"Piotr chciał cichego rozwodu i połowy domu. Musiałam ostro walczyć o ojcowiznę!"
Mąż bez uprzedzenia wysłał mi pozew o rozwód. Ale to nie był koniec jego podłości...
Fot. 123RF

"Piotr chciał cichego rozwodu i połowy domu. Musiałam ostro walczyć o ojcowiznę!"

"Gdy mąż mnie zostawił, pogrążałam się w rozpaczy. Czułam się jak w jakimś koszmarnym śnie. Czekałam na przebu­dzenie. Nastąpiło szyb­ciej, niż mogłam się spo­dzie­wać..." Aleksandra, 46 lat

Kiedy pod koniec lat osiemdziesiątych ojciec kupił mały do­m za miastem, na­sza ra­dość była ogrom­na. Dom położony był w malow­niczej wiosce. Dookoła lasy, cisza i świeże powietrze. Do tego dogodny dojazd i nie­daleka odległość od miasta. Dla nas mieszczuchów taka lokalizacja była idealna.

Rodzice podarowali dom mnie i mojemu mężowi

Przez kilka pierw­szych lat jeździliśmy na wieś całą rodziną. Niestety, ojciec zaczął chorować i postano­wił przepisać dom na mnie.
– Kto wie, córeczko, czy pew­ne­go dnia nie będziesz chciała zamieszkać na wsi – po­­wie­dział kiedyś ojciec. – Wolał­bym, żeby wszystko było for­malnie uregulowane.
– Oczywiście, tato – odparłam. – Może za dwa lata uda nam się tu zamieszkać. Rodzice umówili się z notar­iuszem w sprawie zapisu. Dzień przed spotkaniem, ojciec zadz­wonił do mnie.
– Ola – usłyszałam w słuchawce. – Postanowiliśmy z mamą do­konać tego zapisu na was oboje, czyli na ciebie i na Piotra. Nie chcielibyśmy go skrzyw­dzić. Jest dobrym mężem i zię­ciem. Masz coś przeciwko?
– Nie, tato – odpowiedziałam. – Zróbcie, co uważacie.
Było mi to obojętnie, bo ja­kie to miało znaczenie. Byliśmy małżeństwem kilkanaście lat. Układało się nam wyjątkowo dobrze. Nie miałam co do tego wątpliwości. Darowizna od moich rodziców została zapi­sa­na na nas oboje. Byliśmy współwłaścicielami.

Nie przeczuwałam żadnych problemów

Nie przewidywałam żadnych zmian w moim życiu. Jak się potem okazało, byłam naiwna i łatwowierna. Kawalerkę w mieście zostawi­liśmy doros­łemu synowi. Sami przeprowadziliśmy się do na­szej posiadłości na wsi. Minęło kilka lat. Umarł mój ojciec. Niedługo po nim odeszła ma­ma. Trudno mi było pogodzić się z tak wielką stratą. No cóż, taka jest kolej rzeczy...
Jakby nie było tego dosyć, na­sze małżeństwo zaczęło prze­chodzić poważny kryzys. Byliś­my już dwadzieścia lat po ślubie. Po raz pierwszy odkry­łam u mojego męża nowe, nie­znane mi dotąd oblicze. Zrobił się opryskliwy i zarozumiały. Traktował mnie jak osobę ni­ż­szej kategorii. „Co się dzieje z tym człowiekiem?”, myślałam ze smutkiem. „Kryzys wieku średniego czy co?” Zmienił się nie do poznania. Zaczął późno wracać z pracy. Często wyjeż­dżał. Zmienił styl na mło­dzie­­żowy. Podej­rzewałam, że ko­goś ma.

Piotr złożył pozew o rozwód!

Któ­regoś dnia lis­tonosz przy­niósł mi prze­syłkę pole­co­ną. Zaskoczyła mnie pieczątka z są­du. Drżą­cymi rękami rozer­wa­łam kopertę. Był to...pozew rozwodowy. Coś takiego! Piotr nie mógł mnie osobiście poinformować o swoich planach? Tego się doczekałam po dwudziestu paru latach? Ogarnęła mnie wście­k­łość. Co ja mu takiego zrobi­łam? On... chyba oszalał! By­łam zdezoriento­wana.
Kiedy wrócił wieczorem, nie wydawał się ani zmieszany, ani zakłopotany.
– Ludzie się rozwodzą, Ola – rzucił cierpko. – Nie jesteśmy pierwsi ani ostatni...
Jego twarz była pozbawiona jakiegokolwiek wyrazu.
– Ale... co się stało? – krzyk­nęłam. – Masz kogoś, tak?!
– Znowu zaczynasz?! – warknął. – Wyciągasz zupełnie bez­sen­sowne wnio­ski bez żadnych podstaw. To nie tak.
– A niby jak, do cholery?!
Widziałam, że rozsadza go energia. Nie potrafił usie­dzieć ani chwili. Przemierzał po­kój dużymi krokami. Zab­rakło mi cierpliwości. Chwyci­łam wa­zon i walnęłam nim o podłogę.
– Dlaczego?! – wrzasnęłam.
– Po prostu... – Piotr wzru­szył ramionami. – Prze­sta­liśmy się rozumieć i koniec.
Poszedł na górę. Chyba coś pakował. Po jakimś czasie usłyszałam odgłos zamykanych drzwi. Długo sie­działam nie­ru­cho­mo. A więc to koniec...

Wszystko się skończyło

Spotkaliśmy się w sądzie po dwóch miesiącach. Mąż wniósł o rozwód bez orzekania o winie. Zo­bo­wią­zał się też do pła­cenia mi ali­men­­tów. Łaski nie robił. Takie mamy prawo, a mi już nie chciało się walczyć z mężem. Po pierwszej rozprawie marzyłam już tylko o tym, żeby wrócić do swojego ukochanego domu. Tylko tam czułam się bezpiecznie. Dob­rze, że nie musiałam jeź­dzić do pracy. Od roku byłam na rencie. W domu czekały na mnie moje dwa pieski i trzy koty. Tylko one mi zostały. Nawet syn siedział za granicą. Usiadłam w kuchni. Z okna widziałam drzewa, zwie­rzaki łasiły się do mnie, a ja pogrążałam się w rozpaczy... Musiałam jed­nak żyć dalej. Czułam się jak w jakimś koszmarnym śnie. Czekałam na przebu­dzenie. Nastąpiło szyb­ciej, niż mogłam się spo­dzie­wać...

Chciał mi odebrać dom

Któregoś dnia usłyszałam war­kot silnika. Przyje­chał Piotr.
– Co słychać? – spytał obojęt­nie. – Porozmawiać chciałem.
– O co chodzi? – rzuciłam. Byłam spięta i zdenerwowana.
– Jakby to powiedzieć – zaczął niepewnie. – Myślałem, że naj­lepiej będzie sprzedać dom. Aż mną zatelepało ze złości.
– Zrozum, to najlepsze wyjście – zaczął tłumaczyć. – To...
– Mówisz poważnie? – przer­wałam mu lodowatym tonem.
– Nie poradzisz sobie sama – kontynuował. – Musimy sprze­dać dom. Pieniędzmi się po­dzielimy. Kupisz sobie jakieś ma­łe mieszkanko...
– Nie ma mowy! – przerwałam mu gwałtownie. – Dom nie jest na sprzedaż!
– Ale... ojciec zapisał...
– Gów­no by ci zapisał, gdyby wiedział, co zrobisz. Wynoś się stąd!
– Co takiego?
– Wynocha! – wrzasnęłam. Po­de­szłam do drzwi i otworzy­łam je sze­roko.
Co za drań! Nie dość, że mnie zostawił, to jeszcze chce dom mi odebrać. Niedoczekanie.

Myślał, że jest sprytny, ale nie docenił mnie...

Na drugi dzień ubrałam się starannie i po­jechałam do miasta. Piotr pracował w dużej firmie. Znałam tam sporo lu­dzi. Postanowiłam spotkać się z Maryśką i czegoś się dowie­dzieć. Spacerowałam po ulicy, czekając na koleżankę.
– Jak miło cię widzieć, Olu – Marysia na dzień dobry po­ca­łowała mnie w policzek. – My­ślałam, że już zupełnie zdzi­czałaś na tej swojej wsi.
– Idziemy na kawę? – zapro­po­nowałam. Opowiedziałam jej o moich ostatnich przejściach.
– W tej chwili – powiedziałam – zależy mi jedynie na tym, żeby zatrzymać dom... Marysia pokiwała głową.
– Dla­czego Piotrek tak bardzo chce rozwodu? – spytałam wprost. – Domyślasz się?
– Domyślam – powiedziała. – To przez tę kobietę... Wstrzymałam oddech.
– Pracuje w firmie od trzech lat. Szczerze mówiąc, ta Edyta to nic szczególnego. W naszym wieku. Figura i uroda ledwie przeciętna. Dziwię się Piotrowi. – To oni już tak całkiem ofi­cjalnie? – drążyłam.
– Ale gdzie tam! – pokręciła głową. – Ona jest mężatką! Dopóki oboje nie uzyskają roz­wodu, nie afiszują się specjalnie.
Posiedziałyśmy jeszcze trochę i poplot­kowałyśmy, a potem po­żegnałyśmy się serdecznie.

Postawiłam mu ultimatum

Gdy zmęczona dotarłam do domu, rzuciłam buty byle gdzie i złapałam telefon. Umówiłam się z Piotrem następnego dnia na mieście.
– Nadal obstajesz przy roz­wodzie bez orzekania o wi­nie? – zapytałam na wstępie.
– Jasne – odparł Piotr. – Nikt tu przecież nie zawinił. Oszczę­dzimy sobie nerwów.
– To super – rzuciłam. – A jak się czuje Edyta? Spojrzał na mnie zaskoczony. Nie tego się spodziewał. – Zaprzeczanie nic tu nie da – oznaj­miłam. – Wiem o niej. Mam świadków, którzy go­towi są potwierdzić wszyst­­ko w sądzie. To wys­tar­czy, żeby udowod­nić ci winę. Wiesz, ja­­kie będą następstwa. Był przerażony. Wi­dzia­łam to.
– Czego chcesz? – za­pytał cicho. – Posłuchaj, dam ci rozwód – po­wiedzia­łam. – Bez orzekania o winie.
– Czego chcesz? – powtórzył. – Tylko jednego. Zrzekasz się części domu na moją korzyść.Musimy to przeprowadzić jak najprędzej. U notariusza.
– Jaką mi dajesz gwarancję – spytał wreszcie – na kulturalny rozwód? Bez prania brudów...
– Czy mój ojciec żądał od cie­bie gwarancji, zapisując ci część domu? Nie. Zaufał ci...
Westchnął tylko.
– Spieszę się – dodałam. – Daj znać, co postanowiłeś.
Wkrótce odbyła się ostatnia już sprawa roz­wodowa. Sędzia nie orzekał o winie – tak jak ustaliliśmy... Gdy było już po wszystkim, spokojnie wróciłam do domu. Teraz naprawdę mojego domu... 

 

Czytaj więcej