Jako kosmetyczka pracuję od dziesięciu lat. I uwielbiam ten zawód, lubię kontakt z ludźmi. Chociaż bywają takie dni, kiedy odechciewa mi się wszystkiego. Tak właśnie było w ten feralny piątek... Agata, 23 lata
Od rana uwijałam się jak mrówka, bo klientek było tyle, że nawet nie miałam czasu zjeść śniadania. Wypiłam jedynie w biegu dwie kawy. Ale cóż, jeśli chce się zarobić, trzeba pracować. A ponieważ właśnie wraz z mężem rozpoczęliśmy budowę domu, pieniędzy wciąż brakowało...
– Nałożę pani maseczkę na dwadzieścia minut – zwróciłam się do klientki, leżącej właśnie na fotelu kosmetycznym.
Pani Hania mruknęła z zadowoleniem i ułożyła się wygodniej. Okryłam ją kocem, włączyłam relaksacyjną muzykę i cicho zamknęłam drzwi gabinetu, przechodząc do pomieszczenia obok. Właśnie rozpakowałam kanapkę, kiedy zadzwonił telefon.
– Pani Agato, musi mnie pani uratować – gdy tylko odebrałam, usłyszałam piskliwy głos innej klientki, która nie raczyła się nawet przywitać. Ale do tego już przywykłam. To była pani, która uważała, że wszystko jej się należy i wszystko może, tylko dlatego, że miała pieniądze.
– Dzień dobry, pani Angeliko. W czym mogę pani pomóc? – zapytałam grzecznie.
– Mam jutro rano superważne spotkanie, a złamał mi się paznokieć. Sama pani rozumie, że tak się pokazać nie mogę – zawiesiła głos. – Musimy coś z tym zrobić – zażądała.
– A mogłaby pani teraz podjechać do gabinetu? – spytałam. – Akurat mam wolną chwilę – dodałam, dochodząc do wniosku, że śniadanie, a właściwie, zważywszy na porę, obiad może poczekać.
– Och nie, teraz jestem umówiona z trenerem w klubie fitness – westchnęła.
– Rozumiem – odparłam i zajrzałam do kalendarza. – To może o szesnastej?
– Ojej, wtedy akurat mam masaż...
Przewróciłam oczami i jeszcze raz spojrzałam w kalendarz. Niestety, kolejna godzina, którą zaproponowałam, również nie odpowiadała niezwykle zajętej klientce.
– Przykro mi w takim razie, pani Angeliko, ale obawiam się, że nie będę mogła pani pomóc – powiedziałam w końcu.
– Ależ pani Agato, proszę mi tego nie robić – oburzyła się. – Od godziny dziewiętnastej jestem już wolna i całkowicie do pani dyspozycji – dodała łaskawie.
Ostatnią klientkę miałam zapisaną na godzinę osiemnastą, przewidywany czas zabiegu wynosił około półtorej godziny. Teoretycznie mogłabym przyjąć więc panią Angelikę, ale zastanawiałam się, czy jeszcze dam radę. Samo przedłużenie złamanego paznokcia nie trwałby co prawda długo, ale już teraz byłam zmęczona.
– Proszę... Zapłacę podwójnie, a nawet potrójnie, jeśli trzeba będzie – moje rozmyślania przerwał piskliwy głos.
– Dobrze – odparłam w końcu. – Proszę przyjść o dziewiętnastej trzydzieści. Stawka oczywiście pozostaje bez zmian – dodałam szybko. Bo co prawda pani Angelika na brak pieniędzy nie narzekała, ale ja miałam swoje zasady. Za każdy zabieg brałam tyle, ile się należało.
Odłożyłam słuchawkę, dokończyłam śniadanie i wróciłam do pani Hani. W przeciwieństwie do pani Angeliki ta klientka nie opływała w luksusy. Pojawiała się u mnie sporadycznie, ale była przemiłą osobą.
– Wszystko, co dobre, szybko się kończy – westchnęła, kiedy delikatnie dotknęłam jej ramienia.
Uśmiechnęłam się do niej ciepło, wręczyłam kilka próbek z kosmetykami i zadowolona pani Hania opuściła gabinet.
W tym momencie znowu rozdzwoniła się moja komórka. Niestety, okazało się, że następna klienta utknęła w korku i przyjedzie spóźniona. Zmartwiłam się, bo to oznaczało, że nie wyrobię się w czasie i kolejne panie będą musiały chwilę poczekać. I rzeczywiście tak to wyglądało. Na szczęście żadna z kobiet nie widziała w tym problemu. Wszystkie ze zrozumieniem kiwały głowami, sięgały po telefony lub wyłożone na stoliku gazety i cierpliwie czekały. No, prawie wszystkie...
Była dziewiętnasta trzydzieści pięć gdy do salonu wkroczyła pani Angelika. Z ufarbowanymi na ekstrawagancki róż pasemkami, perfekcyjnym makijażem, obwieszona złotem... Ponieważ nie skończyłam jeszcze poprzedniego zabiegu, wyszłam, wyjaśniłam powód opóźnienia i przeprosiłam za zaistniałą sytuację.
Pani Angelika zrobiła niezadowoloną minę i usiadła na krześle, ostentacyjnie zakładając nogę na nogę. Tymczasem ja wróciłam do gabinetu. Rozliczałam się właśnie z klientką, gdy drzwi gabinetu otworzyły się i do środka niczym furia wpadła pani Angela.
– To są jakieś kpiny! – wrzasnęła, nie zwracając uwagi na to, że nie jestem sama. – Ile można czekać?! To jest kompletny brak poszanowania czyjegoś czasu! – Czy pani myśli, że ja nie mam co robić, tylko sterczeć pod gabinetem dwadzieścia minut?! Umawiałyśmy się chyba na dziewiętnastą trzydzieści, a jest... – Spojrzała na zegarek.
– Proszę chwileczkę poczekać – odparłam chłodno, po czym pożegnałam się z poprzednią klientką.
– Pani Angeliko, po pierwsze, specjalnie dla pani zostałam po godzinach – zaczęłam spokojnie. – Po drugie, przeprosiłam za...
– W nosie mam pani przeprosiny – burknęła, siadając przy stoliku. – Proszę zająć się moim paznokciem i nie traćmy już więcej czasu.
Przez cały czas trwania zabiegu kobieta nie odezwała się do mnie ani słowem, siedząc z naburmuszoną miną.
– Proszę, reszty nie trzeba - rzuciła mi banknot. – Ale nie wiem, czy jeszcze się tu pojawię – dodała.
A ja pomyślałam, że kasa nie znaczy klasa. I mam nadzieję, że ta klientka faktycznie już się u mnie nie pojawi...