"Kiedy wychodziłam za Grześka, wydawał mi się ideałem, ale szybko zaczęłam dostrzegać w nim głównie wady. To, co mi się w nim do tej pory tak podobało, zaczęło mnie irytować. Nie chodzi o to, że on się zmienił po ślubie, po prostu opadła romantyczna zasłona. Coraz częściej wybuchałam. Drażnił mnie. Miałam ochotę wciąż na niego krzyczeć, pouczać, strofować go. Porównywałam go do innych znanych mi mężczyzn i narzekałam, że wygląda jak ostatni lump. Teraz chciałabym cofnąć czas..." Iza, 29 lat
Na początku naszego związku podziwiałam Grzegorza. Wydawał mi się taki inteligentny, mądry, na każdy temat miał coś do powiedzenia. Był dobrym mężczyzną, taki spokojny, oddawał mi całą wypłatę, nie marudził, nie podnosił głosu.
Jego spokój udzielał się całej rodzinie. Grzegorz nie raz wyciszał moje starcia z rodzicami, doradzał ojcu, sąsiadom też dał się poznać z dobrej strony.
– Czy ciebie można wyprowadzić z równowagi? – dopytywałam się.
– Jasne, że tak, ale wtedy jestem jak szaleniec. Uważaj! – zaśmiał się zawadiacko.
Szaleństwo to wychodziło z mojego męża w sypialni. Niejedna mogłaby mi pozazdrościć takiego kochanka. Moja euforia i przekonanie, że wyszłam za idealnego człowieka, nie trwały jednak długo. Po kilku miesiącach miałam dość słuchania peanów na jego cześć – z ust rodziców, teściowej, sąsiadów, brata.
– Tak, to dobry mąż, ale ja też chyba nie jestem taka do niczego, co? – mawiałam z przekąsem. I tak się czułam. Jak jakaś nieciekawa dziewczyna, której nikt nie chciał, która złapała księcia z bajki.
To, co mi się w nim do tej pory tak podobało, zaczęło mnie irytować. Nie chodzi o to, że on się zmienił po ślubie, tego nie mogę mu zarzucić, po prostu opadła romantyczna zasłona. Urodziło się dziecko, nie pracowałam. Sprzątanie, karmienie, zakupy, gotowanie. Z sentymentem wspominałam czasy narzeczeństwa. A teraz? Obowiązki domowe zaczęły mnie przerastać. Grzegorz denerwować, a Natalka męczyć. Właściwie nawet pokłócić się porządnie nie mogłam. Stoicki spokój męża za każdym razem udaremniał wszczęcie awantury, kiedy miałam potrzebę pokrzyczeć albo po prostu powiedzieć głośno, co mnie w małżeństwie denerwuje.
– Człowieku, ty jesteś jak Kaszpirowski, zaraz mnie zahipnotyzujesz – ironia często była moją bronią.
– To lepiej się drzeć i przeklinać, tak? Zwłaszcza przy Natalii! – pokazał na małą.
Coraz częściej wybuchałam. Drażnił mnie własny mąż. Miałam ochotę wciąż na niego krzyczeć, pouczać, strofować go. Kochałam córeczkę i zajmowałam się nią z pełnym zaangażowaniem, ale męczyło mnie już siedzenie w domu wśród pieluch i czekanie na Grzegorza, który wracał, gdy mała już spała. Kiedy próbowałam porozmawiać, przytulić się, on był wiecznie zmęczony.
– A ja leżałam i pachniałam cały dzień? – pytałam z wyrzutem. – Nie chce mi się słuchać o twojej pracy i jak ci ciężko minął dzień.
– Iza, daj spokój, ja się nie chcę licytować – westchnął. – Jest dziewiąta, od szóstej jestem na nogach. Ale teraz… – podszedł i objął mnie.
– Teraz chcę pobyć w domu z tobą, odpocząć. Odsunęłam się od niego z niechęcią.
– Jak minął dzień? – zapytał niezrażony. Zawsze pytał, ale czy mnie potem słuchał, nie wiem. Opowiadałam o postępach Natalki, ale właściwie tylko o tym. Nie mówiłam o całej tej domowej orce, bo który mężczyzna to zrozumie?
Zazdrościłam takiej Marioli, której mąż wracał do domu najpóźniej o 17.00. Mogli gdzieś razem pójść, niejedną rzecz za nią załatwił, dzieciaki na spacer zabrał. Ale ten Andrzej miał swoją firmę, kupił dostawczy samochód i organizował przeprowadzki. „A mój Grzesiek? Zawsze dla kogoś będzie robił, od rana do wieczora, a ja sama ze wszystkim”, myślałam z wyrzutem. Porównywałam męża do innych znanych mi mężczyzn, i to coraz częściej. Zwracałam też uwagę, że inni mężowie są bardziej zadbani. „Już nie pamiętam, kiedy mój wyglądał jakoś przystojnie, nie po roboczemu”, marszczyłam czoło, patrząc przez okno na sąsiada w ładnej zamszowej kurtce.
– Nie mogę jeździć do pracy tak wystrojony – tłumaczył się Grześ, gdy narzekałam, że wygląda jak „ostatni lump”.
– Skąd ci takie pomysły przychodzą do głowy?
– Mówię tylko, że jak sobie chcę popatrzeć na fajnego faceta, to muszę się wkoło rozglądać – może przesadziłam, ale tak właśnie czułam. – Kiedyś o siebie dbałeś, a teraz ubierasz wczorajszą wygniecioną koszulę. Gdyby nie ja… – nie dokończyłam, bo Grzegorz wyszedł z domu, trzasnął drzwiami, a potem widziałam przez okno żar nerwowo palonego papierosa.
– Ty byś chciała, żebym miał tylko zalety, i to wszystkich sąsiadów, mężów i przystojniaków telewizyjnych! – odparował mi kiedyś. Widziałam coraz mniej pozytywów, drażniło mnie w mężu już prawie wszystko. „Nie zdejmuj mi tu tych brudnych butów!”, „Ścisz ten telewizor!”, „Ile razy można oglądać prognozę pogody?!”, atakowałam go bez przerwy. Nieustannie strofowałam i oczywiście zawsze byłam przekonana, że mam rację.
Nie odszedł do innej, po prostu nie mógł już znieść ciągłych pretensji.
– Ty się zmień, ze mną jest wszystko w porządku! – denerwowałam się na jego uwagi.
Nie zamierzał już zmieniać niczego poza stanem cywilnym. Rozwiedliśmy się. Grzegorz po dwóch latach wziął kredyt na kawalerkę, kilka razy w miesiącu zabierał tam Natalię. Przepadała za tatą i lubiła te wizyty. Grzesiek zmienił pracę, awansował nawet na kierownika. Dla mnie najgorsze było to, że związał się z kobietą i był z nią szczęśliwy. Nasi wspólni znajomi donosili, że to „fajna babka”, że Grzesiek zakochany, że mają wspólne plany. Dowiadywałam się, że mój były mąż jeździ na narty, że poszedł do technikum dla dorosłych i ogólnie się rozwija. Mnie się nie chwalił, to dobrze, bo bym się przy nim popłakała i błagała o drugą szansę. Dziś żałuję, że tak narzekałam na męża, który był w porządku, starał się, jak mógł, tylko ja nie potrafiłam tego docenić. Zamiast go czasem pochwalić, przytulić, bez przerwy podcinałam mu skrzydła, czepiałam się. Przyznałam mu się kiedyś do tej refleksji, kiedy przyjechał po małą. To było rok po rozwodzie.
– Za późno – skwitował tylko.