"Całe życie wstydziłam się swojej matki. Kiedy jej wybaczyłam, było już za późno..."
Fot. 123RF

"Całe życie wstydziłam się swojej matki. Kiedy jej wybaczyłam, było już za późno..."

"Jako dziecko nie wiedziałam, dlaczego koleżanki nie zapraszają mnie na urodziny, dlaczego nauczycielki dopytują się, czy coś dzisiaj jadłam i czy mama mnie nie bije. Nie biła mnie, dawała jeść, często przytulała. Jednak tak samo często przytulała miejscowych mężczyzn. Nie byłam w stanie spamiętać imion wszystkich moich wujków..." Alicja, 29 lat

Mój zaręczynowy pierścionek z pięknym rubinowym oczkiem był rodową pamiątką. Prababka Marka dostała go od jego pradziadka. Od tego czasu przechodził z pokolenia na pokolenie, aż trafił do Marka. Marek był jedynakiem, a jego matka marzyła, żeby wreszcie się ożenił i dał jej wnuki. Sama chciałam, żeby Marek się zadeklarował. I na początku maja stało się...

Wreszcie dostałam szansę na normalne, fajne życie

Znalazłam wymarzonego mężczyznę, który chciał mnie poślubić, stworzyć mi prawdziwy dom. Postanowiliśmy, że  zaprosimy tylko najbliższą rodzinę i przyjaciół – ślub miał być skromny. Mój ukochany robił to ze względu na mnie. Wiedział, jak bym się czuła w otoczeniu jego ogromnej rodziny, sama nie mając nikogo... Byłam szczęśliwa, chociaż w moim sercu tkwiła zadra. Myślałam o swojej matce. Marek, jakby odgadując, co mnie dręczy, poradził, bym pojechała do niej. Uważał, że już czas wybaczyć, pogodzić się, że ona powinna przyjechać na nasz ślub. 
W piątek po pracy zadzwoniłam do Marka, żeby powiedzieć mu, że zdecydowałam się pojechać na Podkarpacie. Do mojego rodzinnego miasteczka, z którego uciekłam wiele lat temu.

Moja mama była piękna i zagubiona...

Mama wychowała się w domu dziecka, zaszła w ciążę jeszcze jako jego podopieczna. Ojca nigdy nie poznałam, ona sama pewnie nie bardzo wiedziała, kto to. Dorastałam w ponurym mieszkaniu, które matka wywalczyła w gminie. Mieściło się w rozwalającym się budynku z czerwonej cegły, usytuowanym przy torach kolejowych. Należało do kolei, a matka wkrótce dostała pracę jako dróżniczka. Jako dziecko jeszcze nie wiedziałam, dlaczego niektórzy patrzą na mnie dziwnie, dlaczego koleżanki nie zapraszają mnie na urodziny, dlaczego nauczycielki dopytują się, czy coś dzisiaj jadłam i czy mama mnie nie bije. Nie biła mnie, dawała jeść, często przytulała. Jednak tak samo często przytulała miejscowych mężczyzn. Rozpaczliwie usiłowała znaleźć ukochanego, a wydawało jej się, że jedyna droga prowadzi przez łóżko. Dlatego wpuszczała do niego niemal wszystkich chętnych. Tych oczywiście nie brakowało.

Jakże mi było wstyd, kiedy wreszcie to zrozumiałam...

Nie byłam w stanie spamiętać imion wszystkich moich „wujków”. Tym mężczyznom chodziło o jedno. O chętne, nagie ciało najpiękniejszej w miasteczku dziewczyny. Żaden nie chciał niczego innego, przecież z lafiryndą nie warto się wiązać. Jakże mi było wstyd, kiedy wreszcie to zrozumiałam... Jakże ją wtedy znienawidziłam... Stałam się zimna, wyniosła, obca. Zbudowałam wokół siebie mur, zza którego nie słyszałam ani jęków matki dochodzących z dużego pokoju, który służył jej za sypialnię, ani jej szlochu, kiedy kolejny kochanek okazywał się draniem bez serca. 

Od matki się odcięłam. Nie ruszały mnie rzucane czasem pod naszymi oknami wyzwiska, nie widziałam napisów na murze rozpadającej się rudery, w której mieszkałyśmy. Po prostu unikałam jej, uciekałam z domu. Często spałam u koleżanki – miałam jedną jedyną, Iwonę, mieszkającą w sąsiedniej wsi. Jej zapracowana, zajęta wychowywaniem sześciorga dzieci matka nie zwracała uwagi ani na mnie, ani na złą sławę, która się za mną wlokła. I która mnie w końcu dopadła...

Poznałam chłopaka, Tomka, dużo starszego ode mnie

Wydawał się zrównoważony, poukładany. Nie pochodził stąd, więc nie wiedział o mojej matce. Dostał sezonową pracę w miejscowym tartaku. Po pracy przyjeżdżał po mnie czarnym motorem, jechaliśmy nad rzekę albo do kina, albo na pizzę. Zaangażowałam się, z nim straciłam dziewictwo. W małej klitce, którą wynajmował w motelu. Klitka śmierdziała stęchlizną, ale zupełnie mnie to nie obchodziło. Przeżywałam pierwszy raz z kimś, kogo kochałam. Kilka dni później umówiliśmy się w pubie „Pod Dębem”. Stylizowane na angielskie wnętrze przyciągało wyłącznie przyjezdnych, bo dla miejscowych było za drogo. Tomek zaprosił mnie właśnie tam. Pierwszy raz miałam imprezować w tym zacnym miejscu. Kiedy malowałam się w żółtym świetle łazienkowej lampy, matki nie było w domu. Użyłam jej tuszu do rzęs i skropiłam się francuskimi perfumami, które pewnie dostała od jednego z absztyfikantów. Obdarowywali ją do momentu, w którym nie rozłożyła nóg, o czym pomyślałam ze wstrętem.

Nie wiem, co zabolało bardziej...

Do pubu szłam pieszo, delektując się ciepłem wieczoru. Nie mogłam się doczekać, kiedy zobaczę Tomka. I zobaczyłam. Siedział przy barze, a obok moja własna matka odstawiała taniec godowy! Stanęłam jak wryta, patrząc, jak rozciąga w uśmiechu uszminkowane na czerwono wargi, jak muska dłonią wiotczejące policzki i wygina biodra w rytm sączącej się z głośników muzyki. Tomek patrzył na nią spod zmrużonych rzęs, uśmiechał się... Kiedy mnie dostrzegł, obróciłam się na pięcie.
– Alicja, czekaj! – dogonił mnie.
– Zostaw – wyrwałam rękę.
– Ala, daj spokój. Czym ty się przejmujesz? Jakąś podstarzałą dziwką? Przecież nie dotknąłbym jej nawet kijem. Nie wiedziałam, co bolało mnie bardziej. Czy zachowanie mojej matki, czy to, że tak ją nazwał. Nie chciałam jednak się nad tym zastanawiać.
– Przecież ja nie wiedziałam, że to twój chłopak – matka z płaczem tłumaczyła swoje zachowanie, próbując jednocześnie przeszkodzić mi w pakowaniu walizki. Patrzyłam na nią i widziałam nie kobietę, ale dziewczynkę. Głupią, zepsutą dziewczynkę, dla której nie liczyło się nic oprócz pary męskich spodni leżącej przy łóżku. Bez mężczyzn, bez ich adoracji kompletnie pogubioną. Zdesperowaną, żenującą, żałosną, coraz brzydszą...

Wykrzyczałam jej w twarz straszne słowa...

I te słowa były ostatnimi, które ode mnie usłyszała. Wyjechałam tego samego wieczoru. Złapałam stopa do Rzeszowa, a stamtąd dostałam się do Krakowa. Bez pieniędzy, z wielkim lękiem w sercu. Ale dałam radę. Musiałam dać, żeby nie wrócić tam, skąd pochodziłam. Matki nie chciałam znać. Tomka też. Z Iwoną również się nie kontaktowałam. Musiałam odciąć się od wszystkich. Matce nie starczyło sił, środków ani znajomości, żeby mnie odnaleźć. Jakoś ułożyłam sobie życie. Znalazłam pracę, skończyłam szkołę, mieszkałam w wynajętym mieszkaniu i udawałam, że jestem szczęśliwa, mimo że tak naprawdę wciąż szukałam miłości. Wreszcie ją znalazłam. Znalazłam Marka. Opowiedziałam mu o wszystkim.

Pamiętam, że lubiła jagody...

Zanim wjechałam do miasteczka, zatrzymałam się przy kobiecinie sprzedającej przy drodze jagody. Matka je lubiła. Jedno ze wspomnień, z wczesnego dzieciństwa, dotyczyło jagodowej uczty. Zrobiła pyszne naleśniki z jagodowym musem, a na deser podała jagody utarte z cukrem. Śmiałyśmy się do siebie jak głupie zafarbowanymi na fioletowo zębami. Tamtej nocy spałam z nią, wdychając zapach proszku do prania i słodkiego potu. Tamtej nocy bardzo ją kochałam...

O niczym nie wiedziałam

Miasteczko, o ile to w ogóle możliwe, było jeszcze bardziej zapyziałe, niż zapamiętałam. Zatrzymałam samochód przed kamienicą z czerwonej cegły, wzięłam głęboki oddech. Zapukałam do drzwi, ale nikt nie otwierał. Zapukałam znowu, głośniej. Nic. Za drzwiami kompletna cisza. Nacisnęłam klamkę, drzwi nie puściły. Za to otworzyły się te od mieszkania naprzeciwko.
– Pani Zula? Dzień dobry – uśmiechnęłam się na widok mocno zmienionej, ale znajomej sąsiadki. Tej, która na widok matki spluwała pod nogi.
– Alicja? – kobieta też mnie rozpoznała. – Co ty tu robisz?
– Przyjechałam do mamy.
– Do mamy? Tutaj? Zaraz, to ty nic nie wiesz...
– Nie wiem o czym? – pobladłam, bo już przypuszczałam, co usłyszę. – Ona tu nie mieszka, zresztą nikogo nie zakwaterowali, bo to wszystko do rozbiórki. Zmarła. Już trzy lata będą. Leży na odcinku gminnym. Tak ludzie nazywali w tych stronach część cmentarza, na którym chowano parafian na koszt gminy. Tych najbiedniejszych, tych najbardziej zapomnianych. W prostych drewnianych trumnach, z dwoma żałobnikami w postaci księdza i podchmielonego grabarza.

Miała tylko mnie, a ja ją zostawiłam...

Nie pożegnałam się z sąsiadką, bo nie byłam w stanie wykrztusić słowa. Schodziłam stopień po stopniu, z kobiałką jagód smętnie kołyszącą się w opuszczonej dłoni.
– Raka miała – doszedł mnie jeszcze głos sąsiadki. – Może i lepiej...
Pojechałam na cmentarz, odnalazłam opuszczony grób, na którym nikt nie położył kwiatów, na którym nikt nie zapalił świeczki. Wpatrywałam się w skromną tabliczkę z imieniem i nazwiskiem kobiety, która umierała beze mnie, bez jedynej osoby, którą tak naprawdę miała...
– Kochałam cię, mamo – szepnęłam, nagle zdając sobie z tego sprawę. Rozryczałam się, opłakując każdy dzień z nią i każdy dzień bez niej. Potem posprzątałam grób i ustawiłam pod krzyżem kobiałkę z jagodami. W samochodzie wyciągnęłam z torebki komórkę, żeby zadzwonić do Marka. Powinien wiedzieć. Wiedzieć o tym, że za późno go spotkałam... 

 

Czytaj więcej