"Koleżanka ciągle prosiła mnie o pożyczki – nie na życie, a na własne przyjemności. Nie wiedziałam, jak się temu sprzeciwić. Mój mąż złościł się, że jestem za miękka, gdy z domu znikały oszczędności. Fakt, byłam, ale do czasu..." Maryla Cz., 43 lata
Maryla! – z kuchni dobiegło mnie głośne wołanie męża.
– Idę, już idę... – ciężko podniosłam się z fotela. – Co się tak wydzierasz?
– Tutaj powinno być jeszcze trzysta złotych – Andrzej potrząsnął puszką, w której trzymaliśmy zazwyczaj pieniądze na opłaty i bieżące wydatki. No to miałam problem.
– A na co potrzebujesz, kochanie? – spytałam najsłodziej, jak umiałam. – Bo pożyczyłam je Malwinie.
– Co?! – Andrzej aż podskoczył.
No cóż... Mogłam się tego spodziewać. On na sam dźwięk imienia mojej koleżanki dostawał gęsiej skórki, jakby ta była co najmniej wcielonym diabłem.
– Andrzejku, daj spokój – powiedziałam przymilnie. – Ona naprawdę potrzebowała pieniędzy, bo...
– Bo co? – syknął. – Jakie nieszczęście tym razem ją nawiedziło?
– To poważna sprawa. Malwina nie dostała pensji, a ma przecież dziecko...
– ...oraz byłego męża, który płaci słone alimenty! Ty, Maryla, zawsze byłaś naiwna i tak ci już pewnie zostanie. Malwina cię wykorzystuje, ot co! Forsę od byłego wydała pewnie na fatałaszki, a teraz, bidulka, nie ma na chlebek.
– Przestań się wygłupiać! – zirytowałam się. – Nawet jeśli, to jest moją najlepszą przyjaciółką i będę jej pomagać, gdy mnie poprosi!
– Pomagaj, ale nie moim kosztem! – huknął Andrzej. – Widziałem piękną wędkę na wyprzedaży. Gdyby nie ta twoja pomoc, mógłbym ją kupić! I obrażony wyszedł z mieszkania, głośno trzaskając drzwiami.
Zrobiło mi się głupio. Gdybym wiedziała, że Andrzej chce kupić wędkę, odmówiłabym Malwinie... Tym bardziej, że z tymi fatałaszkami mąż, niestety, miał rację. Dotarło to do mnie jakiś miesiąc temu, kiedy koleżanka naprawdę przesadziła. Wybrałyśmy się razem na zakupy do naszego ulubionego butiku.
– Zobacz, jakie cudo – Malwina pokazała mi jedwabną sukienkę.
– Rzeczywiście, przepiękna – oceniłam. – Cenę ma adekwatną... – aż westchnęłam, widząc metkę. Łaszek kosztował czterysta złotych. – Chodź, to nie na naszą kieszeń – pociągnęłam zachwyconą przyjaciółkę za rękaw i wyszłyśmy ze sklepu. Jakież było moje zdziwienie, kiedy tydzień później Malwina pojawiła się u mnie właśnie w tej sukience!
– Zwariowałaś? – zapytałam wstrząśnięta. – Ciuch za cztery stówy?
– Wiem, ale nie mogłam się oprzeć. I w związku z tym... Mam prośbę. Wiedziałam, że znów chodzi o pożyczkę i trochę się wściekłam. Malwina beztrosko wydawała wypłatę w dwa tygodnie, a potem prosiła o pieniądze, gdzie się dało. Dlatego postanowiłam przemówić jej do rozsądku.
– Tak na dłuższą metę nie można, zapętlisz się w tych długach. Przez dwa, trzy miesiące mogłabyś nie kupować takich drogich rzeczy...
– Daj spokój. Nie pouczaj mnie.
– Nie pouczam, tylko się martwię. No i oczywiście pożyczyłam jej wtedy te pieniądze. Tak samo zresztą, jak i tym razem. „Wędka Andrzeja może poczekać...”, tłumaczyłam sobie idiotycznie. „Malwina odda kasę za dwa, trzy dni. No... O ile nie zdarzy jej się jakiś mały poślizg...”
Poślizg jednak się zdarzył, i to spory, bo aż dwutygodniowy
– Malwina oddała dług? – zapytał Andrzej. – Wędka jeszcze leży na wystawie...
„O Boże...”, pobladłam, bo naprawdę nie uśmiechała mi się kolejna kłótnia z mężem. Po ostatniej już się pogodziliśmy i było tak dobrze.
– Dzisiaj ma mi oddać... – bąknęłam i zamknęłam się w sypialni, żeby zadzwonić do przyjaciółki. Niestety, nie zastałam jej w domu ani tego wieczora, ani następnego. Kiedy uświadomiłam sobie, że Malwina może specjalnie nie odbierać moich telefonów, aż się zatrzęsłam ze złości. „Nigdy więcej nic jej nie pożyczę!”, obiecałam sobie. „I tak jej powiem do słuchu, że popamięta!” Po dwóch tygodniach przyjaciółka zjawiła się u mnie z maleńkim bukietem fiołków.
– Tu są pieniążki, a to dla ciebie za zwłokę. I bardzo przepraszam... – podała mi kwiatki. Chociaż ostrą mówkę od dawna miałam w głowie, to teraz powiedziałam tylko grzecznie: „Nie ma sprawy” i zaprosiłam ją na ciasto i kawę. Andrzej posyłał mi mordercze spojrzenia, ale było już za późno. Winy Malwiny kolejny raz zostały zapomniane. Miarka przebrała się dopiero jakiś czas później...
Przyjaciółka wpadła do mnie zziajana i zażądała kluczyków od mojego seicento.
– Znajoma z pracy ma na zbyciu sadzonki pięknych róż. Daje mi je za darmo! – podkreśliła. – Tylko że trzeba po nie jechać aż dwadzieścia kilometrów. Autobusem nie dam rady, bo za dużo tego... Pożycz furkę – popatrzyła na mnie niemal błagalnie.
Niewiele myśląc, dałam jej kluczyki i życzyłam szerokiej drogi. Na oddanie auta umówiłyśmy się nazajutrz. Andrzejowi oczywiście nic nie powiedziałam. Miałam zamiar ten wieczór spędzić w miłej atmosferze... Niestety, o wszystkim mąż dowiedział się następnego dnia rano, i to w sposób, jakiego nie przewidziałam. Malwina zadzwoniła już o ósmej rano. – Marylka, zobacz, co się stało – powiedziała, kiedy zeszłam na dół.
– Jezus Maria! – wykrzyknęłam na widok naszego auta. Okazało się, że po sadzonki i z powrotem koleżanka dojechała – owszem – bezpiecznie. Jednak w nocy pod jej blokiem jakiś łobuz przetarł bok mojego fiacika. Od czerwonego lakieru odcinały się głębokie, białe rysy, karoseria została mocno wgnieciona, a boczne lusterko wygięte. Samochód bezapelacyjnie wymagał interwencji blacharza i lakiernika.
– Do licha, co najmniej tysiąc złotych jak nic... – policzyłam szybko, bo byłam święcie przekonana, że Malwina będzie chciała to wiedzieć. W końcu, skoro pożyczyła auto, wzięła za nie odpowiedzialność także materialną. Dla mnie to było całkiem jasne.
– Zgłoś u ubezpieczyciela – poradziła mi przyjaciółka, jakby nigdy nic. – Po co płacić gotówką.
Przecież naprawa samochodu z ubezpieczenia oznaczała utratę zniżki, i to niemałej! Malwina dobrze o tym wiedziała. Swoje auto sprzedała rok temu właśnie zpowodu utraty zniżki. Podobno nie stać jej było na składkę! Teraz wykorzystała moment mojej konsternacji:
– No to lecę, pa! – zawołała beztrosko. I wtedy oprzytomniałam.
– Zaraz, zaraz... – poczułam gniew. – Nie tak szybko. Chyba jesteś mi coś winna, nie uważasz?
– Co? – odwróciła się zdziwiona.
– Pieniądze na naprawę samochodu – powiedziałam pewnie.
– Nie żartuj... – Malwina pobladła. – Przecież ja tyle nie mam. Zresztą to nie moja wina... Nagle urwała, wpatrując się w kogoś za moimi plecami.
Obejrzałam się. To był Andrzej. „O mój Boże...”, przestraszyłam się. Stało się coś, przed czym mnie ostrzegał i bałam się, że usłyszę złośliwe: „A nie mówiłem?”. To jeszcze dodało mi sił. Uniosłam wysoko podbródek i zwróciłam się do Malwiny. Głos miałam zimny jak stal.
– O tym, że nie masz pieniędzy, trzeba było pomyśleć wtedy, kiedy brałaś nasz samochód...
– Ale... – zamrugała powiekami.
– Ale nie pomyślałaś – przerwałam jej. – Tak jak o tym, ile wysiłku kosztowało mnie zaoszczędzenie pieniędzy na ten samochód. Jesteś egoistką i nie wiem, dlaczego ciągle nazywam cię „przyjaciółką”...
Malwina była czerwona jak burak. Chciała coś powiedzieć, ale z pomocą przyszedł mi Andrzej:
– Sami naprawimy samochód, ale nie proś nas już o nic więcej – wycedził, po czym wziął mnie pod ramię.
Poszliśmy w stronę domu, a ja nawet się nie obejrzałam. Byłam dumna, że w końcu wygarnęłam Malwinie. Miałam jej naprawdę dosyć. Od lat mnie wykorzystywała, a moje uczucia nic jej nie obchodziły!
– Zuch dziewczyna! – wykrzyknął mąż, gdy znaleźliśmy się w mieszkaniu.
– Naprawdę nie gniewasz się za samochód? – spytałam niepewnie.
– Wszystko w porządku, kochanie. Mam znajomego blacharza, tanio nam policzy... – odparł. – Najważniejsze, że ta hiena przestanie na tobie żerować... Naprawdę, dla takiego efektu warto poświęcić stare auto!
Od tamtego dnia minęło pół roku. Malwina jeszcze się nie odezwała, ale jakoś mi jej nie brakuje. „Poszukam sobie tańszej przyjaciółki”, obiecuję sobie w duchu...