„Moja matka okazała się babcią jak z koszmaru! Nie powierzę jej dzieci!”
Fot. 123 RF

„Moja matka okazała się babcią jak z koszmaru! Nie powierzę jej dzieci!”

„Tak nam się życie ułożyło, że pierwsze lata życia moje maluchy spędziły z dala od kraju. Wróciliśmy, kiedy Maja szła do zerówki, a Nikoś do przedszkola i nie ukrywam, że na początku liczyłam na babciową pomoc. Gdzie ja miałam głowę?” Justyna, 37 lat 

Babcia: już samo słowo brzmi miękko i przytulnie, prawda? Zastanawiam się czasem, skąd się wziął popularny obraz babci jako tej ciepłej osoby, która nieba przychyli wnukom. Podejrzewam, że z reklam biovitalu. We wspomnieniach mojego męża babcia nie występuje w ogóle, a pokolenie wcześniej jej miejsce zajmuje „babka”, surowa i apodyktyczna, siejąca grozę postać, ganiająca dzieci kijem do plewienia zagonów. Żadnych tam pierniczków czy czytania bajek. Moja własna babcia, owszem, była uosobieniem serdeczności i poczucia bezpieczeństwa, jakby w ramach rekompensaty za wiecznie zapracowanych, kłócących się rodziców. Babcia z jednej strony, dodajmy. bo druga była szurnięta. Dzięki tej pierwszej zapewne w dużej mierze wyszłam na ludzi. Ale może dlatego miałam mgliste wyobrażenia, co też czeka moje osobiste dzieci.

Tak nam się życie ułożyło, że pierwsze lata życia moje maluchy spędziły z dala od kraju. Wróciliśmy, kiedy Maja szła do zerówki, a Nikoś do przedszkola i nie ukrywam, że na początku liczyłam na babciową pomoc. Gdzie ja miałam głowę?

Dzieciaki wiązały z osobą babci szereg nadziei

– Dzisiaj po zajęciach odbierze was babcia i poczekacie u niej, aż przyjadę, dobrze? – zawiadomiłam dzieciaki pewnego poranka, kiedy już przebrnęliśmy przez okres adaptacyjny w nowych placówkach.
Nie było zresztą tak źle, szkoła i przedszkole stanowiły jeden kompleks otoczony zielenią, panie sprawiały wrażenie sympatycznych, moje urwisy szybko się oswoiły. To dobre dzieci, otwarte, samodzielne i ciekawe świata. Na wieść o wizycie u babci odtańczyły indiański taniec radości.

– Wezmę do babci mojego transformersa! – Niki wymachiwał ulubioną zabawką. – Pokażę jej, jak się zmienia w samochód.
– A ja nauczę ją grać w kulki! – planowała Maja.
Jednym słowem: entuzjazm tysiąc. Kamień spadł mi z serca. Nie byłam pewna, jak przyjmą perspektywę spędzenia popołudnia u w zasadzie mało znanej osoby. Tymczasem okazało się, że wiążą z osobą babci szereg nadziei. Z drugiej strony, nawet gdyby było inaczej, nie bardzo miałam wyjście, nasz powrót do Polski wiązał się z wieloma sprawami do załatwiania, byłam wdzięczna mamie, że mogę jej podrzucić maluchy na ten czas.

Było już po siedemnastej, kiedy zajechałam na znajome osiedle z wielkiej płyty i wturlałam się windą na piąte piętro. W mieszkaniu mamy pachniało sidoluksem i było niezwykle spokojnie.
– Już jestem! – zawołałam od progu. – No i jak tam?
Dzieciaki ucieszone wybiegły mi na powitanie.

– Maja, nie skacz tak, przekrzywiłaś dywanik – upomniała babcia wnuczkę. – Taka duża dziewczynka powinna już umieć stać spokojnie.
– Hej, brzdącu! – Przytuliłam córkę. – Tęskniłam. Co słychać?
– Nikodem nie chciał jeść buraczków! – odezwała się surowo moja matka, zanim dzieciaki zdążyły cokolwiek odpowiedzieć.
– On nie lubi, zapomniałam ci powiedzieć – odparłam spokojnie.
– Co to ma do rzeczy?! – obruszyła się. – Buraczki trzeba jeść, i już. Żeby być zdrowym i silnym. Prawda, Nikodem? To już wiesz.

Nikoś bez słowa pokiwał główką. Poczułam, że coś jest nie tak, więc zabrałam szybko pociechy i ruszyłam do domu. W drodze powrotnej towarzystwo było dziwnie milczące. „Pewnie są zmęczeni po całym dniu”, tłumaczyłam sobie.
– I co robiliście u babci? – zagaiłam, zerkając na tylne siedzenie. – Bawiliście się transformersem?
Pokręcili głowami.
– Graliście w coś? – nie dawałam za wygraną.
– Siedzieliśmy na kanapie, żeby nie przeszkadzać – odpowiedziała Maja. – Bo dzieci powinno się widzieć, a nie słyszeć, tak powiedziała babcia.
– Ojej… – zmartwiłam się.
– A ja musiałem stać w kącie – wygadał się Niki. – Za te buraczki. Bo babcia kazała mi siedzieć przy stole tak długo, aż nie zjem do końca, a to już było zimne i ja nie chciałem, i odszedłem, to musiałem stać w kącie i się nie ruszać, by zrozumieć, że źle robię – trajkotał syn. – A co ja źle zrobiłem? Mamo?

W skroni nad lewym okiem zaczęła mi pulsować żyłka.
– Nic złego nie zrobiłeś, kochanie – odpowiedziałem. – Babcia nie miała racji.
Uświadomiłam sobie, że chyba muszę zrewidować moje plany odnośnie opieki nad dziećmi. Maja, jakby czytając mi w myślach, zapytała z niepokojem:
Czy jutro też musimy iść do babci?
– Nie martw się, wymyślimy coś innego – uspokoiłam ją. – Najwyżej wezmę was ze sobą do urzędu.

Czekała mnie poważna rozmowa z matką

„Kurczę, nie mogę przecież fundować maluchom traumy!”, myślałam. Już po jednym dniu wyglądają jak nie one, osowiałe, spięte… Bóg raczy wiedzieć, co będzie dalej. Jedzenie na siłę zimnego obiadu, „bo tak” czy nieprzeszkadzanie akurat nie znajdują się na mojej liście wartości, które chcę wpoić dzieciom.
Już w domu przy kładzeniu do łóżka musiałam koić kolejny niepokój. Nikoś zabrał pod poduszkę wszystkie swoje ukochane samochody i roboty.

– Mamo, czy babcia mi je zabierze?
– Oczywiście, że nie! – zdziwiłam się. – Skąd taki pomysł?
– Bo powiedziała, że przyjdzie i mi powyrzuca te wszystkie głupie zabawki – wyszeptał. – Czy transformersy są głupie?
– Spokojnie, kochanie. – Otuliłam go kołderką. – Nikt ci niczego nie zabierze, nie pozwolę na to, nie martw się tym już.
Ucałowałam zmartwione łebki na dobranoc, wyprzytulałam, połaskotałam pod paszkami, w końcu zgasiłam światło. Po wyjściu z pokoju wzięłam głęboki oddech: czekała mnie poważna rozmowa z matką. Chwyciłam za telefon...

– No, jak tam? – spytała. – Muszę ci powiedzieć, że twoje dzieci jak na swój wiek są okropnie rozpuszczone. Ale nie martw się, ja je wyprostuję.
– Nie ma takiej potrzeby – odparłam. – I nie będzie raczej okazji…
Po zakończeniu tej nieprzyjemnej wymiany zdań poszłam do kuchni. Wprawdzie padałam ze zmęczenia, ale dla uspokojenia nerwów zaczęłam zagniatać ciasto na ulubione cynamonowe bułeczki dzieciaków.
– Siusiu… Co tak ładnie pachnie? – Zaspana Maja szła do łazienki, klapiąc bosymi stópkami.
– Bułeczki na jutro, skarbie. – Ucałowałam ją w czubek głowy. – Może nie macie prawdziwej babci, ale za to jest całkiem niezła matka. Coś za coś.

Czytaj więcej