"Ostatnio przyszło nam wyrównanie za prąd i za gaz. Podrożała woda i śmieci. Ja tego wszystkiego nie kontrolowałam, finanse załatwiał Daniel, który nagle oznajmił mi, że nie pojedziemy na narty, bo musiał zapłacić rachunki. Zdębiałam...! Magda, 32 lata
Powiedzmy sobie szczerze: tanie dyskonty to nie dla mnie. Jak się żyje, to po to, żeby coś z tego mieć, no nie? Nigdy nie rozumiałam manii mojej matki dotyczącej ciągłego oszczędzania: „Gaś światło!”, „Po co tyle wody lejesz?!”, „Cieniej! Co tak grubo kroisz?”. I po co to było? Przecież ojciec dobrze zarabiał, niczego nam nie brakowało.
Jeszcze do niedawna nie musiałam oglądać każdej złotówki. Lubiłam się dobrze ubrać, chodziłam regularnie do fryzjera. Nie wyobrażałam sobie, że będę sama farbować włosy w domu, jak moja babcia Jadzia. Pamiętam ją z porcelanową miseczką pełną mazi śmierdzącej perhydrolem i starą szczoteczką do zębów. Nie, tego nie chciałam i cieszyłam się, że mogę żyć na jakimś poziomie. Uważałam, że jakość jest najważniejsza, nie kupowałam byle czego, ani z ubrań, ani z kosmetyków. Z jedzeniem to samo. „Jesteś tym, co jesz”, powtarzałam sobie.
Mam delikatesy niedaleko pracy, tam sprzedają żywność od sprawdzonych dostawców, jagnięcinę, sery, wędliny, warzywa z ekologicznych hodowli, prawdziwą szynkę parmeńską. Wszystko ładnie wyłożone, popakowane, obsługa miła. Na święta zamawiałam tam całe przyjęcie, bo nie chciałam stać przy garach. Wszystko przewozili do domu pyszne i gotowe.
Moja matka oczywiście w krzyk: „A po co?”, siostra nosem kręciła. No, ale ona zawsze była dziwaczką. „Zero waste”, dania z resztek, samodzielnie szyte ciuchy, meble ze skrzynek, te klimaty. Inna sprawa, że nigdy im się nie przelewało. Mieszkają z teściową, matką jej Krzyśka. Ja bym tak nie mogła. Myśmy kupili mieszkanie z kawałkiem ogródka na nowym osiedlu, nie za gotówkę, jasne, ale raty wydawały się korzystne. Trzeba żyć, a nie wegetować. Tak myślałam...
Zaczęło się od podniesienia stóp procentowych po pandemii. Nagle okazało się, że rata kredytu jest o osiemset złotych wyższa. Z początku nawet nie wiedziałam, co się dzieje. Poszłam do swoich delikatesów na zakupy i przy płaceniu okazało się, że „transakcja odrzucona”. Myślałam, że coś jest nie tak z kartą, zalogowałam się do banku, a tam: puste konto!
– Kochanie, możesz mi przelać trochę kasy? – poprosiłam Daniela. – Nie wiem, co się stało.
Mąż przelał, zrobiłam te zakupy. Wieczorem zaczęliśmy analizować i dopiero wyszło. Podwyżka raty o prawie sto procent.
Na domiar złego przez pandemię w mojej firmie spadła ilość zamówień, zaczęły się redukcje i reorganizacje, o podwyżce mogłam zapomnieć. Ba! Zaproponowano mi przejście na siedem ósmych etatu. Co oznaczało, że za tę samą pracę miałam zarabiać mniej. Szef zapewniał, że to przejściowo i zaraz się odbijemy. No a wkrótce potem Putin napadł na Ukrainę, połowa naszych pracowników wyjechała bronić swojego kraju, produkcja prawie stanęła.
– A pamiętasz – mówił Daniel, kiedy przygnębieni oglądaliśmy program informacyjny – jak kupowaliśmy mieszkanie? I nasz doradca kredytowy uspokajał: „Panie, żeby stopy podnieśli do pięciu procent, to musiałaby być wojna albo epidemia!”. He, he, he.
– Ciekawe, co się z nim teraz dzieje – mruknęłam.
– Pewnie już nie pracuje. Tamto biuro doradcze zamknęli... – zauważył Daniel.
Ostatnio przyszło nam wyrównanie za prąd i za gaz. Podrożała woda i śmieci. Ja tego wszystkiego nie kontrolowałam, finanse załatwiał Daniel, który nagle oznajmił mi, że nie pojedziemy na narty, bo musiał zapłacić rachunki.
– To jakiś żart?! Tak się cieszyłam na ten wyjazd! Mieliśmy odłożone pieniądze! – wrzasnęłam wkurzona.
– No to już nie mamy – odparł zimno mąż. – I przestań tak szastać kasą na zakupach.
– Ja szastam? Ja?! Po prostu żyjemy normalnie! Jak ludzie!
– To zacznijmy nienormalnie! – Daniel walnął pięścią w blat. – Koniec z żarciem na mieście, zakupami w delikatesach, taksówkami i wydawaniem majątku w perfumerii! Nie mamy kasy, dociera to do ciebie?!
Obraziłam się na niego. Nie gadaliśmy chyba z tydzień. Za to moja mamusia nie przestawała truć.
– I jak wy sobie radzicie? Widzisz, mówiłam, że to niebezpieczne brać taki duży kredyt, w życiu trzeba wszystko przewidzieć, musisz teraz bardzo oszczędnie prowadzić dom...
– Jezu, mamo, wiem! – zniecierpliwiłam się. – Poradzę sobie.
Ale czy na pewno? Popatrzyłam w panice na te nędzne grosze, które miały nam starczyć na życie do końca tygodnia. Tak ustaliliśmy. Żadnych zakupów kartą, bo nie widać, ile się wydaje.
Nie robię już sprawunków w moich ulubionych delikatesach.
– No dobra – powiedziałam, dziarsko ruszając do dyskontu. – Proste jedzenie, proste produkty. Masło, ser, wędlina, jajka.
– Przepraszam, pani chyba się pomyliła – wyjąkałam nieco później przy kasie, patrząc na wydawaną mi resztę.
– Tyle to kosztuje – odparła kasjerka, podając mi rachunek. Nigdy wcześniej nie przyglądałam się tym wydrukom, bo lądowały w koszu. Masło po siedem złotych?! Ktoś zwariował!
– Masło się nie opłaca – tłumaczyła mi moja zaprawiona w bojach siostra. – Lepszy jest majonez, cienko się smaruje i na dłużej starcza. Albo w ogóle bez. Na obiady najbardziej się opyla robić zupy. Naleśniki też są ekonomiczne i wszyscy je lubią. Jak masz jakiś dżem z lata, to akurat się wykorzysta. Masz ogródek, no nie?
– Tak jakby – powiedziałam, patrząc na spłachetek trawnika i wysypany korą klomb z azaliami.
– No to zrób sobie tam kącik na warzywa, jakieś rzodkiewki, szczypiorek, pomidorki. Chociaż maliny sobie posadź, one są mało wymagające. Albo o, taki myk: jak obierasz kartofle na obiad, umyj je najpierw i nie wyrzucaj obierek, tylko upiecz, super chipsy z tego wychodzą, mówię ci!
„Na co mi przyszło!”, pomyślałam smętnie, a głośno zapytałam:
– Hej, a ufarbujesz mi włosy?