"Nim nadeszły święta, znowu byłam zakochana jak młoda dziewczyna..."
Fot. Adobe Stock

"Nim nadeszły święta, znowu byłam zakochana jak młoda dziewczyna..."

"To było rok temu. Jak zwykle przed Bożym Narodzeniem wybrałam się na cmentarz, by posprzątać groby rodziców i mojego zmarłego męża. W pewnej chwili zobaczyłam mężczyznę. Szedł alejką, w ręku trzymał kwiaty. Niby był obcy, ale kogoś mi przypominał. Gdy podszedł bliżej, zamarłam. To był Kazik. TEN Kazik, który lata temu zniknął z mojego życia bez słowa wyjaśnienia…" Renata, 65 lat

– Cześć, córcia! – przywitałam się, gdy tylko Gosia odebrała telefon.
– Cześć, mamo! Jak tam przygotowania do świąt?
– Dobrze, muszę zrobić tysiąc uszek – roześmiałam się. – Żeby je zamrozić i mieć mniej roboty przed Wigilią, i jeszcze stroiki na cmentarz. Może przyjedziesz na weekend? Pomogłabyś mi trochę, zrobiłabyś stroik ojcu i dziadkom? Tak pięknie układasz kwiaty – od razu przeszłam do rzeczy.
– Właśnie chciałam ci to zaproponować – odparła Małgosia. – Przywiozę też liście mahonii i gałęzie świerku. Rośnie to u nas pod domem jak szalone.
– Super, to jesteśmy umówione. Dzisiaj jadę na cmentarz, zawiozę coś na mikołajki…
– A tak w ogóle to jak się czujesz, mamuś?
– Dobrze… No wiadomo, jak to przed świętymi, myślę o gotowaniu i… intensywniej o tacie – westchnęłam, bo naszło mnie wzruszenie.
– To może dobrze, że masz tyle roboty – stwierdziła moja córka, chociaż w jej głosie też wyczułam tę gorzką nutę, gdy łzy tęsknoty cisną się do oczu.
– Buzi, córeczko, kończę – powiedziałam, bo nie chciałam się rozklejać.

Na cmentarzu spotkałam pewnego mężczyznę

Ubrałam się i pojechałam na cmentarz. Lubiłam, gdy groby moich rodziców i Miecia wyglądały czysto i pięknie, również zimą.
Na cmentarzu było dość gwarno jak na grudzień. Pogoda piękna, świeciło słońce, z drzew spadały drobne śnieżynki. Szłam główną aleją. Potem skręciłam w lewo, w stronę kaplicy, gdzie pochowani byli moi bliscy. Tu zrobiło się jakoś ciszej. Zajęłam się sprzątaniem i układaniem stroików. Niebawem niedaleko zjawił się jakiś mężczyzna. Trzymał w ręku kwiaty. Zaczęłam go obserwować kątem oka, bo kogoś mi przypominał i kręcił się w miejscu, gdzie byli pochowani moi dawni sąsiedzi.
„Chodzi jak Kazik”, pomyślałam. „Kształt głowy też ma w sumie podobny”. Wyjęłam z ławki, która była jednocześnie schowkiem, małą zmiotkę, a potem, gdy omiotłam dolną część pomnika, usiadłam na moment, by popatrzeć na dziwnie znajomą postać. Nie minęły dwie minuty, gdy mężczyzna zaczął czegoś szukać, rozglądać się i wtedy mnie zauważył. Ruszył w moim kierunku.
– Dzień dobry! Ma pani może pożyczyć miotełkę na chwilę? Tyle śniegu nasypało, a ja bez odpowiedniego sprzętu – powiedział.
„Ten głos, no jasne, że to Kaziu od Stachów”, pomyślałam.
– Kazik, to ty? – zapytałam nieco zaczepnie.
– Ja… – rzucił nieco oszołomiony i przyjrzał mi się uważniej. – Renia?!
– Renia, Renia – zaśmiałam się.
– No, oczywiście, że to ty! Piękna jak zawsze! Ale popatrz, nie spodziewałem się, że cię tu spotkam. Ile to już lat?
– Zależy od czego – powiedziałam ze śmiechem.
A w myślach dopowiedziałam: „Od tego, jak całowaliśmy się na ławce w parku, a na nasze głowy sypał drobny, skrzący śnieg, czy od tego, jak miesiąc później wyjechałeś bez słowa pożegnania?”.
– Rany, Reniu… Wiem, nie pożegnałem się z tobą. Bardzo cię przepraszam. Ach, gdybyś wiedziała, jak to wtedy przeżywałem.

Byłam w nim kiedyś zakochana

– Napisałeś jeden list, ale jakiś taki niemrawy, nie przyniósł mi większej ulgi. A troszkę na ciebie czekałam. No… przecież zakochana byłam! – zaśmiałam się, próbując wszystko obrócić w żart. – Ale to już nieważne, Kaziu, mów, co u ciebie słychać.
– Wszystko dobrze, ale rodziców już nie mam, żony też. Zdrowie dopisuje, dzięki Bogu, syna mam fajnego, Wiktor ma na imię, wnuki… Mieszkam w Austrii. To tyle w telegraficznym skrócie.
– Tak, po paru miesiącach powiedziała mi o tym twoja mama. Widziała, jak się męczę.
– Ona też zbyt dużo nie wiedziała, wiesz, jakie to były okropne czasy. Wujo Irek, wiesz, ten brat mamy, ksiądz z Krakowa, załatwił mi wyjazd, ale nie mogłem nikomu powiedzieć. Chodziło też o jego bezpieczeństwo.
– Domyślam się. – Pokiwałam głową. – Ale wtedy byłam młoda i tak bardzo chciałam wiedzieć, co u ciebie.
Nagle zadzwonił telefon Kazia. Przeprosił, odebrał.
– To mój syn. Wiesz, czasem zostaję z wnukami, Wiktor pytał, kiedy wracam. Mały Oskar się za mną stęsknił.
– O… To słodkie. Też mam wnuki, jakie one są cudne, takie kochane!
– Tak, masz pewność, że kochają cię ze wszystkimi wadami. Fajnie być dziadkiem – rzucił ze śmiechem. – A jak u ciebie, Renatko? Jak rodzice, żyją?
– Niestety nie, zmarli pięć lat temu. Oboje. Mama we wrześniu, tata miesiąc później, tak za nią tęsknił.
– No tak… – Spojrzał na pomnik. – Pani Hela to była złota kobieta. I zawsze dawała mi racuchy na wynos – śmiał się. – Chyba w ogóle mnie lubiła.
– O tak, wszyscy cię lubiliśmy, dlatego tak nam było żal, gdy zniknąłeś z dnia na dzień.

Opowiedzieliśmy sobie o swoich rodzinach

Porozmawialiśmy jeszcze przez chwilę, a potem Kazik przyszedł na grób rodziców, pozamiatał i wrócił do mnie. Pomodlił się też nad grobem moich bliskich i zapytał:
– Pewnie wyszłaś za mąż?
– Tak, za Mieczysława, nie znałeś go, nikt z tutejszych. Przyjechał na Dolny Śląsk z Górnego Śląska, bo zawsze podobały mu się te rejony. Mieliśmy fajne małżeństwo. Niestety, Mieciu zmarł cztery lata temu. Jest pochowany tu, obok moich rodziców.
– Ach, rozumiem. – Pokiwał głową i przyjrzał się grobowcom.
– A ty? – zapytałam niewinnie.
– Moja żona była Austriaczką, miała na imię Leni. Zmarła dziesięć lat temu. Chorowała – dodał ze smutkiem.
Podumaliśmy chwilkę nad naszymi zmarłymi, wszystko było wysprzątane, więc Kaziu zapytał, czy będę już wracać.
Szliśmy razem cmentarną aleją, słońce tak pięknie świeciło, śnieg błyszczał. Kazik kilka razy spojrzał na mnie tak… Tak jak kiedyś… Ja też byłam dziwnie podekscytowana. Potem zapytał, czy mnie gdzieś podwieźć, gdy odmówiłam, był trochę niepocieszony.
– A może wstąpisz do mnie na kawę? – zapytałam.
– Bardzo chętnie! – ucieszył się wyraźnie. – Mieszkanie po rodzicach sprzedaliśmy już jakiś czas temu, od dwóch dni mieszkam w hotelu, ale nie lubię tam siedzieć sam. Chętnie napiję się z tobą kawy i pogadam.
Tak jak się umówiliśmy, zaparzyłam kawę, a potem Kazik opowiedział mi dokładnie, jak to było z jego wyjazdem. Jak pracował na gospodarstwie u Austriaka, potem w knajpie, aż w końcu założył własną firmę ogrodniczą. Ja też opowiedziałam mu, ale nie wszystko, o tym, jak się czułam, gdy wyjechał, że po maturze poszłam na studia na akademię ekonomiczną i zostałam księgową. Kaziu śmiał się, że zawsze byłam od niego lepsza z matmy i…
– Jak ja za tobą szalałem – wyznał nagle.
– Oj, ja za tobą też – rzuciłam i spojrzeliśmy sobie w oczy.

Stara miłość nie rdzewieje...

Czyżby powiedzenie, że „Stara miłość nie rdzewieje” było jednak prawdziwe? Nigdy tak o tym nie myślałam, ale wtedy, podczas tamtej rozmowy, poczułam to samo miłe mrowienie w brzuchu i tę dziwną radość w sercu. W dodatku Kaziu prezentował się wyśmienicie. Na te swoje sześćdziesiąt pięć lat, trzymał się świetnie. Włosy tylko mu posiwiały i, wiadomo, przybyło kilka zmarszczek, ale wesołość w oczach, uśmiech i dobra sylwetka zostały.
Nie wiem, czy Kazik pomyślał to samo, ale wypalił:
– Reniu, promieniejesz. Czuję się przy tobie, jakbym cofnął się w czasie.
Zawstydziłam się trochę, ale i ucieszyłam. Dbałam przecież o siebie.
Kazik położył dłoń na mojej dłoni:
Muszę już iść, ale bardzo chciałbym się jeszcze z tobą spotkać.
Wymieniliśmy się telefonami. Kazik zadzwonił jeszcze tego samego wieczoru. Powiedział wprost, że wraca do Polski na święta i że chciałby się ze mną spotkać. Zgodziłam się i ucieszyłam.
Grudzień minął mi tak szybko. Przygotowywałam się do świąt i cieszyłam na to spotkanie. Kazik dzwonił niemal codziennie, pisaliśmy też ze sobą przez komunikatory. Wysyłaliśmy zdjęcia. Gdy przyjechał, zamieszkał w hotelu… Pierwszego dnia po przyjeździe zabrał mnie do teatru, na kolację, a potem taksówką odwiózł do domu. Już w samochodzie położył dłoń na moim kolanie i… nagle wybuchło między nami coś, co czekało na swój finał ponad czterdzieści lat. Tę noc Kazik spędził u mnie… Chociaż bardzo się tego bałam, było wspaniale.
Z młodzieńczej miłości nic nie wyszło, ale z dojrzałej już tak. Jest nam razem dobrze. Spotykamy się często, jeździmy do siebie i spędzamy wspólnie wczasy. Przed nami kolejna zima, mroźna i romantyczna… Czuję, że jesteśmy w sobie zakochani!
Nie snuję jednak wielkich planów, cieszę się tym, co jest. Oboje mamy trochę własne życie, a trochę wspólne, zobaczymy, co będzie dalej.

Czytaj więcej