"Pewnego dnia w mojej kawiarni zjawił się On. Zmienił się, to oczywiste, ale poznałabym go na końcu świata. Jego oczy koloru gorzkiej czekolady były tak samo słodkie i gorące jak wtedy... Przywitał się po włosku i zamówił espresso. A ja nagle z powrotem znalazłam się w Toskanii, gdzie przeżyłam największą miłość i największe rozczarowanie w swoim życiu..." Maria, 37 lat
– Espresso – usłyszałam za plecami i momentalnie znieruchomiałam. Ten głos, to wibrujące włoskie „s”... To nie mógł być on. Nie tu, nie po tylu latach... Odwróciłam się powoli. A jednak... Niemożliwe stało się możliwym. Zmienił się, to oczywiste, ale poznałabym go na końcu świata. Jego oczy koloru gorzkiej czekolady były tak samo słodkie i gorące jak wtedy, skronie przyprószone siwizną dodawały mu tylko dystynkcji, a ciało mimo upływu lat zachowało swój magnetyczny urok.
– Co ty tutaj robisz? – zapytałam.
– Teraz chciałbym się napić kawy – odpowiedział po włosku, a ja nagle z powrotem znalazłam się w Toskanii, gdzie przeżyłam największą miłość i największe rozczarowanie w swoim życiu.
Giovanniego poznałam na studiach. On przyjechał do Polski w ramach wymiany doktorantów, ja byłam na piątym roku. Studiował na uniwersytecie we Florencji i był cholernie przystojny. Miał z nami kilka zajęć. Jego włoski z toskańskim akcentem był tak seksowny, że wszystkie dziewczyny na roku nagle zapałały miłością do tego języka. Giovanni był przy tym szalenie czarujący. Już wtedy powinnam wiedzieć, że taki mężczyzna nie może być prawdziwy.
– Maria, pomożesz mi wypełnić te dokumenty? – zatrzymał mnie któregoś dnia po zajęciach, bezradnie podsuwając plik papierów wyglądających na urzędowe.
– Dlaczego ja? – wyrwało mi się.
– Bo masz piękne włosy i najcudowniejsze oczy na świecie – odparł bez zastanowienia. – Nigdy w życiu takich nie widziałem – dodał po chwili.
– To mit, że Włosi zakochują się od pierwszego wejrzenia, prawda? – zażartowałam sobie z niego.
– Żaden mit – żar w jego spojrzeniu roztapiał moje wątpliwości. – To prawda – przyznał. – A poza tym, kto tu mówi o miłości? – na jego pełnych wargach zaigrał figlarny uśmiech. – Ja tylko chcę to wypełnić – westchnął z doskonale udawaną desperacją. Roześmiałam się. Wiedziałam, że mnie podrywa i dokumenty są tylko pretekstem do rozpoczęcia rozmowy. Jednak chociaż bardzo chciałam mu się oprzeć, zdawałam sobie sprawę z tego, że najpewniej polegnę w tej nierównej walce.
Poszliśmy na kawę do pobliskiej kawiarni i pomogłam mu wypełnić formularze.
– Co za paskudztwo! – Giovanni skrzywił się pociesznie po pierwszym łyku kawy. – Jak wy możecie pić coś tak ohydnego? – dziwił się.
– Co w tym ohydnego? – prychnęłam. – Kawa jak kawa.
– O nie! – pokręcił energicznie głową. – Kawa to boski napój – rozmarzył się. – Nie opowiem ci, jak powinna smakować prawdziwa kawa, bo nie jestem dobrym mówcą, ale kiedy sama jej spróbujesz, to zrozumiesz – wyjaśnił. Tamtego dnia zaczęła się nasza znajomość, która bardzo szybko przerodziła się w gorący romans.
Giovanni był... No właśnie... Nasz związek trudno jest opisać słowami. Tak samo, jak trudno opowiadać o smaku dobrej kawy. To było coś niesamowitego. Nigdy nie odbierałam życia tak bardzo zmysłowo. Była wiosna... Do tej pory pamiętam zapach bzu, czuję ciepły deszcz, który złapał nas kiedyś w parku, widzę świeżą zieleń drzew i słyszę jaskółki przekomarzające się o świcie. A nade wszystko czuję smak kawy, którą Giovanni parzył mi każdego ranka.
– Muszę wyjechać, kochana – usłyszałam na początku upalnego lipca. Stypendium Giovanniego właśnie dobiegało końca.
– Co z nami będzie? – zapytałam zasmucona i oparłam policzek o jego ramię. Lubiłam go dotykać... Tylko wtedy wierzyłam, że jest ze mną. Czasami, kiedy znikał mi z oczu, miałam wrażenie, jakby nigdy nie istniał, jakbym go sobie po prostu wymyśliła. – Nie wiem – odpowiedział.
– Wrócę... – w jego głosie zabrzmiała niepewność.
Przygryzłam wargi. Usłyszałam to, czego nie chciał powiedzieć na głos. Nasz czas dobiegał końca. On miał swoje życie tam, we Florencji. Ja miałam swoje tutaj. Ani on nie mógł zostać, ani ja – pojechać za nim. A właściwie dlaczego nie? Ta myśl, tak nagła, tak niespodziewana i tak zuchwała, pojawiła się nie wiadomo skąd i nie chciała odejść. Patrzyłam na jego samolot startujący z Okęcia i zastanawiałam się, co mnie tu właściwie trzyma. Obrona pracy, to jasne. A potem? Niczego więcej w Polsce nie miałam. Owszem, rodziców, owszem, znajomych, ale przecież do Toskanii nie jest wcale daleko. To tylko dwie godziny lotu. Miłość, prawdziwa miłość, warta jest nie takich poświęceń.
W ciągu kilku najbliższych tygodni spięłam się i pozamykałam wszystkie swoje sprawy. Obroniłam pracę magisterską, wyprowadziłam się z wynajmowanego mieszkania, zawiozłam swoje rzeczy do rodziców i kupiłam bilet na autobus. Na samolot nie było mnie stać. Na początku sierpnia znalazłam się we Florencji. Był piękny, rześki ranek, który zapowiadał słoneczny i upalny dzień. Miasto mnie zauroczyło. Zakochałam się w nim od pierwszego wejrzenia. Zostawiłam bagaże w przechowalni i postanowiłam pójść na spacer. Wąskie ulice, stare kamienne domy, ludzie spieszący się do pracy. Chłonęłam atmosferę wszystkimi zmysłami, a kiedy się zmęczyłam, weszłam do kawiarni i zamówiłam kawę. Wypiłam łyk gorącego, gęstego napoju z jasną pianką i wtedy zrozumiałam, co to znaczy prawdziwy smak kawy. Rozkoszowałam się nim przez chwilę, czując się tak, jakbym wróciła do domu. W tamtym momencie należałam do tego miejsca, do tego miasta i do tego kraju. I nieważne, że byłam w nim zaledwie od kilku godzin. Espresso postawiło mnie na nogi. Ruszyłam na poszukiwanie Giovanniego.
Mniej więcej po dwóch godzinach zwiedzania miasta zawędrowałam pod adres, który mi kiedyś podał. Stanęłam przed przepiękną, stylową kamienicą, od której z daleka czuć było wielkie pieniądze.
– Państwa nie ma w domu – otworzyła mi kobieta, która była w wieku mojej matki. – Wyjechali na farmę.
– Na farmę? – zdziwiłam się. – Czy mogłaby mi pani podać adres? – zapytałam, a gdy zauważyłam jej wahanie, dodałam: – Proszę, przyjechałam z daleka. Chyba musiałam wzbudzić jej zaufanie, bo dostałam adres letniego domu Giovanniego. Odebrałam bagaże z przechowalni i ruszyłam na południe. Farma leżała jakieś pięćdziesiąt kilometrów od Florencji, na skraju niewielkiego miasteczka wśród wzgórz Chianti. Odnalazłam ją pod wieczór. Zachodzące słońce rozświetliło kamienne mury starego domu, który wynurzał się spośród krzaków winorośli ciężkich od owoców. Po prawej stronie, na zboczu wzgórza znajdował się gaj oliwny, a drogę prowadzącą od bramy do budynków porastały kwitnące oleandry i słodko pachnąca roślina pnąca się po murze. Z głębi ogrodu dobiegały śmiechy. Było jak w bajce...
– Dobry wieczór – drzwi otworzyła mi starsza kobieta z małym dzieckiem na ręku. – Czy zastałam Giovanniego? – zapytałam podekscytowana.
– Kim pani jest?
– Ja... – zaczęłam mówić i w tej chwili dostrzegłam za jej plecami swojego ukochanego. Niósł na barana mniej więcej trzyletnią dziewczynkę, która zaśmiewała się do rozpuku.
– Giovanni! – krzyknęłam i zrobiłam krok do przodu.
– Jeszcze, tatusiu, jeszcze – powiedziała mała i pocałowała Giovanniego.
– Giovanni! – w głosie starszej kobiety zadźwięczał ostry, nieprzyjemny ton. – Czy mógłbyś mi wyjaśnić, kim właściwie jest ta kobieta?! Stałam tam, na progu luksusowego, eleganckiego domu, otoczona coraz większą liczbą osób, a prawda docierała do mnie bardzo powoli. W holu pojawiali się nowi członkowie rodziny, wszyscy coś mówili, jak to Włosi, panował gwar i harmider. Tylko Giovanni milczał. Patrzył na mnie oczami koloru gorzkiej czekolady, a w jego spojrzeniu był wstyd. Wtedy zrozumiałam...
Odwróciłam się na pięcie i odeszłam. Idąc, starałam się ze wszystkich sił powstrzymać łzy, które cisnęły mi się do oczu.
– Krok za krokiem, krok za krokiem – mówiłam do siebie. – Już niedaleko. Nie wiedziałam, dokąd idę. Musiałam po prostu szybko znaleźć się jak najdalej od tego miejsca. Doszłam do miasteczka i wynajęłam pokój w tanim hotelu. Położyłam się na łóżku przykrytym ozdobną kapą w różyczki i dopiero wtedy pozwoliłam sobie na łzy. Giovanni – moja wielka i głupia miłość. Przyjechałam tu za nim, a on miał rodzinę. Dzieci, żonę... Poczułam się potwornie oszukana i zraniona.
Dwie godziny później ktoś zapukał do moich drzwi.
– Dlaczego przyjechałaś? – zapytał mnie prosto z mostu.
– Kocham cię – odpowiedziałam – i chciałam być z tobą.
– Ja też cię kocham – podszedł do mnie i delikatnie dotknął mojej ręki. – Ale... To nie jest takie proste... – wyjąkał.
– Pewnie, że nie jest! – krzyknęłam. – Przez cały czas mnie okłamywałeś! Pozwalałeś, bym karmiła się złudzeniami, z dnia na dzień rozkochiwałeś mnie w sobie coraz bardziej! Jak mogłeś?! – wysyczałam i zaczęłam go okładać pięściami. – Maleńka... – wyszeptał. – Pozwól, że ci wytłumaczę.
– Jak mnie tu znalazłeś? Nie chcę znowu słuchać twoich kłamstw! – odcięłam się.
– To pierwszy hotel, w którym zapytałam... Widocznie miałem cię spotkać – wziął mnie za ręce. I zaczął opowiadać, a ja wbrew temu, co mówiłam, bardzo, ale to bardzo chciałam mu uwierzyć. To było małżeństwo z rozsądku. Ona pochodziła z bogatej rodziny, nie kochali się, żyli osobnym życiem. A on kochał tylko mnie...
– Kiedy zobaczyłem twoje oczy, już wiedziałem, że przepadłem. Z kretesem – wyznał. – Nic nie mogło mnie powstrzymać – całował mnie, a ja nie miałam siły mu się oprzeć. – Maleńka, tylko ty się dla mnie liczysz. Zrozum, uwierz... – błagał.
Zamieszkałam we Florencji, znalazłam pracę w niewielkiej kawiarni i spotykałam się z Giovannim, kiedy tylko mógł się wyrwać z domu. Na początku obiecywał mi, że się rozwiedzie z żoną, że to właśnie ze mną chce spędzić resztę życia, i że tylko mnie kocha. Z czasem coraz mniej było obietnic, coraz więcej strachu przed zdemaskowaniem. Coraz mniej czułości, coraz więcej gorzkich słów. Nigdy i nigdzie nie mogliśmy pokazać się razem... Zostałam we Włoszech dwa lata, chociaż już po roku wiedziałam, że słowa Giovanniego nigdy się nie urzeczywistnią. Ale pokochałam to miasto i ten nieśpieszny, włoski rytm. Toskania stała się dla mnie rajem. Może było tak dlatego, że patrzyłam na nią przez różowe okulary zakochanej kobiety? Ale pewnego dnia uznałam, że to koniec. Kupiłam bilet na samolot, spakowałam swoje rzeczy, zwolniłam się z pracy i napisałam kartkę do mojego kochanka. Niczego mu nie wyjaśniałam. Nie musiałam. Skreśliłam tylko kilka słów pożegnania... Wróciłam do Polski i znalazłam się w punkcie wyjścia. Wiedziałam, że nie mogę zamieszkać u rodziców. Wprowadziłam się do przyjaciółki ze studiów i leczyłam złamane serce.
– Nawet dobrej kawy nigdzie nie mogę się napić – żaliłam się Ance. – We Włoszech bary z kawą są co krok. O, mój Boże! – na myśl o espresso pociekła mi ślinka. – Jestem jak narkoman na głodzie – zaśmiałam się ponuro. I wtedy mnie olśniło!
Znalazłam idealne miejsce. Przytulny lokal z duszą na Starym Mieście, w pobliżu urzędów, banków, biur i atrakcji turystycznych. Zapożyczyłam się i kupiłam porządny ekspres do kawy, znalazłam odpowiednią palarnię i ruszyłam. Stworzyłam włoski barek w samym sercu Polski. Już od siódmej rano serwowałam kawę i coś do kawy. Piekłam drożdżowe ciastka z owocami, maślane rogaliki i croissanty z czekoladą. Dla tradycjonalistów przygotowywałam pyszne, cieszące oko kanapki ze świeżo wypiekanych bagietek. W sumie to nie zdziwiłam się, że pomysł chwycił. Już wkrótce dorobiłam się stałych klientów. Oni plus turyści pozwalali mi się całkiem nieźle utrzymać i jeszcze coś odłożyć. I tak mijały dni, miesiące, lata... O Florencji i mojej wielkiej miłości przypominało mi tylko espresso, które codziennie rano robiłam najpierw dla siebie. Słodkie wspomnienia przełamane goryczą kawy. I nagle, ni z stąd, ni zowąd, pojawił się on.
– Proszę bardzo – podałam mu filiżankę z espresso.
– Rozwiodłem się, maleńka – wyznał i posmakował kawy. – Doskonała... Zupełnie taka jak ty.
– Dlaczego mi to mówisz? – zapytałam, przygryzając wargi.
– Moje dzieci są już duże – westchnął. – Nie jestem im już tak bardzo potrzebny jak kiedyś. No i nie chcę już być z ich matką. Już nie muszę... – opowiadał, wodząc palcem po brzeżku filiżanki. – W moim życiu zawsze liczyłaś się tylko ty – wyszeptał, patrząc mi głęboko w oczy.
Gorąca czekolada, wspomnienie gorących pocałunków i słodkich słówek. Czuła miłość i namiętny seks. Czy to jeszcze może się udać? Kolejny raz? W moim życiu była jedna wielka miłość, która okazała się oszustwem. Potem, po powrocie do kraju, próbowałam kilka razy ułożyć sobie życie, jednak z nikim mi się to nie udało. W końcu w ogóle przestałam próbować. Pogodziłam się z tym, że do końca życia będę sama.
Patrzyłam na Giovanniego i milczałam. Rozum mówił mi: „Nie słuchaj go. To kłamca, znowu cię zrani. Zostaną tylko ból i łzy”. Ale oprócz rozumu, miałam jeszcze serce, a ono pchało mnie wprost w jego silne i bezpieczne ramiona. Giovanni kusił tak samo słodko jak przed laty.
– Jak mnie tu znalazłeś? – zapytałam.
– Robisz najlepszą kawę w mieście – odpowiedział z uśmiechem. – Kocham cię, maleńka. Daj mi jeszcze jedną szansę. Tak bardzo cię proszę...
I tak w odwiecznej walce rozumu z sercem po raz kolejny górę wzięły uczucia...