"Aneta narzekała, że mąż wydziela jej pieniądze. Ale szybko zrozumiałam, że to nie ona jest ofiarą w małżeństwie..."
Fot. 123RF

"Aneta narzekała, że mąż wydziela jej pieniądze. Ale szybko zrozumiałam, że to nie ona jest ofiarą w małżeństwie..."

"Z Anetą spotkałyśmy się przypadkiem w galerii handlowej. W pierwszej chwili jej nie poznałam, bo wyglądała jak trzydziestolatka. Szczuplejsza niż w liceum, długie blond włosy, zero zmarszczek, świetne ciuchy. Zdziwiłam się bardzo, kiedy zaczęła płakać i skarżyć się na swój ciężki los..." Marianna, 49 lat

Kiedy wbiegłam na peron, zobaczyłam tylko światła odjeżdżającego pociągu. Następny odchodził dopiero za półtorej godziny. Zaklęłam szpetnie pod nosem i ciężko westchnęłam. Zastanawiałam się, co począć z czasem. Zbytniego wyboru nie miałam.

Mogłam poczekać na peronie albo pobawić się w „apacza”

Pamiętam to zabawne określenie z młodości.  W latach dziewięćdziesiątych, gdy rozkręcały się interesy, ja także próbowałam swoich sił w handlu. Jako absolwentka liceum nie miałam szans na pracę w moim miasteczku, więc wzięłam się za handel bielizną. Targowiska były wówczas dzisiejszymi centrami handlowymi, wszystko się tam sprzedawało, szwarc, mydło i powidło. Klienci trafiali się przeróżni, ale był szczególny typ kupujących, niezbyt lubiany przez sprzedających. Oglądali, przekładali towar z kupki na kupkę, przymierzali, kręcili nosem. A kiedy padało pytanie: – Kupuje pan/pani? Odpowiedź brzmiała: – A pacze tylko... Stąd się wzięło określanie klientów, którzy tylko oglądają towar. No i ja właśnie dla zabicia czasu postanowiłam być takim „apaczem” i powłóczyć się po zlokalizowanej przy dworcu galerii handlowej. 

Oglądałam witryny sklepów, kiedy usłyszałam, jak ktoś mnie woła

– Mery?! Spojrzałam na kobietę stojąca przede mną. W pierwszej chwili Anety nie poznałam, bo nie widziałyśmy się od czasów matury! Była szczuplejsza niż w liceum, zapuściła włosy, zero zmarszczek. No i ubrana była jak modelka. Byłam pewna, że kupuje ciuchy w najdroższych sklepach. Rzuciłyśmy się sobie w ramiona.
– Boże, Mery! Tyle lat! Musimy koniecznie iść na kawę. Masz czas? Błagam, powiedz, że masz! Musimy pogadać. Koniecznie. Chodź, ja zapraszam.– Chwyciła mnie pod ramię i pociągnęła za sobą.
– Jak cię zobaczyłam, nie mogłam uwierzyć, że to ty! Rany! Ale historia! – nadawała jak katarynka.
– Fajnie wyglądasz, schudłaś. Niezła laska z ciebie.
– O, to tu. – Weszłyśmy do kawiarni.
– Jaką kawę ci zamówić?
– Może być z mlekiem – odparłam. Spojrzała na mnie zdziwiona.
– No ale chcesz cappuccino, latte, frappe?...– wyliczała.
– Zamów mi taką samą jak sobie. – Uśmiechnęłam się.
– Dwa razy cortado. Z mlekiem sojowym – rzuciła w stronę dziewczyny za ladą. – Gotówką zapłacę. Chodź, usiądziemy tam w kącie, pod oknem – zakomenderowała.

Aneta zaczęła narzekać na swoje ciężkie życie

– No, mów, jak ci się wiedzie? – zapytała Aneta, siadając w fotelu.
– Nie narzekam... Jakoś pcham ten wózek do przodu. Odchowałam syna, mąż wciąż ten sam, pracuję, zdrowa jestem. A co u ciebie? – zagadnęłam.
– Och! Nawet nie wiesz, jak mi ciężko, jak mi źle! – Pokręciła głową. Spojrzałam na nią zdumiona. Nie wyglądała na nieszczęśliwą osobę, ale pozory mogą mylić. Z tego, co wiem, zaraz po maturze wyjechała z naszego miasta, wyszła za mąż za bogatego faceta, urodziła córkę. Nie pracowała, bo „poświęciła się rodzinie”.
– Nie wiedziałam. Co się stało? – zapytałam.
– Ach! – westchnęła, a w jej oczach pojawiły się łzy. Zaczęła wachlować się dłonią, jakby chciała tym gestem powstrzymać płacz. – Przepraszam. – Potrząsnęła głową. – Ale... Ach! Ty tego nie zrozumiesz – głos się jej załamał.
– Postaram się, tylko powiedz, o co chodzi. – Poklepałam ja po dłoni.
– Nigdy nawet przez myśl mi nie przeszło, że coś takiego może mnie spotkać. To jest po prostu niepojęte. Aż wstyd mi o tym mówić... Ale co tam, niech wszyscy się dowiedzą, jaki naprawdę jest mój mąż. Wyobraź sobie, że on WYDZIELA mi kasę, zablokował mi dostęp do konta. Nie mam pieniędzy! Nie chodzę już do salonu kosmetycznego na lifting, nawet na paznokcie. Wyobraź sobie, że teraz muszę jeździć komunikacją miejską! „Taksówki są za drogie, a my musimy oszczędzać”, cytuję mężulka. Już nie mogę kupować w markowych butikach, tylko w tych sieciówkach. Wyobrażasz to sobie?! A dlaczego? Bo przez COVID spadły zamówienia, bo koszty utrzymania pracowników rosną i coś tam jeszcze. Nie wiem, nie interesuje mnie to. Niech zwolni kilku nierobów i pieniądze się znajdą! Taki z niego przedsiębiorca jak z koziej dupy trąba. Nawet nie wiesz, jakie to upokarzające, kiedy muszę prosić go o kasę na nową bluzkę i jeszcze tłumaczyć, po co mi kolejna bluzka. Bo może chcę!

Zrobiło mi się bardzo żal, ale nie koleżanki, tylko jej męża

– Kochana, to może powinnaś się usamodzielnić? – zapytałam
– Niby jak?
– Normalnie. Znajdź jakąś pracę, zarabiaj na siebie. Nie będziesz musiała prosić o parę złotych na waciki – zaproponowałam.
– To żart?! Niby gdzie mam szukać pracy? W sklepie, jak ty?! – prychnęła. – Moja droga, ja mam ambicje. Nie po to wyszłam za mąż za bogatego faceta, żeby teraz na stare lata szukać pracy! Obiecywał, że będę całe życie leżała i pachniała. I co?
– Nie wiem, jak ci pomóc... – Wzruszyłam ramionami. – Więc co zamierzasz zrobić?
– Co? Rozważam rozwód. Ja tak dalej żyć nie mogę. Nie wyobrażam sobie tego. – Potrząsnęła głową.
– Może poczekaj, aż sytuacja się ustabilizuje, firma wyjdzie na prostą...
– Co ty mówisz?! Nie wyjdzie, mój mąż jest prawie bankrutem, a ja nie piszę się na życie w biedzie.
– Chcesz go zostawić, bo on teraz ma mniej kasy? – zapytałam.
A co mnie przy nim trzyma? Muszę ratować to, co się jeszcze da. Wezmę połowę majątku i wywalczę alimenty. Mam nadzieję, że na waciki wystarczy – chlipnęła.
Patrzyłam na nią z niedowierzaniem. I już nie było mi żal jej, tylko jej męża.

 

Czytaj więcej