"Samotność? Poradziłam sobie z nią!". Historie trzech kobiet, które poukładały swoje żyje na nowo
Samotność można pokonać.
Fot. 123RF

"Samotność? Poradziłam sobie z nią!". Historie trzech kobiet, które poukładały swoje żyje na nowo

W życiu często musimy mierzyć się z samotnością. Czasem to choroba własna lub bliskich może spowodować, że ludzie odsuną się od nas. Czasem samotność powoduje opuszczenie przez rodziców. Niektórzy czują się też samotni nawet będąc w związku. Często popełniamy wtedy błąd, odsuwając od siebie ludzi jeszcze bardziej, tak jak nasze bohaterki. Na ich przykładzie możemy się jednak nauczyć, jak wygrać z samotnością. 

Kiedy czujemy osamotnienie, można przyjąć, że świat jest zły, a ludzie stale nas rozczarowują, ale można spróbować inaczej. I jak Andżelika, Zofia i Eliza powiedzieć sobie: „Bez względu na żal i złość, potrzebuję bliskich jak powietrza” i wziąć od życia to, co najlepsze. One poradziły sobie z samotnością. Jak? Przeczytaj ich historie!

Zofia, 68 lat: Odzyskałam sens w życiu i przyjaciół dzięki pandemii

Nigdy nie czułam się tak porzucona jak przez ostatnie cztery lata. Rozległy udar męża, po którym nie wrócił do pełnej sprawności, spowodował, że odsunęli się od nas znajomi i dalsza rodzina. Nie stało się to z dnia na dzień, ale z każdym miesiącem ubywało osób w naszym domu. Jedni nie wiedzieli, gdzie podziać oczy na widok śliniącego się, mamroczącego Henryka, inni wyrażali ubolewanie, ale chyba głównie z braku nalewek i ciast, których nie miałam siły przygotowywać, zajęta leczeniem i rehabilitacją męża.

W końcu przestali nawet dzwonić, a we mnie narastała złość i żal, że tak łatwo porzucili nas przyjaciele z dzieciństwa. Nasze dorosłe dzieci starały się sprostać sytuacji, ale nie mogłam oczekiwać od syna, żyjącego z rodziną za granicą i córki – samotnej matki dwójki nastolatków, żeby porzucili własne obowiązki na rzecz schorowanego ojca. I tak robiły, co w ich mocy. Syn przylatywał co dwa miesiące, córka przyjeżdżała co drugi weekend, jednak na co dzień byliśmy sami. Mąż próbował mnie pocieszać, ale i jemu było przykro. Ze stresu i przemęczenia zaczęłam gorzej sypiać, straciłam apetyt. Nie wiem, czy nie wpadłabym w depresję, gdyby nie pandemia i ogólne zamknięcie w domach.

Ja byłam już z życiem w zamknięciu i samotności oswojona, za to znajomi poczuli się zagubieni w nowej sytuacji. Bali się i wirusa, i oddzielenia od rodzin... I wtedy mój telefon zaczął się urywać. Chcieli się mnie radzić, zwierzali się z lęków, wyrażali podziw, a zdarzało się, że przepraszali za milczenie. Szybko przestałam odbierać te telefony, wściekła, że dopiero w potrzebie przypomnieli sobie o mnie. Zmieniłam zdanie, kiedy jedna z kuzynek trafiła do szpitala. Zrozumiałam, że nie mogę ich karać, bo ja też się boję. Odłożyłam na bok żale i zaczęłam zastanawiać się, co możemy zrobić w nowej sytuacji. Telefoniczne rozmowy szybko przerodziły się w grupę samopomocową.

Takiej wigilii jeszcze nie mieliśmy! Sprawni seniorzy ruszyli po zakupy dla schorowanych i odizolowanych. Gotowali im potrawy i podrzucali pod drzwi. Nawet na porządki mieliśmy swoje bezpieczne sposoby! A opłatkiem dzieliliśmy się w drzwiach, w maseczkach i rękawiczkach. Wieczorami zapalaliśmy świeczki w oknach i łączyliśmy się przez wideoczaty, by dodać sobie otuchy. Nasza grupa nie tylko przetrwała do dzisiaj, ale i dołączyły do niej nowe osoby. Znajomi i rodzina zastępują mnie przy mężu, gdy potrzebuję odpocząć albo załatwić coś na mieście, a ja odwdzięczam się im zabierając na spacery czy organizując wieczorki czytelnicze. Podobno sprawiam, że niektórym z nich znowu chce się żyć, ale to oni nadali na nowo sens mojemu życiu. Sprawili, że nie boję się nadchodzącej starości, ani świąt, bo nigdy już nie będą samotne.

158823540_m
Łączyliśmy się przez wideoczaty, by dodać sobie otuchy. 
123RF

Eliza, 33 lata: Zdradziłam męża, ale wybaczył mi i na zgliszczach powstał piękny związek

Czy można być samotnym w związku? Jeszcze bardziej niż będąc singlem, bo wtedy przynajmniej nie żyjesz złudzeniami. Nie oczekujesz wsparcia, miłości, zrozumienia i nie trafiasz na męża zajętego zarabianiem pieniędzy albo ich inwestowaniem. Kogoś takiego, kto lubi chwalić się tobą przed znajomymi, ale zapomina o tobie zaraz po zamknięciu za nimi drzwi. Kto kupi ci wiele i zabierze cię wszędzie, ale nie interesuje się ani tobą, ani twoimi uczuciami. W ten sposób przetrwaliśmy sześć lat. Początkowo starałam się tłumaczyć jego brak czasu zarabianiem na alimenty i dodatkowe zajęcia dla trójki dzieci z pierwszego małżeństwa. Z tego samego powodu milczałam, gdy puszczał mimo uszu moje napomknienia o własnym dziecku i braku celu w życiu. „Ty jesteś moim celem” – mawiał i przez jakiś czas mi to wystarczało. Potem jednak czułam już tylko pustkę...

Próbowałam zwrócić jego uwagę, szastając pieniędzmi, obrażając przy byle okazji, a nawet wdając się w romans. To miał być jednorazowy skok w bok, ale zaczęliśmy spotykać się regularnie. Już na początku ustaliliśmy, że nie zniszczymy swoich związków. Tyle że ja poddałam się urokowi sytuacji i zaczęłam pragnąć czegoś więcej. Swoim zachowaniem sprawiłam, że nasz układ przestał być tajemnicą. Żona mojego kochanka mu wybaczyła, postanowili walczyć o związek. A mój mąż się wyprowadził. Zostawił mi wszystko, choć mnie zależało tylko na nim. Zrozumiałam to dopiero widząc, jaki sprawiłam mu ból.

Na szczęście mądra pani sędzia, orzekająca na naszej pierwszej rozprawie rozwodowej dostrzegła łączącą nas mimo wszystko więź i skierowała na mediację, po której miała wydać decyzję. Przez pierwsze dwa spotkania krzyczałam lub płakałam, a mąż milczał jak zaklęty. Podczas trzeciego, zamiast narzekać, powiedziałam o swojej tęsknocie za dzieckiem, o pustce w pięknym domu i samotności. Mąż zaczął mnie słuchać, a potem dał nam szasnę.

To było tuż przed pierwszą falą pandemii. Ludzie narzekali, że wirus zamknął ich w domach, a ja tańczyłam ze szczęścia, widząc jego walizki na podjeździe. Początkowo chodziłam wokół niego na paluszkach, ale kiedy zaczął mieć problemy w pracy, odzyskałam rezon. Bez zmrużenia oka przyjęłam informację o zamknięciu firmy, sprzedaży domu i dwóch samochodów na poczet długów. Przenieśliśmy się do małego mieszkania, nareszcie mieliśmy siebie na wyciągnięcie ręki.

Powoli odbijamy się od dna. Mąż pracuje w firmie informatycznej, a ja, ośmielona opiniami obserwatorów na Instagramie, wykorzystałam swoje umiejętności robienia na drutach i zaczęłam dziergać swetry na zamówienie. Oboje mamy dużo zleceń, ale wprowadziliśmy limity, aby znów nie zagubić się w pogoni za pieniądzem i mieć czas dla siebie.

134273679_m
Przenieśliśmy się do małego mieszkania, nareszcie mieliśmy siebie na wyciągnięcie ręki.
123RF

Andżelika, 43 lata: Byłam opuszczonym dzieckiem, a teraz sama daje dom

Miałam cztery latka, kiedy wraz z czworgiem starszego rodzeństwa odebrano nas rodzicom i umieszczono w domach dziecka. Choć nasi rodzice nie potrafili się nami zajmować, a tata nadużywał alkoholu, jedynie ograniczono im prawo opieki. To oznaczało, że nie mogliśmy zostać adoptowani, a rodzin zastępczych nie było w czasach mojego dzieciństwa tak wiele. Urzędnicy dali szansę naszym rodzicom, ale nas skreśli, rozdzielając i umieszczając w trzech ośrodkach. Jako jedyna trafiłam do domu małego dziecka. Najstarszy, 16-letni brat zamieszkał w bidulu 20 km ode mnie, a pozostała trójka w dużo mniejszym i bardziej przytulnym, ale za to odległym ponad sto kilometrów domu.

Rodzice nigdy mnie nie odwiedzili, więc chociaż w nowym miejscu miałam gdzie spać, w co się ubrać i co zjeść, to bardzo tęskniłam za dawnym życiem. Zwłaszcza za rodzeństwem, które opiekowało się mną od chwili narodzin. Stałam się wycofana, zaczęłam chorować i unikać dzieci, m.in. z powodu narastających problemów z wymową. Tylko przy rodzeństwie odzyskiwałam humor. Dlatego pozwalano najstarszemu bratu i siostrze odwiedzać mnie raz w miesiącu, ale musiałam czekać cztery lata nim brat się znalazł pracę, dostał mieszkanie z gminy i mógł zabrać nas do siebie. Cztery lata to szmat czasu. Można stracić resztki poczucia bezpieczeństwa i być tak łasym na każde dobre słowo, że zaufa się nieodpowiedniej osobie.

Miałam 17 lat, kiedy straciłam głowę dla chłopaka, który podobnie jak mój ojciec nadużywał alkoholu. Mimo to zamieszkałam z nim przed uzyskaniem pełnoletności, choć brat robił co mógł, by mnie od tego odwieźć. Szczęśliwie chłopak szybko się mną znudził i wyrzucił za drzwi. Wróciłam do brata i jego żony. Wypłakując się w ich ramionach zrozumiałam, że nie muszę żebrać o niczyją miłość, bo mam rodzeństwo i ich rodziny. Jedna z sióstr pomogła mi nadrobić braki w edukacji i złożyć papiery do szkoły pielęgniarskiej. Nie mogłam się doczekać, kiedy zacznę pracę w szpitalu, tak bardzo chciałam czuć się potrzebna.

Pierwsze dziecko, chłopczyka, wzięłam do siebie prosto z mojego oddziału. Trafił tu brudny i pobity przez rodziców. Od policjantów dowiedziałam się, że ma starszą siostrę skierowaną do domu dziecka. Wtedy poczułam powołanie. Tak to nazywam, bo prowadzenie rodziny zastępczej jest nie tylko pracą. Nikt nie wytrzyma tego bezmiaru cierpienia i wysiłku, jaki trzeba włożyć w wychowanie poranionych dzieci tylko z pobudek finansowych. Trochę trwało nim rodzeństwo w końcu trafiło do mojego skromnie urządzonego mieszkania. Przy trzecim dziecku usłyszałam od pracownicy socjalnej, że gdybym miała większe lokum, to podesłaliby mi jeszcze bliźnięta. Wtedy na kredyt kupiłam zdewastowane czteropokojowe mieszkanie do kapitalnego remontu. Zrobiłam go siłami rodziny i znajomych. Ktoś dał mi używane meble, ktoś inny telewizor i kafelki do łazienki.

W tym czasie bliźnięta trafiły już szczęśliwie do adopcji, a ja odebrałam telefon o trójce dzieci. Tym razem czekało na mnie dwoje nastolatków i dwuletni maluszek. Przyjęłam ich mimo zmęczenia i dobrze zrobiłam, bo razem z dziećmi przyjechał też... mój przyszły mąż. Nauczyciel matematyki i zarazem kurator społeczny ich rodziny. Chciał tylko sprawdzić, gdzie trafią jego podopieczni, a został na zawsze. Najpierw przyjeżdżał pomagać przy gromadce, z czasem zaczął zostawać na kolację i wpadać na przyjacielskie pogaduszki, aż pewnego dnia przyznał, że nie wyobraża sobie życia beze mnie i tej szóstki.

Wspólnie wychowaliśmy już dwanaścioro dzieci, w tym dwoje naszych biologicznych. Ale o wszystkich myślimy, jak o własnych. W ubiegłym roku zostałam po raz pierwszy babcią! Samotność? Czasem widzę ją w oczach dzieci, które trafiają pod nasze skrzydła, a wtedy myślę: „Wiem, co czujesz. Pomogę ci ukoić ten ból i będę przy tobie na dobre i na złe, na całe nasze wspólne życie”.

 

 

Czytaj więcej