Justynę zatrudniliśmy do papierkowej roboty w biurze. Miała może ze dwadzieścia lat. Podczas gdy my dobrze po czterdziestce. Starała się, pracowała dobrze. Nigdy dotąd nie słyszałem żadnej skargi, więc myślałem, że wszystko gra. Aż tu nagle zastaję ją w gabinecie mojego wspólnika po godzinach... Mirek, 43 lata
– Jeszcze siedzisz nad tym projektem? Była dziewiętnasta i zajrzałem do pokoju przyjaciela, z którym prowadziłem firmę.
Zdziwiłem się, gdy zobaczyłem, że w jego gabinecie jest jasno. Zazwyczaj ja wychodziłem jako ostatni. Bogdan zawsze dbał o to, żeby spędzać z rodziną jak najwięcej czasu. Uchyliłem drzwi i zastałem go przed komputerem, wpatrywał się w jasny ekran.
– Tak. – Spojrzał na mnie i pokiwał głową. – Tan budżet mi się coś nie zgadza, muszę jeszcze chwilę posiedzieć.
– Jasne, ja uciekam. Do jutra! – Już miałem zamknąć drzwi i się wycofać, gdy nagle usłyszałem jakiś dźwięk, jakby ktoś przesunął krzesło w głębi pokoju. Odruchowo otworzyłem drzwi na całą szarość... I wtedy zobaczyłem Justynę, naszą sekretarkę, która rozkładała jakieś jedzenie z plastikowego pojemnika na talerz. Uśmiechnęła się, gdy mnie zobaczyła, i kiwnęła głową w geście powitania.
– A co ty tu?... – powiedzieć, że byłem zdziwiony, to nic nie mówić.
Justyna była dziewczyną, którą zatrudniliśmy jakieś pół roku temu, bo nie radziliśmy sobie z organizacją naszego małego biura. Byliśmy z Bogdanem firmą remontowo-budowlaną i przez kilka lat bez problemu funkcjonowaliśmy we dwóch. Jednak liczba klientów rosła i woleliśmy się skupić na działaniu, dlatego potrzebowaliśmy kogoś do obsługi papierowej spraw klientów – wystawianie faktur, zamawiania materiałów. Wynajęliśmy więc niewielki lokal w biurowcu i zatrudniliśmy Justynę.
To była bardzo sympatyczna, ale też i bardzo młoda dziewczyna. Miała może ze dwadzieścia lat. Podczas gdy my dobrze po czterdziestce. Starała się, pracowała dobrze. Nigdy dotąd nie słyszałem żadnej skargi, więc myślałem, że wszystko gra.
Aż tu nagle zastaję ją w gabinecie Bogdana po godzinach...
– Poprosiłem Justynkę, żeby mi dziś pomogła. I zgłodnieliśmy. Zamówiłem spaghetti. Zjesz z nami? – zamiast naszej sekretarki zareagował mój przyjaciel.
Wstał od komputera, podszedł do stolika, gdzie było już wypakowane jedzenie, i machnął na mnie.
– No chodź, chodź. Częstuj się!
Lekko zażenowany całą sytuacją wszedłem i usiadłem obok. Dostałem porcję makaronu na papierowym talerzyku. Plus bajeczny uśmiech Justyny w pakiecie.
– Smacznego – rzuciła, po czym podeszła do Bogdana, podała mu jego porcję i położyła mu rękę na plecach. – To ja już będę lecieć, dobrze?
Ten czuły gest, świadczący o łączącej ich bliskości, jeszcze bardziej mnie zaniepokoił.
– Jasne. – Mój wspólnik uśmiechnął się szeroko i wzrokiem odprowadził naszą asystentkę do drzwi.
Jedliśmy chwilę w ciszy. Miałem dziwne wrażenie, że przeszkodziłem w czymś tej dwójce, że zjadałem właśnie spaghetti, które było przeznaczone dla Justyny.
– Powinienem o czymś wiedzieć? – odezwałem się w końcu i spojrzałem na przyjaciela.
– Niby o czym? – Bogdan udał, że nie zrozumiał pytania.
– O tobie i naszej asystentce? – dopowiedziałem.
– Co? – Aż się zakrztusił z wrażenia.
– Bogdan – zacząłem. – Znamy się wiele lat. Wiesz, jak lubię twoją żonę i dzieciaki. Jestem chrzestnym Miłoszka, pamiętasz?
– Jasne, że pamiętam. O co ci chodzi? – wspólnik spojrzał na mnie z urazą i wzruszył ramionami. – Nic złego nie robię! Zostałem tylko, żeby dokończyć budżet! To się zdarza i tobie!
– Nie chodzi mi o to, że zostałeś, tylko o to, że zostałeś z nią, dwadzieścia lat młodszą, ładną i wolną dziewczyną – zacząłem mu tłumaczyć, choć przecież doskonale wiedziałem, że Bogdan wie, o co mi chodzi.
– Zwariowałeś? – Wstał i porzucił jedzenie. – Została, bo poprosiłem, żeby mi pomogła. Potem zamówiła jedzenie. Koniec kropka. Żadnych innych tajemniczych znaczeń tu nie ma! – Usiadł z powrotem do komputera, dając mi do zrozumienia, że zamknął temat.
Dokończyłem jedzenie i wyszedłem z pokoju przyjaciela, potem z biura.
W drodze do domu próbowałem jeszcze raz przeanalizować sytuację. Rodzinę Bogdana znałem od początku. Jego żona, Kasia, była piękną i mądrą kobietą. Bardzo mi pomogła, gdy sam się rozwodziłem kilka lat temu. Z samym Bodziem przyjaźniłem się od szkoły średniej. Byłem świadkiem na jego ślubie, towarzyszyłem mu w narodzinach obu jego synów. Był mi bliższy niż własny brat. Często gościłem u niego na imprezach rodzinnych jako chrzestny Miłosza. Tak bardzo wrosłem w życie wszystkich jego bliskich, że nie wyobrażałem sobie funkcjonowania bez nich. Sam nie miałem dzieci, z żoną mi się nie ułożyło. Kasia i jej domowe obiadki ratowały mnie nieraz przed depresją i samotnością. Ta wspaniała i ciepła kobieta wypełniała cały dom swoją dobrą energią. Strasznie zazdrościłem Bogdanowi takiej żony. I nieraz mu o tym mówiłem. On sam dobrze wiedział, jak mu się poszczęściło. Nigdy specjalnie nie rozglądał się też za innymi kobietami. A tu nagle taka sytuacja? Wprost mi się w głowie to nie mogło pomieścić! Ta ręka Justyny na jego plecach najbardziej mnie niepokoiła... Musiałem coś zrobić! I to natychmiast, póki nie było za późno!
Nazajutrz Bogdan zachowywał się, jak gdyby nigdy nic się stało. Justyna też. Specjalnie obserwowałem, żeby przyłapać ich na jakimś niepokojącym geście czy słowie. Nic takiego się jednak nie zdarzyło. Zresztą, dość szybko musieliśmy wyjść z biura, bo mieliśmy spotkanie z klientem. A następnego dnia rozpoczynaliśmy już u niego prace remontowe, więc w biurze mieliśmy pojawiać się sporadycznie. Wierzyłem, że ta przerwa dobrze zrobi Bogdanowi. Otrzeźwi go, jeśli rzeczywiście miał jakąś słabość do naszej sekretarki.
Kolejne dni pracowaliśmy w pocie czoła i nic się nie działo. Przynajmniej tak mi się wydawało. Jednak któregoś popołudnia wróciłem bardzo zmęczony do domu. I już miałem się położyć, żeby się zdrzemnąć po ciężkim dniu, gdy zadzwonił mój telefon. Wyświetliła mi się Kasia. Odebrałem pełen najgorszych przeczuć.
– Słuchaj, Miruś, powiedz temu mojemu kochanemu mężowi, żeby wracał już do domu, bo obiecał, że będzie na kolacji – rzuciła wesoło do słuchawki. – Tak ciężko pracujecie, że nie słyszy nawet swojego telefonu! – zażartowała. – Przekażesz mu?
– Tak, Kasiu, oczywiście – chrząknąłem zakłopotany, bo nigdy nie umiałem za bardzo kłamać. – Zaraz mu powiem. Poszedł do toalety. Już prawie kończymy na dziś!
Gdy się rozłączyła, szybko się ubrałem i wskoczyłem do auta. Byłem wściekły na przyjaciela. Skończyliśmy pracę godzinę temu. Więc gdzie on był?
Pierwsze kroki skierowałem do biura. Starałem się zachowywać jak najciszej. Otworzyłem drzwi i usłyszałem w głębi jakieś dźwięki. Tliło się tam lekkie światło. Gdy wszedłem do sekretariatu, zobaczyłem ich w czułym uścisku. Ona siedziała wpół rozebrana na biurku, on ją całował. Zerwali się jak oparzeni. Niewiele myśląc, podszedłem do przyjaciela i uderzyłem go prawym prostym. Niezbyt mocno, ale chciałem, żeby poczuł. Justynie rzuciłem ubranie i kazałem się wynosić.
– Już tu nie pracujesz! – wycedziłem na odchodnym.
– Zwariowałeś!? – Bogdan rzucił się na mnie w pierwszym odruchu, jakby chciał mi oddać. Ale opuszczone do pół łydki spodnie utrudniały mu poruszanie. Spojrzał na mnie, potem na siebie. I obaj zaczęliśmy się śmiać. Bo sytuacja musiała jakoś się rozładować. A to był najprostszy sposób.
– Ubieraj się i wracaj do domu na kolację. Kaśka do mnie dzwoniła i cię szukała. Ogarnij się, chłopie, bo nie ręczę za siebie – powiedziałem w końcu groźnie i wyszedłem z biura.
Następnego dnia spotkaliśmy się w pracy. Nie rozmawialiśmy o całej sytuacji. Powiedziałem tylko przyjacielowi, że postaram się załatwić kogoś na miejsce Justyny. Pokiwał smutno głową.
Jakieś dwa tygodnie później poprosił mnie, żebym przyjechał do niego do domu na kolację. Gdy tam wchodziłem, nie wiedziałem, co to miało oznaczać. Czyżby powiedział wszystko żonie i teraz chciał, żebym to potwierdził? A może oczekiwał, że będę świadczyć na jego korzyść, bo Kasia dowiedziała się o Justynie skądinąd?
Szedłem jak na ścięcie. Ale żona kolegi powitała mnie jak zwykle serdecznie na progu. Zaprosiła do salonu, gdzie wszyscy siedzieli przy pysznej pieczeni i swobodnie rozmawiali. Było jak zwykle.
Po kolacji jednak Bogdan otworzył butelkę whisky, którą odkładał zwykle na specjalne okazje.
– Uratowałeś mi życie, stary! – Wzniósł toast i stuknął w moją szklankę. – Dzięki. Zachowałeś się dokładnie tak, jak powinieneś, przyjacielu.
– Tak? – Spojrzała na nas zatrwożona Kasia. – A co się takiego stało? Nic nie mówiłeś.
– Zauważyłem, że leci na twojego męża ciężki regips i udało mi się na czas zareagować – skłamałem w jednej chwili.
Bogdan spojrzał na mnie z uśmiechem.
– Tak, to był bardzo ciężki regips, przyjacielu...