"Gdy mąż mnie zostawił, pogrążałam się w rozpaczy. Czułam się jak w jakimś koszmarnym śnie. Czekałam na przebudzenie. Nastąpiło szybciej, niż mogłam się spodziewać..." Aleksandra, 46 lat
Kiedy pod koniec lat osiemdziesiątych ojciec kupił mały dom za miastem, nasza radość była ogromna. Dom położony był w malowniczej wiosce. Dookoła lasy, cisza i świeże powietrze. Do tego dogodny dojazd i niedaleka odległość od miasta. Dla nas mieszczuchów taka lokalizacja była idealna.
Przez kilka pierwszych lat jeździliśmy na wieś całą rodziną. Niestety, ojciec zaczął chorować i postanowił przepisać dom na mnie.
– Kto wie, córeczko, czy pewnego dnia nie będziesz chciała zamieszkać na wsi – powiedział kiedyś ojciec. – Wolałbym, żeby wszystko było formalnie uregulowane.
– Oczywiście, tato – odparłam. – Może za dwa lata uda nam się tu zamieszkać. Rodzice umówili się z notariuszem w sprawie zapisu. Dzień przed spotkaniem, ojciec zadzwonił do mnie.
– Ola – usłyszałam w słuchawce. – Postanowiliśmy z mamą dokonać tego zapisu na was oboje, czyli na ciebie i na Piotra. Nie chcielibyśmy go skrzywdzić. Jest dobrym mężem i zięciem. Masz coś przeciwko?
– Nie, tato – odpowiedziałam. – Zróbcie, co uważacie.
Było mi to obojętnie, bo jakie to miało znaczenie. Byliśmy małżeństwem kilkanaście lat. Układało się nam wyjątkowo dobrze. Nie miałam co do tego wątpliwości. Darowizna od moich rodziców została zapisana na nas oboje. Byliśmy współwłaścicielami.
Nie przewidywałam żadnych zmian w moim życiu. Jak się potem okazało, byłam naiwna i łatwowierna. Kawalerkę w mieście zostawiliśmy dorosłemu synowi. Sami przeprowadziliśmy się do naszej posiadłości na wsi. Minęło kilka lat. Umarł mój ojciec. Niedługo po nim odeszła mama. Trudno mi było pogodzić się z tak wielką stratą. No cóż, taka jest kolej rzeczy...
Jakby nie było tego dosyć, nasze małżeństwo zaczęło przechodzić poważny kryzys. Byliśmy już dwadzieścia lat po ślubie. Po raz pierwszy odkryłam u mojego męża nowe, nieznane mi dotąd oblicze. Zrobił się opryskliwy i zarozumiały. Traktował mnie jak osobę niższej kategorii. „Co się dzieje z tym człowiekiem?”, myślałam ze smutkiem. „Kryzys wieku średniego czy co?” Zmienił się nie do poznania. Zaczął późno wracać z pracy. Często wyjeżdżał. Zmienił styl na młodzieżowy. Podejrzewałam, że kogoś ma.
Któregoś dnia listonosz przyniósł mi przesyłkę poleconą. Zaskoczyła mnie pieczątka z sądu. Drżącymi rękami rozerwałam kopertę. Był to...pozew rozwodowy. Coś takiego! Piotr nie mógł mnie osobiście poinformować o swoich planach? Tego się doczekałam po dwudziestu paru latach? Ogarnęła mnie wściekłość. Co ja mu takiego zrobiłam? On... chyba oszalał! Byłam zdezorientowana.
Kiedy wrócił wieczorem, nie wydawał się ani zmieszany, ani zakłopotany.
– Ludzie się rozwodzą, Ola – rzucił cierpko. – Nie jesteśmy pierwsi ani ostatni...
Jego twarz była pozbawiona jakiegokolwiek wyrazu.
– Ale... co się stało? – krzyknęłam. – Masz kogoś, tak?!
– Znowu zaczynasz?! – warknął. – Wyciągasz zupełnie bezsensowne wnioski bez żadnych podstaw. To nie tak.
– A niby jak, do cholery?!
Widziałam, że rozsadza go energia. Nie potrafił usiedzieć ani chwili. Przemierzał pokój dużymi krokami. Zabrakło mi cierpliwości. Chwyciłam wazon i walnęłam nim o podłogę.
– Dlaczego?! – wrzasnęłam.
– Po prostu... – Piotr wzruszył ramionami. – Przestaliśmy się rozumieć i koniec.
Poszedł na górę. Chyba coś pakował. Po jakimś czasie usłyszałam odgłos zamykanych drzwi. Długo siedziałam nieruchomo. A więc to koniec...
Spotkaliśmy się w sądzie po dwóch miesiącach. Mąż wniósł o rozwód bez orzekania o winie. Zobowiązał się też do płacenia mi alimentów. Łaski nie robił. Takie mamy prawo, a mi już nie chciało się walczyć z mężem. Po pierwszej rozprawie marzyłam już tylko o tym, żeby wrócić do swojego ukochanego domu. Tylko tam czułam się bezpiecznie. Dobrze, że nie musiałam jeździć do pracy. Od roku byłam na rencie. W domu czekały na mnie moje dwa pieski i trzy koty. Tylko one mi zostały. Nawet syn siedział za granicą. Usiadłam w kuchni. Z okna widziałam drzewa, zwierzaki łasiły się do mnie, a ja pogrążałam się w rozpaczy... Musiałam jednak żyć dalej. Czułam się jak w jakimś koszmarnym śnie. Czekałam na przebudzenie. Nastąpiło szybciej, niż mogłam się spodziewać...
Któregoś dnia usłyszałam warkot silnika. Przyjechał Piotr.
– Co słychać? – spytał obojętnie. – Porozmawiać chciałem.
– O co chodzi? – rzuciłam. Byłam spięta i zdenerwowana.
– Jakby to powiedzieć – zaczął niepewnie. – Myślałem, że najlepiej będzie sprzedać dom. Aż mną zatelepało ze złości.
– Zrozum, to najlepsze wyjście – zaczął tłumaczyć. – To...
– Mówisz poważnie? – przerwałam mu lodowatym tonem.
– Nie poradzisz sobie sama – kontynuował. – Musimy sprzedać dom. Pieniędzmi się podzielimy. Kupisz sobie jakieś małe mieszkanko...
– Nie ma mowy! – przerwałam mu gwałtownie. – Dom nie jest na sprzedaż!
– Ale... ojciec zapisał...
– Gówno by ci zapisał, gdyby wiedział, co zrobisz. Wynoś się stąd!
– Co takiego?
– Wynocha! – wrzasnęłam. Podeszłam do drzwi i otworzyłam je szeroko.
Co za drań! Nie dość, że mnie zostawił, to jeszcze chce dom mi odebrać. Niedoczekanie.
Na drugi dzień ubrałam się starannie i pojechałam do miasta. Piotr pracował w dużej firmie. Znałam tam sporo ludzi. Postanowiłam spotkać się z Maryśką i czegoś się dowiedzieć. Spacerowałam po ulicy, czekając na koleżankę.
– Jak miło cię widzieć, Olu – Marysia na dzień dobry pocałowała mnie w policzek. – Myślałam, że już zupełnie zdziczałaś na tej swojej wsi.
– Idziemy na kawę? – zaproponowałam. Opowiedziałam jej o moich ostatnich przejściach.
– W tej chwili – powiedziałam – zależy mi jedynie na tym, żeby zatrzymać dom... Marysia pokiwała głową.
– Dlaczego Piotrek tak bardzo chce rozwodu? – spytałam wprost. – Domyślasz się?
– Domyślam – powiedziała. – To przez tę kobietę... Wstrzymałam oddech.
– Pracuje w firmie od trzech lat. Szczerze mówiąc, ta Edyta to nic szczególnego. W naszym wieku. Figura i uroda ledwie przeciętna. Dziwię się Piotrowi. – To oni już tak całkiem oficjalnie? – drążyłam.
– Ale gdzie tam! – pokręciła głową. – Ona jest mężatką! Dopóki oboje nie uzyskają rozwodu, nie afiszują się specjalnie.
Posiedziałyśmy jeszcze trochę i poplotkowałyśmy, a potem pożegnałyśmy się serdecznie.
Gdy zmęczona dotarłam do domu, rzuciłam buty byle gdzie i złapałam telefon. Umówiłam się z Piotrem następnego dnia na mieście.
– Nadal obstajesz przy rozwodzie bez orzekania o winie? – zapytałam na wstępie.
– Jasne – odparł Piotr. – Nikt tu przecież nie zawinił. Oszczędzimy sobie nerwów.
– To super – rzuciłam. – A jak się czuje Edyta? Spojrzał na mnie zaskoczony. Nie tego się spodziewał. – Zaprzeczanie nic tu nie da – oznajmiłam. – Wiem o niej. Mam świadków, którzy gotowi są potwierdzić wszystko w sądzie. To wystarczy, żeby udowodnić ci winę. Wiesz, jakie będą następstwa. Był przerażony. Widziałam to.
– Czego chcesz? – zapytał cicho. – Posłuchaj, dam ci rozwód – powiedziałam. – Bez orzekania o winie.
– Czego chcesz? – powtórzył. – Tylko jednego. Zrzekasz się części domu na moją korzyść.Musimy to przeprowadzić jak najprędzej. U notariusza.
– Jaką mi dajesz gwarancję – spytał wreszcie – na kulturalny rozwód? Bez prania brudów...
– Czy mój ojciec żądał od ciebie gwarancji, zapisując ci część domu? Nie. Zaufał ci...
Westchnął tylko.
– Spieszę się – dodałam. – Daj znać, co postanowiłeś.
Wkrótce odbyła się ostatnia już sprawa rozwodowa. Sędzia nie orzekał o winie – tak jak ustaliliśmy... Gdy było już po wszystkim, spokojnie wróciłam do domu. Teraz naprawdę mojego domu...