"W tym roku po raz pierwszy robiłem mikołajkowe prezenty dla swoich siostrzeńców. Myślałem, że to będzie przyjemne, ale wtrąciły się moje siostry. Pierwsza powiedziała, że to nie mogą być banalne rzeczy, druga nakazała, że mam nie kupować badziewnego plastiku tylko coś w styli eko. Nagle zrobił się wielki problem, a ja z przerażeniem myślę, co będzie z kolejnymi prezentami – tymi na Gwiazdkę..." Jan, 23 lata
W tym roku znalazłem swoją pierwszą pracę. Ukończyłem studia i udało mi się załapać do korpo. Stanowisko odpowiednie do doświadczenia, czyli najniższe, jakie tylko mogło być, z marną pensją, ale za to z owocowymi piątkami. Nawet nie wiedziałem, że istnieje coś takiego! Cieszyłem się, i to jak. „Wreszcie przestanę doić kasę od rodziców, którzy nie mają jej w nadmiarze, wreszcie zacznę utrzymywać się sam, jak na dorosłego człowieka przystało. Zuch!”, myślałem.
Dwa i pół koła na rękę ledwie wystarczało, by opłacić pokój w mieszkaniu studenckim i jakoś się wyżywić. No ale nikt nie obiecywał, że będzie łatwo, prawda? Grunt, że dawałem radę. Udawało mi się nawet odłożyć stówkę albo dwie z myślą o wakacjach. Chciałem pojechać gdzieś, gdzie ładna pogoda jest pewna, by świętować pierwszy w życiu urlop za własne pieniądze i na swoich warunkach. Wtedy jednak okazało się, że przecież skończyłem studia, znalazłem pracę, a zatem utraciłem w rodzinie status dziecka. A to wiązało się z pewnym obowiązkiem. Mianowicie z kupowaniem prezentów tym, którzy status dziecka jeszcze mieli.
W naszej rodzinie nigdy nie było za dużo pieniędzy. Wiadomo zaś, że w okolicach świąt płynie ich zawsze najwięcej. Obowiązkowo uroczysta kolacja, góra jedzenia na kilka dni, ozdoby choinkowe, no i prezenty…
Od lat kupowaliśmy prezenty tylko dzieciom. Ponieważ ja już oficjalnie zostałem włączony w szeregi dorosłych, musiałem obdarować moich siostrzeńców i siostrzenice. Licząc wszystkie dzieciaki w najbliższej rodzinie, miałem siedem osób do uraczenia prezencikami. Nie najlepiej, no ale przecież mogło być gorzej.
„Skoczę do sklepu, wydam po dwie dyszki na delikwenta i mieszcząc się w dwóch stówach, będę miał ogarnięte mikołajki. Budżet na wakacje w tym miesiącu pójdzie się pasać, ale trudno, są rzeczy ważne i ważniejsze. Odbiję sobie za miesiąc”, pomyślałem.
Postanowiłem załatwić sprawę w połowie listopada, tuż po wypłacie i przed tym całym boomem w sklepach. Tak będzie najwygodniej i najszybciej.
Poszedłem do sklepu, w którym mieli zabawki i jakieś artykuły do domu. Wcześniej przygotowałem listę dzieciaków, żeby o nikim nie zapomnieć i żeby dostosować prezent do wieku oraz płci. Bo zapewne moja dziewięcioletnia siostrzenica nie bardzo ucieszyłaby się z czteroelementowych puzzli z Psim Patrolem. Tak przypuszczałem. W każdym razie miałem listę i mocne postanowienie ogarnięcia sprawy mikołajkowej w godzinę.
Ceny w sklepach nie pozwalały na to, by kupić coś dzieciakowi za dwie-trzy dychy. Za takie pieniądze to właściwie nie było niczego do wyboru, no chyba, żebym wszystkim, jak leci, kupił kubek ze świątecznym motywem. Trochę się w sobie skurczyłem, ale co miałem zrobić? Westchnąłem, żegnając się w myślach z oszczędnościami i stwierdzając, że bycie dorosłym nie zawsze jest takie fajne. Po kolei wkładałem do koszyka: drewniane puzzle dla najmłodszego, jakieś lalki i maskotki dla starszych dzieci i kubki oraz świece zapachowe dla dwóch nastolatek. „Chyba powinno być okej”, uznałem i poszedłem do kasy. Po raz drugi skurczyłem się w sobie, gdy usłyszałem kwotę do zapłaty, ale posłusznie użyłem karty i wbiłem PIN. Mogłem otrzeć pot z czoła, najgorsze za mną. Teraz wystarczyło zapakować ten majdan i dostarczyć na wspólny mikołajkowy obiad.
Sądziłem, że sprawa jest załatwiona, ale… od czego jest rodzina, prawda? Rodzina nie jest od tego, żeby cię wspierać i pomagać w kryzysie. Rodzina jest od tego, by zatruć ci życie, żebyś sobie nie myślał. A moja nie spoczywa w tym względzie na laurach i stara się tworzyć wciąż nowe utrudnienia.
– Cześć, nie odbierasz, więc ci się nagrywam. W tym roku stawiamy na prezenty eko, więc nie kupuj tony badziewnego plastiku, okej? No to pa! – Siostra zostawiła mi wiadomość głosową.
Wpadłem w lekką panikę. Czy lalki z gumy też podpadają pod badziewny plastik? Całe szczęście, że drewniane puzzle ujdą za prezent eko. Kubki z fajansu chyba też. A świece? To parafina, a parafina to pochodna ropy naftowej, tak jak plastik. Zaczynałem świrować. Co robi zatem odpowiedzialny, dorosły mężczyzna, który zaczyna panikować? Oczywiście dzwoni do mamy.
– Kochanie, nie martw się, kup to, co uważasz za stosowne. Przecież liczy się gest. Tylko pamiętaj, że Oliwia jest uczulona na sztuczne zapachy. Jeśli świeca je zawiera, to trzeba będzie wzywać karetkę.
– Skąd mam wiedzieć, czy ten zapach jest sztuczny?! – Moja panika wzrosła, zamiast zmaleć. – Co to w ogóle znaczy, mamo? Jestem facetem, nie kupuję takich świeczek, nie znam się!
– Ojej, to zobacz w składzie – odparła. – Muszę kończyć. Buziaki!
Skład podany był po łacinie. Naprawdę dużo mi to nie powiedziało. Na wszelki wypadek skreśliłem świeczki. Podaruję je komuś w pracy. „Siostra jeszcze gotowa mnie oskarżyć o próbę zamachu na życie jej córki”, pomyślałem w przypływie czarnego humoru.
– Pamiętasz, że Maja kończy po świętach sześć lat? Uwielbia Lego Friends! Dobrze by było, gdybyś o tym pamiętał przy wyborze prezentu. – Druga siostra zadzwoniła do mnie na kilka dni przed mikołajkami.
– Aha – bąknąłem w odpowiedzi.
Nie wiedziałem, co Lego ma wspólnego z byciem eko. Boże, miałem ochotę walić głową w biurko. Przecież kupiłem już lalkę! Czy to nie wystarczy? No dobrze, może dokupię jakiś mały zestaw. Albo dwa, żeby było po równo, inaczej jak nic zaczną się kwasy.
Kiedy sprawdziłem w necie ceny zestawów Lego, omal nie spadłem z krzesła. Ile?! Po stówie za kilka klocków? I to dosłownie: kilka! Miałem jednak do wyboru kliknąć w „kup teraz” i stać się lżejszy o parę złotych albo wysłuchiwać przez rok od starszej siostry, jak to lubiłem być rozpieszczany prezentami, ale sam nie umiem kupić dziecku czegoś, co sprawiłoby mu radość. Kliknąłem, wierząc, że sprzedawca zrozumie moją desperację i dośle klocki na czas. Udało się.
– Pamiętaj, że to nie mogą być banały. Ile razy z rzędu można dostać kubek? – zaśmiała się trzecia siostra, gdy zadzwoniła dzień przed mikołajkami. – Albo skarpety. No banał, totalny banał.
Tak, zdawałem sobie z tego sprawę. Miałem całą kolekcję świątecznych kubków, które od niej dostałem. Znaczy miałbym, gdyby się nie tłukły w ciągu roku. Nie bardzo na nie uważałem, bo wiedziałem, że dostanę kolejny. A teraz mi wypominała, że to banał?! Nie miałem już czasu na to, żeby jechać do sklepu i kupić coś innego. Z bólem serca włożyłem do każdego kubka po stówie. Kubek mógł być banalny, a pieniądze świadczyły o tym, że nie chciało mi się postarać. Jednak dziewczyny wydadzą je tak, jak zechcą, i może ciepło o mnie pomyślą.
Na wszelki wypadek postanowiłem już nie odbierać telefonów od rodziny.
Zawsze myślałem, że kupowanie prezentów dla innych jest przyjemne. Powinno być. Kiedy kupowałem rodzicom upominki na urodziny, to było naprawdę miłe. Oni zawsze byli zadowoleni. A teraz, choć chodziło o dzieciaki, które w teorii cieszą się z byle czego, nagle zrobił się wielki problem.
W końcu nadeszła godzina „W” i pojechałem do rodziców na obiad. Zjawiłem się ostatni, z torebkami prezentowymi w obu dłoniach i ułożyłem je obok innych podarunków. Tradycją było, że najpierw jedliśmy obiad, a potem dzieciaki dobierały się do prezentów. W końcu moja mama dała znak, że można wstać od stołu, i zaczęła rozdzielać pudełka oraz torebki.
No i omal nie dostałem zawału po raz kolejny. W prezentach od moich sióstr znajdowały się: grające, plastikowe zabawki dla najmłodszych, które nie miały nic wspólnego z ekologią, ale za to napędzały chińską gospodarkę, skarpetki w mikołaje z pomponami na czubkach palców, kubki, a jakże, z motywem świątecznym, a także turystyczne, mniejsze, a co za tym idzie tańsze, wersje gier planszowych. Tymczasem dzieciarnia wybałuszała oczy na prezenty ode mnie.
– Lalka i Lego! Ale czad!
– Jakie piękne drewniane puzzle! – zachwycała się moja mama, pokazując wnukowi, jak działają takie eko układanki.
– Stówa! Zajefajnie, stówa tylko dla mnie! – cieszyła się najstarsza siostrzenica. – Wypiję twoje zdrowie z tego kubka, herbatą oczywiście!
Za to siostry się na mnie obraziły.
– Mogłeś uprzedzić, że zamierzasz tak poszaleć. Przez ciebie wyszłyśmy na skąpiradła wobec własnych dzieci! Przecież to tylko mikołajki, liczy się gest. Powinieneś był kupić jakieś drobiazgi, i tyle. A ty jeszcze wyskoczyłeś z pieniędzmi i markowymi zabawkami!
Chciałem im odpyskować, że, do licha jasnego, to nie były moje pomysły na prezenty, tylko ich sugestie! Ale kompletnie mnie zatkało. Siedziałem otumaniony, nie wiedząc za bardzo, co się dzieje. Przecież to one wydzwaniały do mnie, wymagając konkretnych rzeczy, odradzając to czy tamto, upierając się, że to nie może być banał. A teraz miały pretensje, bo próbowałem sprostać ich oczekiwaniom?!
Bycie dorosłym jest do bani. Przynajmniej jeśli chodzi o prezenty.
– No, synku, świetnie ci poszło. Sam sobie podniosłeś poprzeczkę na gwiazdkowe prezenty. Teraz dzieciaki nie będą mogły się doczekać, co dostaną od ciebie pod choinkę. – Mama pogłaskała mnie po głowie i uśmiechnęła się niczym jakaś Gioconda.
A ja poczułem ukłucie przerażenia. O rany, niedługo czeka mnie powtórka z rozrywki! Tylko na większą skalę, bo wiadomo, każdy ma wobec gwiazdkowych prezentów większe oczekiwania. I co ja teraz miałem zrobić? Zapożyczyć się na prezenty świąteczne jak część Polaków, którzy nie wiedzą, że „liczy się gest”? Czy olać temat i przyjąć na klatę całe niezadowolenie, jakie wyleją na mnie siostrzyczki, kiedy zobaczą, że dzieciaki nie dostały lepszych podarunków? Tak źle i tak niedobrze. Nieważne, człowieku, co zrobisz i jak bardzo się postarasz, tyłek zawsze zostanie z tyłu i możesz oberwać kopniaka.
Szczerze powiedziawszy, zastanawiam się, czy nie udać chorego i nie zostać w łóżku, bez choinki, bez pyszności serwowanych przez mamę i bez światełek. Bez całej tej bańki napompowanej świąteczną atmosferą, która jakże szybko potrafi prysnąć. Myślę, że wyszłoby mi to na dobre. Zarówno jeśli chodzi o zdrowie psychiczne, jak i o portfel. A dzieciaki? Pewnie nawet nie zauważą braku kolejnych zabawek. A kto wie, może im ten mały brak wyjdzie na dobre…