"Wyszłam za mąż, ale wciąż tęskniłam za Robertem. Gdy go spotkałam po latach, bardzo się zdziwiłam..."
Fot. 123RF

"Wyszłam za mąż, ale wciąż tęskniłam za Robertem. Gdy go spotkałam po latach, bardzo się zdziwiłam..."

"Mój mąż dawał mi poczucie bezpieczeństwa, ale nie było między nami takiej namiętności, jaka łączyła mnie z Robertem. Czasami robiłam mu wyrzuty, że jest taki przyziemny i nie ma w nim romantyzmu. Ale wiedziałam przecież, że te pretensje są bez sensu, bo nie mogę go winić za to, że nie jest Robertem! Aż w końcu stało się coś, co całkowicie zmieniło moje nastawienie do męża..." Agnieszka, 34 lata

Zawsze lubiłam romantyczne historie, w których ona i on poznają się, zakochują w sobie, a potem żyją długo i szczęśliwie. Niestety moja własna historia miała zupełnie inny finał.

Moją pierwszą wielką miłością był Robert

Roberta poznałam na pierwszym roku studiów i od razu poczułam, że stanie się dla mnie kimś ważnym. Zbliżały nas do siebie wzajemne oczarowanie, namiętność, pasja... Przez cały rok byliśmy niemal nierozłączni i nigdy nie mieliśmy siebie dosyć. Wszystko się skończyło, gdy Robert z powodów finansowych musiał przerwać studia i wyjechać do pracy do Niemiec. Nasze uczucie nie przetrwało próby czasu i odległości. Z początku częste, pełne wyznań i tęsknoty listy stawały się coraz rzadsze i chłodniejsze. Robert wciąż przedłużał swój pobyt o kolejne miesiące, w końcu przestał pisać... Bardzo przeżyłam nasze rozstanie.

Nie potrafiłam zapomnieć o Robercie

Byłam przekonana, że nigdy już nikogo tak mocno nie pokocham. Trzy lata później poznałam Grzegorza. Nie był tak przystojny jak Robert, nie potrafił tak pięknie mówić o swoich uczuciach, a pod wpływem jego spojrzenia nie robiło mi się gorąco. Ale był dla mnie dobry i bardzo cierpliwy. Zdobył mnie właśnie tą cierpliwością, tak długo proponował randki, aż się wreszcie zgodziłam... W końcu zaczęliśmy się spotykać regularnie. Inicjatywa zawsze wychodziła od Grzegorza, a ja mu nie odmawiałam, bo w gruncie rzeczy miło spędzaliśmy czas. Jak każda kobieta lubiłam być adorowana i jego zainteresowanie sprawiało mi przyjemność. Nie kochałam go, ale jego nie zrażała moja rezerwa i nie wymagał ode mnie deklaracji, po prostu był obok za każdym razem, kiedy go potrzebowałam. Czułam się przy nim bezpiecznie, wiedziałam, że zawsze mogę na niego liczyć, że mnie nie oszuka i nie skrzywdzi. Właśnie dlatego powiedziałam „tak”, kiedy poprosił mnie o rękę.

Wolałam związek z dobrym człowiekiem niż samotność

Grzegorz mnie kochał i wierzyłam, że to wystarczy za nas dwoje... Nie byliśmy złym małżeństwem. Szanowaliśmy się wzajemnie, mieliśmy wspólne upodobania, rzadko się kłóciliśmy, a jednak nie było dnia, żebym choć przez chwilę nie zastanawiała się, jak by wyglądało moje życie, gdybym go kochała. Brakowało mi romantycznych uniesień, które przeżywałam z Robertem, jego płomiennych zapewnień o miłości, dreszczu na plecach, który czułam, ilekroć mnie dotykał, choćby przypadkiem. Grzegorz nigdy nie wywoływał we mnie takich emocji. Był po prostu elementem mojego życia: stałym, potrzebnym, ale nie na tyle ważnym, żebym chciała oddać za niego wszystko inne... Czasami robiłam mu wyrzuty, że jest taki nieznośnie prozaiczny i nie ma w nim krztyny romantyzmu. Nic wtedy nie mówił, tylko patrzył na mnie smutnymi oczami, jakbym zrobiła mu krzywdę, a do mnie docierało, że to bez sensu, bo nie mogę go winić za to, że nie jest Robertem. Ale wbrew logice właśnie o to miałam do niego żal...

Tęskniłam za romantyczną miłością

Nie potrafiłam go pokochać, bo nie był tamtym, a tęskniłam za głęboką i romantyczną miłością, która sprawia, że człowiek zapomina o całym świecie. I pewnie nadal bym za nią tęskniła, gdyby nie zjazd absolwentów naszego roku. Zaproszenie bardzo mnie ucieszyło, bo od kiedy urodziła się Karolina, właściwie nigdzie nie wychodziłam. Pomyślałam, że nareszcie jest okazja, żeby choć na chwilę oderwać się od codziennych, domowych spraw. To, że spotkam Roberta, nawet nie przyszło mi do głowy. Wciąż mieszkał za granicą i trudno było się spodziewać, że przyjedzie tylko po to, żeby spędzić wieczór z dawnymi kolegami z roku.
I rzeczywiście nie dostrzegałam go w wynajętej specjalnie na imprezę sali. Najbardziej ucieszyła mnie obecność Moniki, dawnej współlokatorki z pokoju w akademiku, której nie widziałam od ukończenia studiów, bo zaraz po obronie wróciła do swojego miasta. Po serdecznych powitaniach ze znajomymi zaszyłyśmy się w kącie sali, żeby spokojnie porozmawiać „o życiu”. Słuchałam właśnie opowieści o jej niełatwej pracy w gimnazjum, kiedy poczułam czyjąś dłoń na swoim ramieniu.

Jego głos poznałabym wszędzie

– Mogę paniom przeszkodzić? Wiedziałam, kto pyta, jeszcze zanim się odwróciłam, bo ten głos rozpoznałabym na końcu świata. Brzmiał zupełnie tak samo jak kiedyś, głęboko i dźwięcznie.
– Robert! – Monika poderwała się z krzesła i zawisła mu na szyi. A ja byłam tak zaskoczona, że nawet się nie poruszyłam. Wyglądał jeszcze lepiej niż podczas naszego ostatniego spotkania, wciąż był przystojny, rysy twarzy nieco mu się wyostrzyły i silniej zarysował się podbródek, co tylko dodawało mu uroku.
– Witaj – wyzwolił się z objęć Moniki i złożył szarmancki pocałunek na mojej dłoni.

Moje uczucia zupełnie mnie zaskoczyły

– Miałem nadzieję, że cię tu spotkam... W jego oczach był ten sam błysk, z którym patrzył na mnie przed laty. Zaskoczyło mnie tylko to, że nie poczułam znajomego dreszczu na plecach.
– A ja nie – przyznałam. – Myślałam, że nie ma cię w Polsce.
– Bo mnie nie ma, przyjechałem specjalnie na zjazd – odparł. Dosiadł się do naszego stolika i zaczęliśmy rozmawiać we troje, a właściwie to Robert mówił. O firmie, którą prowadził w Monachium, mieszkaniu, zagranicznych wakacjach i samochodzie. Roztaczał przed nami wizję luksusowego życia na Zachodzie. Jakoś dziwnie nie pasowało to do obrazu wrażliwego, uczuciowego chłopaka, którego pamiętałam sprzed lat, i prawdę mówiąc, jego opowieść mnie nużyła, bo nigdy nie imponowały mi ani pieniądze, ani drogie samochody. Monika też słuchała niezbyt uważnie, rozglądając się po sali. W końcu przeprosiła nas i przyłączyła się do towarzystwa siedzącego przy barze. Słysząc co chwila ich wybuchy śmiechu, miałam ochotę zrobić to samo. Ale Robert właśnie skończył opisywać swój finansowy sukces i poruszył inny temat.
– Nic się nie zmieniłaś – powiedział, zaglądając mi głęboko w oczy. – Wciąż jesteś tak samo piękna...
A ja poczułam, że chyba jednak trochę się zmieniłam, bo jeszcze niedawno nie uwierzyłabym, gdyby ktoś powiedział mi, że będę się nudzić, siedząc przy jednym stoliku z największą miłością mojego życia. A jednak się nudziłam!

Robert nie robił na mnie już żadnego wrażenia

Komplementy Roberta nie robiły na mnie wrażenia, wcale nie dlatego, że na jego serdecznym palcu dostrzegłam ślad po zdjętej niedawno obrączce, po prostu wydał mi się kimś zupełnie obcym, do kogo kompletnie nic nie czułam.
– Nawet nie wiesz, jak bardzo żałuję tego, że wtedy wyjechałem – powiedział, przysuwając się do mnie. – Przez te wszystkie lata myślałem tylko o tobie, o tym, jak mogłoby wyglądać moje życie, gdybyśmy byli razem...
Nie przyznałam się, że ja też o tym myślałam, bo nagle te mrzonki wydały mi się śmieszne. Dotarło do mnie, że tęskniłam za człowiekiem, który istniał tylko w mojej wyobraźni. Zupełnie nieoczekiwanie pożałowałam, że siedzę tutaj i wysłuchuję tych wszystkich pięknych, ale nic nieznaczących słów, zamiast być w domu z córeczką, która poszła spać bez mojego buziaka na dobranoc, i mężem, który może nie potrafił tak pięknie mówić, ale za to znał inne tematy niż pieniądze i przed żadną imprezą nie zdejmował z palca obrączki. Wymówiłam się bólem głowy i krótko po północy wróciłam do domu.

Zrozumiałam, że prawdziwa miłość nie potrzebuje słów

Karolina i Grzegorz smacznie spali w naszym małżeńskim łóżku przy zapalonej nocnej lampce. Usnęli przy lekturze „Muminków”, które mąż wciąż ściskał w dłoni. Ostrożnie zaniosłam córeczkę do jej pokoju, a potem usiadłam na brzegu łóżka i przez chwilę przyglądałam się Grzegorzowi. Jego twarz nie była piękna, ale biły od niej ciepło i jakaś tajemnicza siła, która sprawiała, że czułam się przy nim spokojna i bezpieczna. Wyjęłam książkę z dłoni męża, pochyliłam się i pocałowałam go w usta.
– Kocham cię – powiedziałam. Gwałtownie zamrugał oczami i spojrzał na mnie półprzytomnie.
– I budzisz mnie, żeby mi to powiedzieć? – spytał sennym głosem.
– Bo to bardzo ważne – szepnęłam, wślizgując się pod kołdrę. Przytuliłam się do niego i zgasiłam lampkę. Wiedziałam, że nie dotarło do niego to, co powiedziałam, a rano nie będzie tego pamiętał. Ale to nie miało znaczenia, bo prawdziwa miłość nie potrzebuje słów. Prawdziwa miłość to nie ciarki na plecach i drżenie głosu, tylko poczucie bezpieczeństwa i on doskonale o tym wiedział. W końcu i mnie udało się to zrozumieć...

Czytaj więcej