"Nie mogłam uwierzyć, że mama się zabiła. Była przecież lekarzem..."
Wybaczyłam mamie, że chciała odejść z tego świata na własnych warunkach.
Fot. 123RF

"Nie mogłam uwierzyć, że mama się zabiła. Była przecież lekarzem..."

"Pewnego dnia dowiedziałam się, że moja mama popełniła samobójstwo. Nie mogłam zrozumieć, czemu to zrobiła. Przeprowadziłam więc śledztwo..." Renata P., lat 32

Wracałam akurat z rozmowy kwalifikacyjnej. Był ponury, chłodny jesienny  dzień. Szłam powoli, oglądając wystawy sklepów. W pewnej chwili odebrałam telefon. Dzwonił tato...

Straszna wiadomość

– Córeczko... Nie wiem, jak ci to powiedzieć... – załkał rozpaczliwie. – Mama... nie żyje... Pierwszy raz słyszałam, żeby mój ojciec płakał. Aż przysiadłam na ławce.
– Tato... Jak to się stało?
– Ja nie wiem, nie rozumiem... Ona... powiesiła się... Mama się powiesiła. Przyjedź...
Gnałam przez miasto jak szalona. Nie wierzyłam, że mama się zabiła. Każdy inny człowiek, tylko nie mama. To przecież wspaniała kobieta, dobra, piękna i mądra. Utytułowana lekarka. Wszystko jej się w życiu udawało, pięła się po szczeblach kariery, miała niedługo wyjechać na stypendium do Francji... Z ojcem była szczęśliwa. Po trzydziestu latach razem wyglądali jak para zakochanych...
Pod domem stała karetka. Serce biło mi jak oszalałe, kiedy wbiegałam po schodach... Leżała na noszach. Ojciec płakał. Mój brat, Andrzej, siedział na podłodze, oparty o ścianę. Nie pamiętam, co było potem. Z relacji brata wiem, że strasznie krzyczałam. Lekarz dał mi jakiś zastrzyk, po którym zasnęłam. Gdy się ocknęłam, nie wiedziałam, co się dzieje. Dopiero po chwili wszystko sobie przypomniałam. Zerwałam się z łóżka jak oparzona i pobiegłam do salonu. Siedzieli w drugim pokoju. Tato był już spokojny, nie płakał. Andrzej pił wino. Milczeli.
– Co... Jak to się stało? – nalałam sobie wina. 
– Poszedłem rano do pracy. Jak zwykle – ojciec patrzył tępo przed siebie. – Mama miała dzisiaj wolne. Jak wróciłem, nie zastałem jej w domu. Myślałem, że poszła z Foksem na spacer, ale Foks siedział przed drzwiami do spiżarni i strasznie wył. Wszedłem tam... I... wisiała na klamce...
Aż bałam się myśleć, co poczuł tato, kiedy zobaczył to, co zobaczył.
– Nie znalazłem żadnego listu, nic – ukrył twarz w dłoniach. – Po prostu się powiesiła. Powiesiła się – powtarzał w kółko.
– Powiedzcie proszę, że to wszystko nie dzieje się naprawdę! Że to zły sen! Znów płakał, a ja razem z nim. Andrzej usiłował go jakoś pocieszyć, ale ja wiedziałam, że teraz żadne słowa pocieszenia nie mogą przynieść ukojenia. Nie ma takich słów.

Szczęśliwy człowiek się nie wiesza...

Potem był pogrzeb, który pamiętam jak przez mgłę. Kiedy minął pierwszy szok, dotarło do mnie, że to przecież niemożliwe, by szczęśliwy człowiek wieszał się w spiżarni. Szukałam wyjaśnienia i nic nie przychodziło mi do głowy. Postanowiłam porozmawiać z ojcem. Andrzej pojechał ze mną.
– Chcielibyśmy się dowiedzieć, dlaczego mama to zrobiła – powiedziałam łamiącym się głosem. – My już dawno z wami nie mieszkamy, więc nic nie wiemy o waszym życiu... Powiedz, jeśli o czymś wiesz...
– Masz kochankę? – rzucił mój brat.
– Zawsze byłem jej wierny – spojrzał na nas tak, że uwierzyłam. – Od tygodnia odchodzę od zmysłów, zadając sobie to pytanie: dlaczego? Czemu Ela zdecydowała się na taki krok? Czasem wyklinam ją w myślach, że taka z niej egoistka, że nawet listu nie napisała... Czuję się winny, cholernie winny, bo przecież znam ją od prawie czterdziestu lat. Powinienem widzieć, że ma jakiś problem, że potrzebuje pomocy... A ja nic nie zauważyłem, śmiała się jak zawsze, wyglądała na szczęśliwą, nawet wakacje ostatnio planowaliśmy... – mówił jak katarynka. Musiał to wszystko z siebie wyrzucić.
– Ja też niczego nie zauważyłem – powiedział Andrzej. – Widziałem się z nią tydzień temu, wpadłem do szpitala po receptę... Spieszyła się do pacjentów, właśnie miała obchód, ale chwilę porozmawialiśmy. Nic nie zauważyłem, wszystko było OK... Przypomniałam sobie, kiedy ja widziałam mamę po raz ostatni. Dwa tygodnie wcześniej byłyśmy razem na zakupach, chciałam żeby mi doradziła, jaką kreację powinnam kupić na wesele koleżanki. Wybrałyśmy śliczną sukienkę, zjadłyśmy po wielkiej porcji lodów, potem odwiozłam ją do domu. I też niczego nie zauważyłam.
– Nawet mówiła przy tych lodach, że musi schudnąć, bo jak tak dalej pójdzie, to ona się w żadne ciuchy nie zmieści. Czy tak mówi ktoś, kto się chce zabić? – zapytałam.

Szukanie odpowiedzi

– Przeszukiwałeś jej rzeczy? – rzucił po chwili Andrzej. Tato pokręcił głową. Postanowiliśmy się rozejrzeć. Najbardziej interesowały nas papiery, dokumenty i listy.
– Patrz! – krzyknął w pewnej chwili Andrzej i podał mi karteczkę z numerem telefonu. – Leżała zmięta wkieszeni garsonki... Sięgnęłam po komórkę. Nie wiedziałam, co powiem, gdy po drugiej stronie usłyszę głos.
– Przychodnia onkologiczna – usłyszałam. Zmroziło mnie. – A gdzie się znajduje ta przychodnia? Pani podała mi adres. Już po chwili siedzieliśmy z bratem w aucie. Recepcjonistka odmówiła wydania karty leczenia mamy. Nie chciała nawet powiedzieć, kiedy była tu ostatnio.
– Proszę pani – Andrzej silił się na spokój. – Nasza mama... popełniła samobójstwo, a my chcielibyśmy się dowiedzieć, dlaczego. Bardzo panią prosimy o pomoc. Kobieta zadzwoniła do lekarza. Po chwili zszedł do nas mężczyzna w białym kitlu.
– Zapraszam do gabinetu – powiedział. – Nie powinienem zdradzać tajemnicy lekarskiej, ale rozumiem, że sytuacja jest wyjątkowa... przykro mi – doktor głośno nabrał w płuca powietrza.
Wasza matka zachorowała na wyjątkowo złośliwą odmianę czerniaka. Po raz pierwszy zgłosiła się do mnie miesiąc temu. Była zaniepokojona znamieniem, które zrobiło się jej na plecach. Po badaniu histopatologicznym nie miałem wątpliwości, że stan jest poważny...
– Ale przecież by żyła? – zapytałam.
– Trudno powiedzieć, jak długo. Rak skóry jest najbardziej złośliwym nowotworem, czasem udaje się przeżyć nawet kilka lat, jednak w przypadku odmiany raka, na który zachorowała wasza matka, była to raczej kwestia kilku tygodni... – westchnął.

Umrzeć z godnością

W głowie kłębiły mi się setki myśli. Mama była lekarką. Nawet gdyby dowiedziała się, że jest śmiertelnie chora, powinna znaleźć w sobie dość siły, by stawić czoło chorobie. Pokiwaliśmy smutno głowa- mi, pożegnaliśmy się z doktorem i wyszliśmy z gabinetu. – Dlaczego nie chciała, żebyśmy się nią zaopiekowali? Dlaczego nie chciała umrzeć przy nas? – wybuchnęłam.
– Pewnie chciała nam oszczędzić widoku siebie cierpiącej – rzucił brat. – W pewnym sensie ją rozumiem...
Tato przyjął naszą relację spokojnie, chociaż widziałam, że kiedy dowiedział się o chorobie mamy, twarz stężała mu w grymasie bólu.
Kilka dni później każdy z nas dostał list. Zwykłą pocztą. Gdy zobaczyłam na kopercie znajome pismo, rozpłakałam się. „Kochana córeczko”, pisała. „Nie proszę o wybaczenie. Chcę, żebyś spróbowała mnie zrozumieć. Jestem bardzo ciężko chora, zostało mi najwyżej kilka tygodni. Nie chcę, żebyście patrzyli, jak cierpię, jak umieram. Dlatego postanowiłam umrzeć z godnością, sama wybierając czas śmierci. Być może to zwykłe tchórzostwo... A może wielka odwaga. Jeszcze sama tego nie wiem. Wiem za to, co robię. Jestem całkiem spokojna. Mam nadzieję, że się kiedyś spotkamy. Kocham Cię. Mama.”
Po przeczytaniu tego listu długo nie mogłam dojść do siebie. Miotałam się między złością i miłością. Między oburzeniem i zrozumieniem. Wreszcie jej wybaczyłam. Nie wiem, jak ja zachowałabym się na jej miejscu i nie mam prawa jej osądzać. Wiem, że nie mogła inaczej. Mam tylko nadzieję, że ja sama nigdy nie będę musiała stać między wyborem: zabić się sama czy czekać na nieuchronną, pełną bólu i cierpienia śmierć? Bardzo cię kocham, mamo... 

 

Czytaj więcej