"Gdy mąż mnie zdradził, uznałam, że to koniec naszego małżeństwa. Nie szukałam zemsty. Pomyślałam, że facet, którego nazywałam mężem, praktycznie już dla mnie umarł i powinnam go godnie pochować, to znaczy – złożyć pozew o rozwód. Myślałam, że pójdzie gładko, ale niestety... Mój mąż ubzdurał sobie, że nic mi się nie należy, bo to włącznie on zapracował na nasz majątek, gdyż ja zajmowałam się TYLKO naszym chorującym synem...!" Dorota, 45 lat
Jak większość dziewczyn z mojej klasy, po maturze zdawałam na studia. Ja nie zdałam. Jakiś czas później wyszłam za mąż. Wkrótce na świat przyszedł nasz synek, który bardzo chorował i musiałam poświęcić mu cały swój czas. Rodzice nie byli biedni, ale nie na tyle bogaci, żeby mogli pomóc nam w znaczący sposób.
Byliśmy młodzi i szalenie w sobie zakochani. Cieszyła nas każda drobnostka, jak choćby nowy wazonik na starej komodzie, którą dostaliśmy po babci. Tak minęło trzynaście lat małżeństwa. Nadal byliśmy młodzi, nadal mieliśmy ogromny apetyt na życie, ale między nami coś zaczęło się psuć. Kiedyś spytałam męża, czy nie dostrzega, że w naszym domu robi się jakby coraz chłodniej. Spojrzał wtedy na mnie drwiąco.
– Mówisz to poważnie? – Chwilę potem wrócił do czytania gazety.
Do tamtego czasu nikt nie mógłby mi zarzucić, że nie dbam o nasz dom, że nie starałam się ładnie ubierać i wyglądać atrakcyjnie, być oczytana i przede wszystkim wesoła. Tamtego dnia dostrzegłam, że przez kilka ostatnich lat tylko ja się starałam. Mężowi nasz dom stał się obojętny. Tylko że faceci już nie są panami stworzenia. Tak samo jak oni ciężko pracujemy, podobnie jak oni musimy radzić sobie ze stresami i niepowodzeniami. Stąd też dbanie o to, żeby w naszym domu było ciepło, przytulnie i miło należało do obu stron. Dlatego od następnego dnia sobie odpuściłam.
Nie wiedziałam, co było przyczyną ochłodzenia w naszym domu. Odkryłam to dość przypadkowo – podczas mojego corocznego przyjęcia imieninowego. W połowie zabawy chciałam o coś spytać swojego Staszka, ale gdzieś zniknął. Ktoś podpowiedział, że poszedł z Kingą schodami na górę. Chwilę potem nakryłam męża we własnym małżeńskim łóżku ze swoją kumpelą. Oboje spojrzeli na mnie przerażeni. Ja stałam spokojnie przez dłuższą chwilę, uśmiechnęłam się z udawaną obojętnością i powiedziałam tylko: „Nie przeszkadzajcie sobie”. Zeszłam na dół i robiłam dobrą minę do złej gry. Moja mama uznała, że jestem głupia, bo nie zrobiłam wtedy zdrajcy karczemnej awantury.
– Wszyscy goście mogliby przed sądem zaświadczyć, że drań cię zdradził. Wtedy mogłabyś puścić go w skarpetkach. Wytłumaczyłam jej spokojnie, że mąż nie jest moją własnością.
– To nie pies, którego przysięga małżeńska uwiązała do mnie na smyczy. Jeśli chce sobie ułożyć życie z inną, droga wolna. – Ale on się gził pod twoim dachem!
– Ten dach jest również i jego własnością. Więc mogę założyć, że zdradzał mnie pod swoją połówką.
– Drwisz, żeby ukryć rozpacz? A może, co gorsza, myślisz tak naprawdę? – Mama spojrzała na mnie jak na pomyloną. A ja wtedy doszłam do wniosku, że facet, którego jeszcze nie tak dawno nazywałam mężem, praktycznie już dla mnie umarł i powinnam godnie go pochować.
Staszek był zdezorientowany moim spokojem.
– Zawiniłem – przyznał jeszcze tej nocy, gdy goście wyszli, a ja przenosiłam się do innego pokoju. – Możemy spróbować to wszystko naprawić. Powiedz tylko, że tego chcesz. Nie chciałam. Nie miałam zamiaru niczego naprawiać. Następnego dnia złożyłam pozew rozwodowy. Dwa miesiące później oboje stawiliśmy się przed sądem. Liczyłam, że sprawa przebiegnie szybko i bez problemów. Okazało się, że mój luby ubzdurał sobie, że wyłącznie on zapracował na nasz majątek, gdyż ja cały czas zajmowałam się TYLKO naszym chorującym przez długie lata synkiem. Mężuś najwyraźniej uznał mnie za naiwniaczkę, którą można oskubać i jeszcze dodatkowo oskarżyć, że jest głównym powodem rozstania.
No cóż, bywa tak, że naszą dobroć niekiedy inni uznają za słabość, a brak chęci do prania brudów przed innymi za tchórzostwo. Ukochany szybko się jednak przekonał, że nie jestem życiową niemotą. Gdy na rozprawie zaczął się stawiać, poprosiłam sędziego o krótką przerwę. Kiedy znalazłam się ze Staszkiem na korytarzu, wyciągnęłam komórkę i pokazałam kilkusekundowy filmik.
– Powiedziałeś sądowi, że nie mam dowodów twojej zdrady. Moja mama też z tego powodu uważa mnie za ciężką frajerkę. Szkoda, że nie zwróciłeś uwagi, że kiedy weszłam do sypialni, miałam w ręku komórkę. Sfilmowałam nią wasze nagie dupska i zaskoczone miny. Nadal chcesz przed sądem grać pajaca? Nie chciał. Majątek podzieliliśmy na pół, dostałam też satysfakcjonujące mnie alimenty. Na stypę małżeńską zaprosiłam przyjaciółki, które były na moim wieczorze panieńskim. W pierwszej chwili owo zaproszenie wywołało wśród nich małą konsternację...
– Wygląda, jakbyś się cieszyła z rozwodu – powiedziała Edyta.
– Dlaczego mam być smutna? Udało mi się skończyć z facetem, przy którym do końca życia byłabym nieszczęśliwa. Myślisz, że mam czego żałować? – dodałam.
Nie chciałam być taka, jak moja przyjaciółka Eliza, która nie przyszła na moje spotkanie porozwodowe. Sama rozwodzi się z mężem już od czterech lat. Czasami mam wrażenie, że szarpie się z nim z masochistyczną radością. Przez te wszystkie lata schudła i zbrzydła. Na jej twarzy stale goszczą złość i podejrzenia. Myślę, że już zapomniała, jak to jest się uśmiechać. Nienawiść ją posiadła całkowicie i ostatecznie. Niegdyś była wspaniałą i przyjazną wszystkim przyjaciółką, matką i kierowniczką w firmie. Teraz każda z nas jej unika, dorastające dzieci jej nie lubią, a podwładni milkną z lękiem, gdy przechodzi obok. Jeśli zaś chodzi o mnie... Dlaczego nie szukam zemsty? Dlaczego jestem taka spokojna? Po prostu nie chcę zgorzknieć. Myślę o tym, co mnie czeka z ufnością, a nie oglądam się za siebie i nie patrzę wstecz z nienawiścią.