Dziesięć lat temu pękło mi serce. Dowiedziałam się, że mój mąż mnie zdradza. I to z kim? Z koleżanką z pracy! Chciałam ratować małżeństwo, miałam nadzieję, że jeszcze wszystko naprawimy... Wtedy dostałam kolejny cios. Gdybym wiedziała, że to nieszczęście jest początkiem prawdziwego szczęścia... Barbara, 45 lat
Kiedy mój mąż opowiadał mi z zachwytem o swojej koleżance Marzence, a potem, gdy musiał zostawać po pracy i wyjeżdżać w delegacje (które ostatecznie okazały się wypadami za miasto z nią) – nie wpadłam na to, że mają romans. To było takie banalne! A kiedy już ta historia wyszła na jaw – bo takie sprawy zawsze prędzej czy później wychodzą – obiecał, że z nią zerwie, że nigdy więcej, że przecież mamy córkę, że wspólne mieszkanie...
– Nie chcę, żebyś się z nią spotykał! – powiedziałam wściekła i zbolała jednocześnie. – Rozumiesz? Nigdy więcej!
– Ale jakim cudem mam się nie spotykać z Marzeną, skoro razem pracujemy? – zapytał Mariusz zdziwiony.
– Nie wiem. Wymyśl coś!
Oczywiście nie wymyślił. Ale za to ja wpadłam na pewien pomysł. Wiedziałam, że jego firma wysyła specjalistów na cały świat. Postanowiłam więc zagrać va banque i nie mówiąc o tym Mariuszowi, umówiłam się na spotkanie z jego szefem. Był zdziwiony, ale zgodził się ze mną spotkać.
– Nie bardzo rozumiem, w czym mam pani pomóc? – spytał uprzejmie mężczyzna, na oko mój rówieśnik.
– To bardzo ważne dla dobra naszej rodziny. Przecież zależy panu na moim mężu, jest dobrym pracownikiem, fachowcem. Poza tym wiem, że firma troszczy się o rodziny pracowników.
– To nie ulega wątpliwości. Ale już kiedyś pytałem Mariusza, czy chciałby wyjechać na pół roku do Hiszpanii. Odmówił, bo rodzina, bo żona... A pani teraz mówi coś zupełnie odwrotnego.
– Cóż, sytuacja się zmieniła. Bardzo pana proszę. Niech pan zaproponuje mężowi wyjazd służbowy. Ja go przekonam, żeby się zgodził.
– Skoro tak pani twierdzi. Będziemy teraz prowadzić projekt w Kanadzie. Przez osiem miesięcy. Przydałby się tam i to bardzo.
– Bardzo dobrze. Przekonam go.
– W takim razie zapytam go w przyszłym tygodniu – obiecał dyrektor.
Poczekałam, aż Mariusz wróci z pracy. Podałam mu zupę, drugie danie i nawet kawałek ciasta.
– A teraz chciałabym porozmawiać – powiedziałam, gdy dopił herbatę.
– Basiu, przysięgam, że...
– Wiem, że przysięgasz. Ale masz ją przed oczami codziennie. Ja zadbałam o to, abyśmy mogli sobie przebaczyć. Ty i ja.
– Nie rozumiem.
– Zrozumiesz. Jeśli ci zależy na naszej rodzinie, na córce, na mnie, to się zgodzisz.
– Ale na co Basiu?
– Na wyjazd do Kanady na osiem miesięcy.
– Co?
– Byłam dzisiaj u twojego szefa.
– Co zrobiłaś? – oburzył się.
– Nie opowiadałam o szczegółach. Powiedziałam tylko, że proszę, aby cię wysłał do pracy. Zaproponuje ci w przyszłym tygodniu wyjazd do Kanady, a ty się zgodzisz – stwierdziłam.
– A jeśli się nie zgodzę? – Zmrużył oczy.
– To wystawię ci walizki za drzwi – odparłam niby oschle, ale serce waliło mi jak młot pneumatyczny.
Teraz się dowiem, czy naprawdę mu zależy, czy tylko tak gada. To bolało, czułam, jak jakaś niewidzialna pętla zaciska mi się na gardle, ale musiałam wiedzieć. Musiałam.
– Pojadę – powiedział po chwili milczenia, która trwała dla mnie wieczność.
Teraz musieliśmy przygotować Patrycję na rozstanie. Miała dopiero dziesięć lat. Tłumaczyłam jej, że tata jedzie do pracy.
– Ale dlaczego tak daleko i na tak długo? – dopytywała zasmucona.
– Potem wybierzemy się razem na wspaniałe wakacje – obiecywał jej mąż. Byłam mu wdzięczna za te słowa. To znaczyło, że planuje naszą wspólną przyszłość. Wierzyłam, że gdy minie czas i wróci, będę umiała przebaczyć. Może nawet odzyskać bliskość. Teraz nie mogłam się do niego zbliżyć. Po prostu myśl o tym, że był z inną, że kłamał – budziła moje obrzydzenie.
Tydzień później przyjął ofertę swojego szefa i zaczęły się przygotowania do podróży. Trwały przez miesiąc i przez ten czas Mariusz zachowywał się bez zarzutu. Zaraz po pracy wracał do domu. Co tydzień jeździł ze mną na zakupy. Pomagał Patrycji w lekcjach. Spędziliśmy razem święta. A potem nadszedł dzień wyjazdu. Patrycję zabrała po szkole babcia, a ja pojechałam z mężem na lotnisko.
– Odezwę się, jak tylko dotrę – obiecał, gdy podchodził do odprawy. Nastał moment pożegnania. Postanowiłam, że dam mu nadzieję. Choć wiele mnie to kosztowało, przytuliłam go i pocałowałam w policzek. Niech wie, że będę czekać. Poszedł. Miałam iść do samochodu i pojechać do domu, ale pomyślałam, że go pożegnam z tarasu widokowego. Popatrzę, jak wsiada do samolotu i wyślę mu dobre myśli.
Był piękny, ciepły dzień. Stanęłam i patrzyłam, jak szykują samolot do lotu do Berlina. Czułam smutek, ale i odrobinę radości. To miał być pierwszy przystanek na drodze mojego męża. Miałam nadzieję, że jeszcze wszystko naprawimy. Potem pojawili się bagażowi i walizki, a następnie – pasażerowie.
Zobaczyłam go. Szedł wyprostowany... i nie był sam. Trzymał za rękę tamtą kobietę.
– Ona z nim leci? – wyszeptałam do siebie i musiałam oprzeć się na barierce, żeby nie upaść. Z nerwów zakręciło mi się w głowie. No tak. Mieli miesiąc na przygotowania. Tymczasem pasażerowie zniknęli w samolocie, a ja cofnęłam się do cienia. Nie chciałam, żeby jakimś cudem mnie zobaczył. Choć pewnie nie patrzył, przekonany, że jestem już w drodze do domu. Był zajęty kimś innym. Miał mnie gdzieś. Taka była prawda.
Nie wiem, jak wtedy dotarłam do samochodu. Przez długi czas krążyłam po parkingu, płacząc i nie mogąc znaleźć własnego auta. A gdy już do niego wsiadłam, oparłam głowę na kierownicy i nie mogłam się ruszyć. Płakałam, rozpaczałam, czułam kompletną niemoc, chciało mi się wymiotować. Spowijał mnie ból, który rozchodził się falami po całym ciele. Znów zostałam okłamana, oszukana, zdeptana. Byłam nikim, niczym. Mniej niż przedmiotem, który można wywalić na śmietnik.
Nagle usłyszałam, że ktoś uporczywie puka w okno samochodu. Pewnie jakiś strażnik parkingu. Niech to szlag. – Zaraz odjadę – warknęłam, uchylając szybę. – Niech mi pan da chwilę. Chwilę!
– Czy pani dobrze się czuje? – zapytał postawny mężczyzna, nachylając się do okna. – Proszę na mnie popatrzeć. Jest pani bardzo blada!
– A pan co? Lekarz? – spytałam ze złością.
– Nie, ratownik medyczny – odparł niezrażony. – Tak się składa, że miałem jechać autobusem, ale w takim stanie to ja pani nie puszczę. Jeszcze pani sobie krzywdę zrobi. I komuś na drodze. Nie może pani prowadzić w takim stanie. Proszę mi dać kluczyki. Odwiozę panią do domu.
– A skąd mam wiedzieć, że pan nie jest oszustem? – powiedziałam.
– To moja plakietka z pracy. – Pokazał mi kartonik z imieniem, nazwiskiem, numerem i zdjęciem. – Nic więcej nie mam. Musi mi pani zaufać. Nie no, serio. Przecież pani wie, że nie da pani rady dojechać. Prawda? – spojrzał na mnie uważnie.
Nie zaufałam, ale już skończył mi się zapas siły. Mężczyzna wsiadł i odwiózł mnie do domu. Zbadał mi puls. Poczekał, aż przyjdzie moja przyjaciółka, do której zadzwoniłam po drodze. Nie mogłam być sama. Tak powiedział. Wziął ode mnie numer telefonu, na wszelki wypadek. Poprosił, żebym nie wahała się wezwać pogotowia, gdybym się gorzej poczuła. I poszedł.
– Niezły koleś – oceniła Sylwia, gdy za ratownikiem medycznym zamknęły się drzwi. – Boże, Basiu, co się stało?
Gdybym wtedy wiedziała, że to nieszczęście jest początkiem prawdziwego szczęścia... Bo to właśnie Igor – mój obecny mąż – był tym ratownikiem medycznym, który zainteresował się pogrążoną w rozpaczy, obcą kobietą.
Przykryłam kocem Igora, który zasnął na kanapie. Delikatnie wyciągnęłam mu spod głowy gazetę, tłumiąc śmiech. Zawsze tak zasypiał po powrocie z dyżuru. Ledwo żywy, ale jeszcze chciał zrobić „prasówkę”. Poszłam do kuchni i nastawiłam ekspres. Igor wrócił z pracy i odsypia, a ja napiję się kawy... i powspominam, pomyślałam.
Mariusz, mój były mąż, odleciał wówczas ze swoją kochanką do Kanady. „Ostatecznie”, uśmiechnęłam się do siebie. Dzięki temu poznałam cudownego człowieka, którego pokochałam i którego pokochała także moja córka, zawiedziona postawą ojca. Dzięki niemu Patrycja studiuje dziś medycynę.
A były mąż? Cóż... Po ośmiu miesiącach wrócił z kochanką do Polski, zażądał rozwodu i go dostał. Dziś jest sam. Dziewczyna puściła go w trąbę, zostawiła z olbrzymim kredytem. Nie powiem, żeby było mi go żal. Moim zdaniem sam na to zasłużył.