"Kiedy nasza córka wyszła za mąż, czuliśmy się w obowiązku pomóc młodym. Opłacaliśmy im wynajem kawalerki, kupiliśmy wyprawkę dla dziecka. Skończyło się tym, że oboje wymagali od nas coraz więcej i więcej..." Danuta, 49 lat
Nie byliśmy zadowoleni, gdy nasza córka, Patrycja, powiadomiła nas, że bierze ślub ze swoim chłopakiem Jackiem. Byli tacy młodzi, dopiero kończyli studia. Radziliśmy jej z mężem, żeby odłożyli ślub na drugi rok, ale okazało się to niemożliwe, bo Patrycja była w ciąży.
Oboje nie mieli pracy ani mieszkania, a czasy ciężkie, drożyzna. Postanowiliśmy więc z mężem, że pomożemy młodym na początek. A potem niech się sami dorabiają.
Ustaliliśmy, że wyprawimy młodym skromne wesele, kupimy wyprawkę dla dziecka i opłacimy wynajem kawalerki. Wesele było bardzo udane, a młodzi wyglądali na szczęśliwych i zakochanych.
– Dostaliśmy dużo pieniędzy – cieszyła się Patrycja. – Wystarczy, żeby spokojnie żyć przez kilka miesięcy. Popatrzyłam na nią zdumiona. Była taka beztroska, jakby się bawili w dom, a oni przecież zakładali rodzinę!
– Fajnie, ale tak w ogóle to za co będziecie żyć później? Dlaczego Jacek jeszcze nie pracuje? – dopytywałam się.
– Nie znalazł nic sensownego w swoim zawodzie – odparła.
– To niedobrze! Powinien jak najszybciej znaleźć stałą pracę, niech bierze jakąkolwiek, przecież niedługo będzie ojcem! – tłumaczyłam przejęta.
– Oj, mamo – roześmiała się Patrycja. – Ja mam pieniądze ze stypendium, jakoś to będzie. Zamiast się martwić na zapas, jedźmy lepiej na zakupy. Obiecałaś nam przecież wyprawkę, pamiętasz? – szczebiotała.
Pojechałyśmy więc do sklepu. Nie sądziłam jednak, że Patrycja wybierze najdroższe łóżeczko, wózek i ubranka!
– Nie chcesz chyba oszczędzać na jedynym wnuku? Przecież za kilka dni dostaniesz wypłatę – powiedziała, gdy przy kasie musiałam zrobić debet na koncie. Milczałam, ale czułam, że tak nie powinno być.
Odetchnęliśmy z ulgą, gdy nasz zięć w końcu znalazł stałą pracę.
– Odpowiadam za linię produkcyjną firmy – chwalił się. – Nareszcie godnie zarabiam, a od stycznia szef obiecał mi umowę na stałe. Rzeczywiście zięć dobrze trafił. Opłacało mu się czekać na tę pracę. Kilka miesięcy później, tuż przed narodzinami Kacperka, młodzi kupili samochód na raty.
– Po co wam taki wydatek? – dziwił się mój mąż. – Nie lepiej było kupić używany?
– A potem inwestować w naprawy? Dziękuję bardzo – mruknął zięć.
Gdy urodził się Kacperek, wszyscy straciliśmy dla niego głowę. Odwiedzaliśmy młodych często. Kupowaliśmy pieluchy, mleko i kosmetyki dla wnuczka, żeby odciążyć finansowo świeżo upieczonych rodziców. Radzili sobie nawet nieźle. Jacek pracował, a Patrycja dostała kilka godzin lekcji w prywatnej szkole językowej. Wieczorami opiekowałam się Kacperkiem, a córka jeździła do pracy.
– Takie przytulne macie to mieszkanko – powiedziałam pewnego dnia.
– Ale jakie ciasne! – westchnęła córka. – Nie ma tu warunków dla dziecka.
– Chcemy kupić coś większego – odezwał się zięć.
– Może i dobry pomysł, ale czy jakiś bank udzieli wam kredytu? – spytałam.
– Nam nie, bo Jacek nie ma umowy na stałe, ja nie mam etatu, tylko zlecenie, no i za mało zarabiamy. Ale wy moglibyście wziąć kredyt na siebie, a my byśmy go spłacali – powiedziała Patrycja.
– No nie wiem, nie jesteśmy już młodzi – wahałam się, spoglądając na męża. Ryszard miał niewesołą minę.
– A nie za dużo ty, córciu, od nas wymagasz? – odezwał się. – Kredyt to ogromne obciążenie na wiele lat, nikt nie wie, jak długo będziemy pracować i czy będziemy zdrowi. A przecież już i tak dużo wam pomogliśmy.
– Tato, jestem waszą jedyną córką, komu macie pomóc, jak nie mnie? – Patrycja objęła ojca za szyję. – A kredyt to przecież tylko formalność, bo my go będziemy spłacać – zapewniała, uśmiechając się do nas przymilnie.
– Zobaczymy – ucięłam rozmowę.
W domu długo dyskutowaliśmy z mężem na ten temat.
– Nie podoba mi się ten pomysł, a zresztą, nie wiem, czy bank da nam kredyt na tyle lat. Przecież nie jesteśmy już młodzi – powtarzał mąż.
– Gdybyśmy rozwiązali lokatę i sprzedali działkę za miastem, to byłyby pieniądze na wkład własny, kredyt byłby mniejszy – powiedziałam.
– Ależ Danusiu! Działka to nasze zabezpieczenie na starość, spędzamy na niej prawie każdy weekend, a lokata to kasa na czarną godzinę – mówił. – Co będzie, jeśli któreś z nas zachoruje albo straci pracę? Za co będziemy żyli i się leczyli?
– Oj, Rysiu, ty zawsze wymyślasz najgorsze scenariusze – zdenerwowałam się. – Oboje pracujemy, jeszcze zdążymy coś odłożyć na starość – tłumaczyłam. I w końcu udało mi się go przekonać.
– Jesteście kochani! – cieszyła się córka z zięciem, gdy poznali naszą decyzję. Kupili trzypokojowe mieszkanie na nowym osiedlu. Pomogliśmy im się przeprowadzić i urządzić od nowa. Młodzi spłacili trzy raty w banku, a potem ich sytuacja finansowa się pogorszyła. Raty poszły bardzo w górę, a Jackowi nie przedłużono umowy i musiał szukać nowej pracy. Kacperek łapał kolejne infekcje, a leki kosztowały. Było oczywiste, że musimy przejąć od nich spłatę kredytu.
– To tylko tymczasowo, do czasu, aż staniemy na nogi – zapewniała córka.
Zięć łapał jakieś dorywcze prace. Patrycja udzielała korepetycji, ale i tak brakowało im na życie, bo wciąż spłacali auto.
Po raz pierwszy rozzłościliśmy się na nich, gdy wydało się, że Jacek odrzucił dwie oferty pracy, w firmie kurierskiej i w sklepie z artykułami elektronicznymi.
– Nie po to studiowałem, żeby teraz sprzedawać albo być kierowcą – tłumaczył rozdrażniony.
– Ale to nieodpowiedzialne! Masz rodzinę na utrzymaniu i kredyt do spłacenia! – denerwowałam się.
– Niech mama nie podnosi głosu – odparł urażony. – Na pewno niedługo znajdę coś w swoim zawodzie. Znalazł, ale dopiero trzy miesiące później. Wydawało się, że już wyjdą na prostą, ale oni za pierwszą wypłatę wykupili sobie wczasy w Egipcie.
– Czy wyście oszaleli?! Stać was na wyjazd za granicę, ale nie na ratę w banku?! – wrzeszczał Ryszard do telefonu.
– To była prawdziwa okazja, last minute – tłumaczyła Patrycja. – Mieliśmy ostatnio dużo stresu i zmartwień, musimy odetchnąć, zrozumcie nas.
– Koniec z tym! Odtąd przestajemy im pomagać! – rzucił mąż do mnie. – Za dobrze mają z nami i wykorzystują to!
– Powinniście oszczędzać, a nie szastacie pieniędzmi – powtarzam córce.
– Jesteśmy młodzi, chcemy coś mieć z życia, co w tym dziwnego? – broni się.
W tym miesiącu dostaliśmy upomnienie z banku za zaleganie z wpłatą raty.
– Znowu nie zapłacili? – wkurzył się Ryszard i wybrał numer do Patrycji.
– Nie rozumiem, o co robicie tyle szumu? – spytała rozdrażniona.
– Dla was te dwa tysiące raty to nie jest aż tak dużo, a my dopiero się dorabiamy – tłumaczyła.
Zawiedliśmy się na naszej córce. Żyjemy w strachu, co będzie, gdy zabraknie nam pieniędzy?