na mnie zaintrygowany.
– To by rozwiązało problem – stwierdził z ożywieniem. – Gdzie jest ta pasmanteria?
Jakiś tydzień później, przy okazji spotkania na kawie u młodych, Witek wręczył Wioli naszyjnik – „serduszko” na srebrnym łańcuszku.
– Pamiętam ten kamień! – zawołała zachwycona. – Nie myślałam, że jeszcze gdzieś jest! Jak to zrobiłeś?! – Oglądała oryginalną przywieszkę.
– Z mamą zrobiliśmy.
Gdy wracaliśmy od córki i jej męża, byłam w tak dobrym nastroju, że powiedziałam do Witka:
– Jak chcesz, trzymaj sobie ten karton tam, gdzie do tej pory…
– E, wyniosę do piwnicy. Zrobi się w tej szafce miejsce na moje winyle. Będą się tam mniej kurzyć.
Puścił do mnie oczko, więc posłałam mu całusa.