"Kiedy Arek mi się oświadczył, byłam pewna, że chwyciłam pana Boga za nogi. Nie rozumiałam tylko, dlaczego moja mama się nie cieszy. Może już wtedy coś przeczuwała? Ale skoro tak, to dlaczego nie odwiodła mnie od pomysłu ślubu? Niby próbowała, ale skoro czuła, że ma rację, powinna była zrobić więcej. Powiedzieć mi, co nie pasuje jej w Arku, wyjaśnić, że dostrzega to, czego ja nie byłam w stanie zauważyć... " Alicja, 26 lat
Słone łzy kapały do słodkiej kawy. Pianka na cappuccino dawno już opadła, a ja od ponad godziny wpatrywałam się w budynek, w którym właśnie zakończono moje trzyletnie małżeństwo. Nie wiedziałam, co począć ze sobą po rozprawie rozwodowej, więc zajęłam stolik w kawiarni naprzeciwko sądu i zatopiłam się we wspomnieniach.
Miałam dwadzieścia dwa lata, gdy poznałam Arka. Kończyłam studia licencjackie i trafiłam na staż do firmy, gdzie pracował. Starszy o dziesięć lat, inżynier ze świetną pensją i posadą. Dziwiło mnie, że zwrócił na mnie uwagę, bo w biurze pracowały naprawdę piękne dziewczyny. Ja na ich tle niczym się nie wyróżniałam. Choć diabelnie mi się podobał, ignorowałam jego zaloty, by nie wyjść na naiwną praktykantkę, która da się wykorzystać za kilka miłych słów. Jednak Arek był wytrwały i nie zrażał się moimi odmowami. W końcu zgodziłam się na pierwszą randkę i przepadłam. Kiedy naszej zażyłości nie dało się już ukryć, zauważyłam, że dziewczyny z biura dziwnie na mnie patrzą. Oczywiście uznałam to za przejaw zazdrości. W końcu Arkadiusz był wyśmienitą partią.
– Może przejrzy na oczy, zanim chłop ją zamęczy.
Nie zorientowałam się, że Karolina mówi o mnie i o Arku. Umilkła, gdy weszłam do firmowej kuchni, a ja szybko wyrzuciłam jej słowa z pamięci. Do czasu.
Arek woził mnie w weekendy na zajęcia, wieczorami czekał przed uczelnią. Zabierał do kina, do restauracji, na wypady za miasto. Nie czekał z oświadczynami. Oczywiście, że się zgodziłam. Kochałam go, widziałam naszą przyszłość w jasnych barwach. Przyjaciółki, które tak jak ja, wchodziły w dorosłe życie, musiały martwić się o pracę, wynajem mieszkania i inne przyziemne sprawy. Ja miałam wszystko podane na tacy. Nie wiedziałam tylko, dlaczego mojej mamy to nie cieszy. Owszem, była miła i uprzejma dla mojego narzeczonego, ale znałam ją na tyle dobrze, by wiedzieć, że nie podziela mojego szczęścia.
– Martwię się, że spieszysz się z tym ślubem – wyjaśniła mi, kiedy spytałam, co ją trapi.
– Mamuś, jestem taka zakochana, a Arek mówi, że nie ma na co czekać.
– Właśnie, Arek mówi – mruknęła pod nosem.
– Co masz na myśli? – zdziwiłam się.
– Przemyśl sobie to jeszcze. Dopiero obroniłaś licencjat. Jeszcze tyle przed tobą. Nie musisz od razu wychodzić za mąż – delikatnie sugerowała odłożenie decyzji o ślubie.
– Arek mówi… – chciałam coś jeszcze dodać na obronę swojego narzeczonego i jego pomysłu na szybki ślub, ale mama mi przerwała.
– Arek mówi, ale warto, byś ty też miała coś do powiedzenia w tym związku – rzuciła.
Zezłościła mnie tymi słowami. Nie miałam pojęcia, dlaczego sabotuje plan wesela. Nie chciałam się z nią pokłócić, więc zakończyłam tę rozmowę.
„Mama coś czuła”, pomyślałam, popijając zimne już cappuccino. Skoro tak, to dlaczego nie odwiodła mnie od pomysłu ślubu? Wiem, próbowała, ale przecież, skoro czuła, że ma rację, powinna była zrobić więcej. Powiedzieć mi, co nie pasuje jej w Arku, wyjaśnić, że dostrzega to, czego ja, zaślepiona miłością, nie byłam w stanie zauważyć. Wyjawić, że to, co ja brałam za przejaw mądrości, miłości, troski i opieki, okaże się czystym tyraństwem.
Zaraz po ślubie wprowadziłam się do jego domu. Początkowo byłam zachwycona, że trafiłam na faceta, który umie utrzymać czystość i porządek. Żadnych skarpet pod łóżkiem czy włosków po goleniu na umywalce. Jednak szybko okazało się, że dla Arka bałaganem jest wszystko, co odbiega od tego, jak on to sobie wcześniej poukładał.
– Łyżeczki do herbaty mają swoje miejsce w szufladzie. Nie wkładaj ich razem z widelczykami do ciasta, okej? – zwrócił mi uwagę, gdy opróżniałam zmywarkę.
Uśmiechnął się, kiedy to mówił, ale w tym jego „okej” czaiło się jakieś dziwne ostrzeżenie. Opowiedziałam o tym zdarzeniu kumpeli ze studiów. Zażartowała, że natychmiast mam jej oddać męża, bo jej chłop nie odróżnia noża od widelca, a na dodatek nie potrafi odnieść sztućców czy talerza do zlewu. Wtedy pomyślałam, że faktycznie przesadzam, ale podobne sytuacje zaczęły się powtarzać. A Arek już nie zwracał mi uwagi z uśmiechem na ustach.
– Czy ty jesteś taka głupia, czy tylko udajesz, że nie słyszysz, co do ciebie mówię? – coraz częściej mnie obrażał. – Ten mop ma swoje miejsce w szafce pod schodami, rozumiesz? – cedził słowa przez zaciśnięte zęby. – Nie odkładaj go za szafę to raz, a dwa, naucz się go w końcu używać, bo zero z ciebie pożytku. Latasz tylko na uczelnię i na plotki z koleżankami. Żywię cię i ubieram, więc wywiązuj się z domowych obowiązków – syczał.
– Przecież się umówiliśmy, że skończę studia – próbowałam się bronić.
– Ale na utrzymywanie darmozjada się nie umawiałem – zakończył rozmowę.
Oczywiście, za to, że przeoczyłam plamkę na podłodze i odłożyłam mopa w nieodpowiednie miejsce musiała spotkać mnie kara. Zaczęło się wyszukiwanie kolejnych „niedociągnięć”.
– Koszule to mi prasowałaś po ciemku czy po pijaku? – Zrzucił z wieszaka wszystko, co ostatnio wyprałam i poprasowałam. – Sprawdzasz, co chowasz do szafek? Ślepy by zauważył ten osad na szklankach. – Kazał mi ręcznie umyć wszystkie naczynia, choć wyciągnięte ze zmywarki, lśniły czystością. – Widzę, że ożeniłem się nie tylko z leniem, ale też z brudasem. – Arek doszukał się jakichś śladów kamienia na sedesie. – Jak ci nie wstyd? Zmyj to – polecił mi usunąć nieistniejące zacieki.
Potrząsnęłam głową, by przegonić wspomnienia i złość, ale ona nie mijała. Postanowiłam dać jej upust jadąc do mamy. Zapytam, dlaczego mnie nie powstrzymała, choć czuła, że Arek to kiepski materiał na męża.
– Już po? – zapytała, gdy stanęłam w progu jej mieszkania. – Miałaś od razu zadzwonić.
Przesunęła się, wpuszczając mnie do środka.
– Mamo – głos mi drżał. – Czułaś to, prawda? Dlaczego nie zrobiłaś więcej, by mnie powstrzymać? – chlipnęłam. – Dlaczego pozwoliłaś mi zmarnować z nim prawie cztery lata?
– Lepiej cztery lata niż całe życie – mruknęła.
– Nie rozumiem. – Spojrzałam na nią załzawionymi oczami.
– Chodź, podam obiad. – Usadziła mnie przy stole i zniknęła w kuchni. – Kojarzysz Wandę? – zagadnęła chwilę potem, niosąc na tacy dwa talerze pomidorowej.
– Tę twoją kuzynkę? Starą wariatkę, jak mawiał o niej tata?
– Ojciec guzik o niej wiedział i głupio komentował – oburzyła się.
– Co ona ma ze mną wspólnego? – zainteresowałam się.
– Historia lubi się powtarzać – westchnęła mama znad parującej zupy. – Tylko u ciebie zakończyła się happy endem.
– Ładny mi happy end – parsknęłam, a mama zaczęła opowiadać.
– Wandzia miała dziewiętnaście lat. Była piękna i pochodziła z bogatej rodziny. Chłopaki się do niej w kolejce ustawiali, ale ona upatrzyła sobie Adama. Też dziesięć lat starszy i piekielnie przystojny, ale w przeciwieństwie do Arka, leń i gołodupiec. A i wypić lubił. Wszyscy to widzieli, ale ją zaślepiła miłość. Rodzice powtarzali, że on za nią nie z uczucia chodzi, ale z chęci ustawienia się. Ale Wandzia naiwnie wierzyła, że on się przy niej zmieni, znajdzie pracę, ustatkuje się i założy rodzinę. Nawet jeszcze się nie zaręczyli, a już ją zdradzał. Sama go na tym nie przyłapała, a innym nie chciała uwierzyć. W końcu wuj Stefan powiedział dość. Zaraz po maturze spakował ją i posłał na drugi koniec Polski, do swojej siostry. Miała ochłonąć. Adam, jeśli w ogóle przejął się zniknięciem ukochanej, nie dał nic po sobie poznać. Pocieszył się już kilka dni później. Nie przeszkadzało mu, że nowa wybranka jest dużo od niego starsza. Ważne, że podzielała jego zamiłowanie do alkoholu i miała niezłą rentkę po mężu. Wanda zwiała od ciotki i kilka miesięcy później pojawiła się w miasteczku. Myślała, że Adaś czeka na nią z utęsknieniem, tymczasem on uznał, że lepszy wróbel w garści, niż jaskółka na dachu i pogonił młodą adoratorkę. Wanda nigdy nie wybaczyła rodzicom. Minęło prawie czterdzieści lat, a ona cały czas uważa, że matka z ojcem zaprzepaścili jej szansę na wielką miłość i szczęśliwe życie. W małym mieście nic nie ukryjesz, więc choć widziała, jak Adam powoli się stacza, cały czas wierzyła, że to z rozpaczy po niej. Uważała, że ojciec go zastraszył i dlatego ukochany z niej zrezygnował. Nigdy już nie spojrzała na innego mężczyznę, nigdy nie wybaczyła rodzicom, a w rodzinie zyskała łatkę…
– Starej wariatki – dokończyłam za mamę.
– Może gdyby wtedy na własnej skórze przekonała się, że Adam to okropny typ, miałaby, jak ty dziś, jeszcze całe życie przed sobą – mama zakończyła opowieść.
Nie tak wyobrażałam sobie początek dorosłego życia, ale mama miała racje. Kochałam Arka na zabój, nie dostrzegałam w nim wad i może nigdy bym jej nie wybaczyła, gdyby nas rozdzieliła. Straciłam cztery lata, ale zyskałam całe życie.