"Dobiegałam czterdziestki i byłam już na etapie brania tego, co mi daje los. Straciłam nadzieję na wielką miłość, jakiej tak bardzo pragnęłam... Dlatego kiedy Jarek poprosił mnie o rękę, zgodziłam się. Nie było między nami wielkiej namiętności, ale tworzyliśmy całkiem udaną parę. Do czasu..." Wioletta, 41 lat
Jeśli ktoś by mi kiedyś powiedział, że od skradzionej torebki zacznie się moje nowe życie, wyśmiałabym go! Ale od początku...
Jarka poznałam na ślubie mojej młodszej siostry. Ona dwudziestolatka, ja prawie czterdziestolatka. Ona właśnie wychodziła za mąż, ja leczyłam się po kolejnym nieudanym związku. Chyba dziesiątym z rzędu.
– Nie martw się! W końcu spotkasz tego jedynego! – wykrzyczała mi do ucha Olka, nachylając się nad stolikiem w swojej bielutkiej, ślubnej sukni. Zespół weselny grał skoczne kawałki, a goście tańczyli na parkiecie. Oczywiście nie wszyscy. Ja siedziałam i topiłam smutki w czerwonym winie. I wtedy podszedł on.
– Mogę cię zaprosić do tańca? – powiedział, wyciągając w moją stronę rękę. Uniosłam głowę znad kieliszka i przyjrzałam mu się. Niewysoki, lekko łysiejący, dość szczupły i nawet przystojny. Wzruszyłam ramionami i podałam mu dłoń. Może to tylko wino, a może atmosfera ślubna, ale przetańczyliśmy resztę wieczoru, a następnego dnia zaprosił mnie na kolację.
Od randki do randki, od spotkania do spotkania, minął prawie rok, aż pojechaliśmy razem na ferie zimowe w góry i wtedy... się oświadczył. Nie powiem, żebym była w Jarku zakochana do szaleństwa. Lubiłam go. Oczywiście, było nam ze sobą dobrze, ale to na pewno nie była miłość, jakiej pragnęłam. Ale kiedy na szczycie góry zobaczyłam diamentowy pierścionek i jego zaczerwienioną od zimna twarz, stwierdziłam, że nie mam na co czekać. Za rok kończyłam czterdzieści lat i... chyba przestałam liczyć na to, że przytrafi mi się filmowa, niesamowita miłość.
Pobraliśmy się w czerwcu. Jarek nalegał, a ja, szczerze mówiąc, nie miałam nic przeciwko. Zdaje się, że w tamtym momencie życia byłam już na etapie wzruszania ramionami i brania tego, co mi dane. I tak sobie wzięłam...
Minął rok, a Jarek, agent ubezpieczeniowy, zaczął coraz częściej wyjeżdżać na dwudniowe delegacje. Nie żeby mi to przeszkadzało, bo przynajmniej miałam wtedy czas dla siebie i koleżanek, ale...
– Może on ma kogoś? – zapytała Anka, moja przyjaciółka, podczas jednego wieczoru z winem, które urządzałam u siebie podczas nieobecności męża.
– Ma kogoś? – parsknęłam. – Jarek? Żartujesz sobie?
– No, nie wiem! – odparła. – W tym miesiącu wyjeżdża już trzeci raz.
Zbyłam to machnięciem ręki i przez resztę wieczoru już o tym nie rozmawiałyśmy, ale rano, kiedy obudziłam się, poszłam do jego gabinetu i włączyłam stojący na biurku komputer.
Zaczęłam przeglądać pocztę. Podpisywała się Lila i pisali ze sobą co najmniej od ośmiu miesięcy. Mniej więcej od czasu pierwszego wyjazdu Jarka w delegację. On zwierzał jej się z problemów, opowiadał historie ze swojego życia, a co najgorsze... narzekał na swoje małżeństwo. To znaczy, nasze małżeństwo. Pisał, jak bardzo się pomylił, jak niepotrzebnie się pospieszył, że mógł jeszcze zaczekać, że bał się tego, że zostanie sam... Zdaje się, że rozumiałam go doskonale. Aż w końcu, w ostatnim mejlu od niego przeczytałam: Musimy to zakończyć. Spotkamy się ostatni raz. Ucieszyłam się, bo znaczyło to, że końcu wybrał mnie. Ale... Co z tego, skoro przez ostatnie kilka miesięcy ciągle mnie zdradzał? Spojrzałam na jego terminarz, miał wrócić następnego dnia, ale ja nie chciałam na niego czekać. Napisałam długi list, w którym – cytując co smaczniejsze kąski z jego i jej mejli – dałam mu znać, że odchodzę. Do listu dołączyłam pierścionek zaręczynowy i obrączkę.
W jednej chwili spakowałam najpotrzebniejsze rzeczy do dużej, skórzanej torebki i wsiadłam w pierwszy lepszy pociąg do Krakowa. Zawsze kochałam to miasto. Tam poznałam swoją pierwszą miłość. Tą pierwszą, prawdziwą, niespełnioną miłość. Parę godzin później wysiadłam na dworcu głównym. Cały dzień spędziłam, spacerując uliczkami tego magicznego miasta. Zjadłam pyszny obiad, wypiłam kilka kaw i parę lampek wina, nakarmiłam gołębie, kupiłam jakieś pierdołki w Sukiennicach i... nadszedł wieczór. W planach miałam pojechać do swojej starej, szkolnej kumpeli z nadzieją, że przenocuje mnie do następnego dnia, bo co dalej będę robić, szczerze mówiąc, nie wiedziałam. Ale Jolka nie odbierała telefonu. Cały wieczór włączała się tylko poczta głosowa, zostawiłam z tuzin wiadomości. Nie chciałam iść do hotelu...
Usiadłam w końcu na ławce przed dworcem i zaczęłam przeglądać zdjęcia w telefonie. Nasze zdjęcia, to znaczy moje i Jarka. I nagle się rozryczałam. Było mi przykro, że tak to wszystko się skończyło... Mimo wszystko tworzyliśmy całkiem udany związek. Wychodziliśmy razem w weekendy, oglądaliśmy filmy, nie kłóciliśmy się. Może nie było między nami wielkiej namiętności, ale tworzyliśmy całkiem udaną parę. Gdyby nie te mejle... Przypomniałam sobie ostatnią wiadomość. „Musimy to zakończyć. Spotkamy się ostatni raz”. Pomyślałam, że może ja popełniłam błąd? Skoro wybrał mnie, zamiast tamtej, to może jednak naprawdę mnie kochał? Wtedy zadzwonił.
– Skarbie? – usłyszałam w słuchawce. – Jesteś w domu?
– Nie, wyszłam z Anką na kawę, a dlaczego pytasz? – skłamałam.
– Wracam wcześniej – powiedział. – Męczą mnie te wyjazdy – westchnął. – Mam już tego dość. Nigdy więcej. Chcę być z tobą. Milczałam przez chwilę.
– Wszystko w porządku? – zapytał.
– Tak, tak – odparłam.
– Powinienem być przed dwunastą. Jeśli nie będzie ruchu, może nawet szybciej.
– Przed dwunastą? – spojrzałam na zegarek. Ostatni pociąg odjeżdżał za dwadzieścia minut i wiedziałam, że jeśli na niego nie zdążę, to Jarek będzie przede mną w domu, a wtedy... Znajdzie mój list. Razem z pierścionkiem zaręczynowym i obrączką.
– Tak, przed dwunastą – potwierdził.
– To... Do zobaczenia.
Rozłączył się, a ja zerwałam się z ławki i sięgnęłam po torebkę. Tyle, że już jej tam nie było. Zaczęłam rozglądać się dookoła, ale oprócz mnie nie było żywej duszy. Pobiegłam co sił w nogach do punktu informacyjnego, potem do ochrony dworca, ale nikt nie oddał mojej torebki. Więc ktoś mi ją ukradł. Jezu! Przecież miałam tam wszystko: portfel, bilet powrotny, dokumenty!
Usiadłam na ławce na dworcu i zaczęłam płakać. Ryczałam jak bóbr, dopóki nie usłyszałam informację o odjeździe mojego pociągu. Wszystko było już przesądzone. Jarek wróci do domu, znajdzie list, a wtedy nie będzie już o czym gadać. I wtedy podszedł do mnie jakiś mężczyzna.
– Przepraszam – powiedział. – Czy coś się stało? Podniosłam głowę i spojrzałam na stojącego przede mną faceta. Zamurowało mnie.
– Adam? – zapytałam, ocierając ręką łzy. Uśmiechnął się nieco niepewnie i pokiwał głową.
– Faktycznie, Adam, ale skąd... – zawahał się i zmrużył oczy.
– Wiola? – zapytał po chwili. – Wiola! – sam sobie odpowiedział na pytanie. Pokiwałam energicznie głową.
– Tak, to ja – roześmiałam się.
– Co ty tu robisz? – zapytał zdumiony.
– Długa historia – machnęłam ręką.
– Co się stało? – usiadł obok mnie na ławce.
– Ukradli mi torebkę. Ale... Co ty tu robisz? Odwrócił się i wskazał ręką na kawiarnię w rogu dworca.
– Prowadzę tu biznes – powiedział. – Właśnie zamknąłem i szedłem do samochodu, i... Zobaczyłem ciebie.
– Nie powinno mnie tu już być – odparłam i poczułam, jak w oczach zbierają mi się łzy.
– Dlaczego?
Popatrzyłam na niego, na swoją pierwszą, szkolną miłość i opowiedziałam mu całą historię. O tym, jak nie potrafiłam znaleźć odpowiedniego faceta dla siebie, jak poznałam Jarka, jak się pobraliśmy. Powiedziałam mu też o mejlach mojego męża z Lilką i o liście, który zostawiłam mężowi na pożegnanie. I o skradzionej torebce też.
– Czyli nie możesz wrócić do domu pociągiem, żeby zniszczyć ten list? – podsumował.
– Nie mogę. Nie mam za co, poza tym właśnie odjechał mój pociąg – powiedziałam, kręcąc głową.
– Są jeszcze autobusy – powiedział po chwili. – Odchodzą co godzinę. I jeśli dobrze pamiętam, podróż jest krótsza niż pociągiem.
– Przecież nie mam pieniędzy.
– Pożyczę ci. Chodź. Może jeszcze zdążysz – pociągnął mnie za rękę. Poszliśmy razem na dworzec autobusowy. Po drodze zaczęłam wypytywać Adama o jego życie. Jak się okazało, wcale nie było ani bardziej kolorowe, ani weselsze niż moje. To znaczy, nie miał żony i nikt go nie zdradzał, ale od kilku lat nie udało mu się znaleźć kogoś, z kim byłby na stałe. Samotność bardzo mu doskwierała.
– Bo wiesz... – zawahał się. – Ja chyba ciągle myślę o tobie. A potem poszedł do kasy i kupił mi bilet na autobus. W tym samym czasie do zatoczki wjechał biały autokar, drzwi otwarły się, ze środka wysypali się ludzie, a ci czekający na ławkach zaczęli wchodzić i zajmować miejsca.
– Chyba musisz wsiąść, żeby ratować swoją miłość – powiedział Adam i wręczył mi bilet. Popatrzyłam tylko na niego i skinęłam głową. Weszłam do autobusu i przez dwie minuty pozostałe do odjazdu patrzyłam przez szybę na machającego do mnie Adama. Moją pierwszą szkolną miłość... I jak w zwolnionym filmie zobaczyłam swoje małżeństwo, zdrady Jarka, mejle, zostawiony na biurku pierścionek zaręczynowy i obrączkę. List. I Olkę, która powiedziała na swoim weselu, że w końcu znajdę tego jedynego... Autobus ruszył, a ja odruchowo sięgnęłam ręką do ramienia, chcąc zdjąć torebkę. I wtedy mnie olśniło. Pobiegłam do kierowcy i, jeszcze zanim opuścił zatoczkę, kazałam mu się zatrzymać.
– Muszę wysiąść! – wyjaśniłam, widząc jego poirytowaną minę. Kiedy otworzył drzwi, wyskoczyłam i pobiegłam do Adama, który wciąż stał na peronie. Patrzył na mnie zdziwiony i zapytał:
– Dlaczego wysiadłaś?
– Może to nie przypadek? Może los chciał, żeby ten złodziej ukradł mi torebkę, byśmy się spotkali? – odparłam. Przez chwilę bałam się, że robię coś potwornie głupiego, ale kiedy Adam mnie objął, a potem pocałował, zrozumiałam, że właśnie tak miało być.
***
Dwa miesiące później rozwiodłam się z Jarkiem. Przeprowadziłam się do Krakowa, do Adama. Pół roku później wzięliśmy ślub, a dzisiaj... Jesteśmy szczęśliwi i choć moja torebka nigdy się nie odnalazła, to czuję, że dzięki niej odnalazłam tego jedynego. Miłość, w którą nie wierzyłam, kiedy wychodziłam za Jarka. I kiedy tak myślę o tej torebce, to dochodzę do wniosku, że w życiu zawsze jest coś za coś. I że oddałabym każdą torebkę, gdybym tylko wiedziała, że w końcu się zakocham.