"Myślałam, że mamie coś się stało, a ona... znalazła narzeczonego. Przecież kochała tylko mojego tatę!"
Fot. Adobe Stock

"Myślałam, że mamie coś się stało, a ona... znalazła narzeczonego. Przecież kochała tylko mojego tatę!"

"Czułam, że mama coś przede mną ukrywa. Od piętnastu lat była wdową. Miała kilka koleżanek, raz do roku jechała do sanatorium. Gotowanie, wnuki, seriale – tym żyła na co dzień. Aż tu nagle zaczęła niespodziewanie wychodzić, nie mówiąc dokąd. To było dziwne. Nie mogła mi pożyczyć pieniędzy, bo niby coś sobie zaplanowała... W końcu postanowiłam pociągnąć za język moją ciotkę. To, co usłyszałam, wbiło mnie w fotel. Moja mama?! Nie mogłam pojąć, co jej strzeliło do głowy. Przecież miała nas...! Iwona, 38 lat

Jowita właśnie ze swadą opowiadała o tym, jak jej teściowa po raz kolejny przyjechała bez zapowiedzi, kiedy moja komórka zawibrowała. Mama.

Prosiła, bym odebrała dzieci, bo ona musi wyjść

– Coś się stało? – zapytałam, natychmiast wstając od stolika.
Prawie wywróciłam filiżankę. Przechodząca obok kelnerka popatrzyła na mnie spłoszona. Śmiechy przy stoliku umilkły.
– Nie. A co się miało stać? – zaświergotała mama. – Julka i Bartek kończą naleśniki. Julka lekcje odrobiła. A Bartek ma dziurę w skarpetce. Zacerowałabym. Tylko zaraz muszę wyjść.
To był nasz co czwartkowy rytuał. Spotkania z dziewczynami przy kawie po pracy. Mama doskonale o tym wiedziała.
– Źle się czujesz? Do lekarza idziesz? – przestraszyłam się. – Jak poczekasz chwilkę, to cię podrzucę…
– Jakiego lekarza? Po prostu wychodzę.
– No… dobrze – mruknęłam skołowana. Gdzie ona niby tak nagle wyjść chciała? – To mam przyjechać teraz, tak?
– Jak byś mogła, córuś – zakończyła.
Trzy pary oczu wpatrywały się we mnie w napięciu.
– Kłopoty z mamą? – zapytała współczującym tonem Jowita. 
– Mam znajomego geriatrę, super koleś, starsze panie go uwielbiają… – Ola już szukała namiaru w komórce.
– Sama nie wiem – ucięłam. – Muszę lecieć.
W drodze tysiące myśli kotłowało mi się w głowie. Że jest śmiertelnie chora i nie chce powiedzieć. Że padła ofiarą oszustwa na wnuczka i musi iść na policję, tylko wstydzi się przyznać. Że powoli dopada ją otępienie starcze i sama nie bardzo wie, co mówi.
Kiedy do niej wpadłam, obejrzałam ją od stóp do głów. Wyglądała normalnie. Musiała być ostatnio u fryzjera. I ten sweterek wyglądał na nowy.
Stała już w drzwiach w pełnym rynsztunku, a obok niej, przygotowane do wyjścia moje dzieci. Obstawiałam, że jak nie lekarz, to pewnie kościół. Tyko po co?
– Podwiozę cię – rzuciłam desperacko.
– Nie trzeba. Spacer dobrze mi zrobi.
Przed bramą uściskała wnuki i machając nam, pomaszerowała w stronę przystanku.

Nie mogłam przestać o niej myśleć

Od piętnastu lat była wdową. Po pierwszych trudnych latach, jakoś odnalazła się w swojej samotności. Miała kilka koleżanek, raz do roku jechała do sanatorium. Gotowanie, wnuki, tureckie seriale – tym żyła na co dzień. No ale wiek mógł zrobić swoje…
– Babcia coś mówiła? – zapytałam maluchy w domu, niby od niechcenia.
– Ale co? – Julka otwarła szeroko oczy.
– No, nie wiem. – Wzruszyłam ramionami. – Że coś ją boli?
– To nie. – Wydęła usta.
– Bartuś?
– Y-y. – Pokręcił główką.
Kuba, mój mąż, oczywiście wyśmiał moje obawy.
– Daj spokój. Twoja matka jest w olimpijskiej formie. Jakąś nową psiapsi sobie znalazła. Rżną w pokerka albo naleweczki degustują – zażartował. – O, a może zapisała się na uniwersytet trzeciego wieku? Modne się to zrobiło ostatnio.
– Pewnie masz rację – odetchnęłam z ulgą. – Tak. Pewnie tak – powtórzyłam już pewniej.
Z czasem zaczęłam nabierać przekonania, że wtedy rzeczywiście wypadło mamie spotkanie z nową koleżanką. Bo sytuacja z nagłym odbiorem dzieciaków już się nie powtórzyła.

Mama znowu mnie zaskoczyła. I to niezbyt przyjemnie

Przywiozłam jej akurat zakupy i dałam się zaprosić na świeżo upieczoną drożdżówkę.
– Mniam. – Mlasnęłam. – Mamuś, a pamiętasz, jak ci ostatnio mówiłam o lodówce? Że coś się nam psuje. – Oblizałam palce. – No to padła na amen.
– No i gdzie jedzenie trzymacie? – zdziwiła się.
– U Gośki. Tej z naprzeciwka, no wiesz, jej syn się wyprowadził niedawno – wyjaśniłam.
– Aha – odparła tylko i podsunęła mi kolejny kawałek.
– Pożyczyłabyś nam trochę kasy? – zapytałam niepewnie, po dłuższej chwili ciszy. Dotąd szósty zmysł mamy niezawodnie podpowiadał jej, kiedy jesteśmy w potrzebie. – Widziałam taką w sam raz dla nas. Droga, niestety, ale za to na lata.
– No, a kiedy byście oddali? – zapytała rzeczowo.
– E… no… nie wiem…. – chrząknęłam zbita z tropu. Wiadomo, jak to jest z pożyczkami w rodzinie. Po prostu mogliśmy na siebie liczyć. Nikt nie pilnował harmonogramu spłat. – Gdzieś tak w lutym Kuba pewnie premię dostanie – oszacowałam ostrożnie.
To nie bardzo, córuś – westchnęła smutno. – Potrzebuję wcześniej.
– Ale na co? – wyrwało mi się.
– Na co?! – Wywróciła oczami. – A czy ja wam pytam o wasze wydatki? – Nadąsała się.
– No nie… Tak tylko pytam. Z ciekawości. – Znów poczułam narastający niepokój.
– Na sanatorium – wypaliła.
– Przecież to za półdarmo jest!
– Ale ja lepsze sobie wybrałam. Takie płatne. – Odwróciła wzrok i znów zaczęła krzątać się po kuchni.
– Jesteś chora. Tak? – głos mi zadrżał.
– Co ty tak na siłę chcesz mnie do grobu zapędzić? – mruknęła, niepotrzebnie szorując lśniącą blachę. – Pomyślałam, że coś mi się od życia należy. Wy, młodzi, jeździcie do hoteli pod palmami, ze spa i innymi cudami, to ja nie mogę? To już tylko spacery do zieleniaka i na msze co niedziela, tak?!
Siedziałam w milczeniu, przeżuwając to, co usłyszałam.
– Jasne, że możesz. – Podeszłam do niej i delikatnie ją objęłam. – Jakoś sobie poradzimy z tą lodówką. To co chcesz na imieniny? – zmieniłam temat.
– Wiesz dobrze, córuś, że nic. Przyjdźcie po prostu. Makowca zrobię. I te klopsiki, co tak Bartusiowi smakują. – Poklepała mnie po dłoni.
Postanowiłam wybadać ją na imieninach. Oprócz nas zapraszała zwykle sąsiadkę z dołu z mężem, ciotkę Ziutę, która czasem wpadała z aktualnym narzeczonym, i koleżankę, jeszcze z dawnych czasów. Ktoś z tego grona musiał wiedzieć, co dzieje się z mamą.

Mama promieniała. Wyglądała pięknie. 

Przyszliśmy oczywiście ostatni, przez kłócące się dzieciaki. Bartek schował czapkę Julci, normalka.
Mama promieniała. Wyglądała pięknie. Nawet szminką usta pociągnęła. Przez głowę przemknęło mi, żeby nie robić afery, ale w końcu postanowiłam trzymać się planu.
Od razu zauważyłam, że koło cioci siedzi przystojny starszy pan, mrugnęłam więc do niej porozumiewawczo, na co ona ochoczo odpowiedziała.
Zaczęłam jednak od sąsiadki, która zerwała się, by pomóc z talerzami. Zagadnęłam ją w kuchni.
– Chora?! – Przyłożyła dłoń do piersi. Przez chwilę myślałam, że zemdleje. – Ale na co?! Nic mi nie mówiła. Matko Boska!
– Ciii! – syknęłam. – Pytam tylko! Czyli u mamy wszystko dobrze?
– No teraz to już sama nie wiem – zmarkotniała. – Tyle lat się znamy.… Co ja bez niej zrobię…?
– Pani Jadziu! – przywołałam ją do porządku.
Popatrzyła na mnie nieobecnym wzrokiem. A potem powoli podreptała do pokoju, kręcąc z niedowierzaniem głową.
Następna okazja nadarzyła się, kiedy po przyjaciółkę mamy przyjechał syn. Zrobiło się małe zamieszanie, więc wykorzystałam okazję i podeszłam do ciotki Ziuty. Pogratulowałam nowego narzeczonego i wyłuszczyłam sprawę bardzo konkretnie, żeby uniknąć kolejnych nieporozumień.

Słowa cioci mnie zszokowały!

Przez chwilę patrzyła na mnie, jak na wariatkę

– No, moje dziecko, na cmentarz do ona się na pewno nie wybiera. Przeciwnie! – zachichotała, widząc moją minę.
Poczułam jak wielki kamień spada mi z serca.
– Przeciwnie? Co to znaczy? – zapytałam z uśmiechem. Wyobraziłam sobie wciągający klub czytelniczy dla seniora, intensywne zajęcia ze zdrowego kręgosłupa albo prężnie działające koło gospodyń. No tak. Drugie życie!
– Oj, to ty nic nie wiesz? – zdziwiła się. – Ano znaczy, że mój narzeczony jest tak naprawdę narzeczonym twojej mamy, słoneczko! – Ciotka zgrabnym ruchem sięgnęła po butelkę nalewki i nalała sobie solidną porcję.
Musiałam usiąść. Narzeczony?! Mojej mamy?!
– Pan… Pan …– nie mogłam wydusić imienia mężczyzny, który w istocie siedział miedzy mamą i ciotką. Ale ze mnie idiotka!
– Tadeusz – podpowiedziała usłużnie ciotka. – Złoty człowiek. – Pokiwała głową, przymykając oczy dla podkreślenia wagi tych słów. – Złoty – powtórzyła.
– Ale… jak? Skąd?! – szukałam słów.
– Z biura matrymonialnego – odpowiedziała szybko. – Sama jej poleciłam.
Nie mogłam uwierzyć. Biuro matrymonialne? Mama całe życie kochała tylko tatę. Byli jak dwie połówki pomarańczy. Sobie pisani. Nie mogłam pojąć, co jej strzeliło do głowy. Przecież miała nas! Gapiłam się to na ciotkę, to na niczego nieświadomego pana Tadeusza z rozdziawioną buzią, i chyba wyglądałam na mocno skołowaną, bo ciocia parsknęła śmiechem.
– A co ty mi tu takie miny robisz?! Ja wiem! – Podniosła palec, jak ksiądz na kazaniu. – Wy, młodzi, widzicie nas tylko w tych fartuchach, latających za wnukami. Przy garach. W kolejkach do apteki. Pachnących środkami na mole – ciągnęła niewzruszona. – Bo wam się wydaje, że prawdziwe życie to do pięćdziesiątki. A potem? – zapytała retorycznie. – Dom starców! – uniosła głos.
Skuliłam się w sobie.
– Otóż, nie! – Dopiła nalewkę i z impetem odstawiła kieliszek. – Nie! – Popatrzyła na mnie z wyrzutem.
Musiała być już lekko wstawiona. Poszukałam wzrokiem ratunku u Kuby, ale on, o zgrozo, właśnie dosiadał się do Tadeusza i wyglądało na to, że znaleźli wspólny język.
– A jeśli to jakiś oszust? – zapytałam desperacko.
– Tadeusz? – Zerknęła na niego ukradkiem. – Jakim cudem? Ale od razu ci powiem, że twoja mama nie jest w ciemię bita. Sprawę finansów postawiła jasno. Fifty-fifty. On ją do Pragi zaprosił na majówkę, to ona teraz go do Kołobrzegu bierze.
No tak. Majówka. Pojechaliśmy w góry. Nawet nie spytałam wtedy, jakie mama ma plany. Czyli ta lodówka to tak naprawdę w Kołobrzeg się zamieniła.

Trochę mnie bolało, że nic mi nie powiedziała

Tego dnia nic mamie nie powiedziałam. Patrzyłam w milczeniu na to, czego wcześniej nie zauważyłam: Tadeusz uśmiechał się do mamy promiennie, podnosił się lekko z krzesła, kiedy wchodziła, raz delikatnie chwycił ją nawet za palce, gdy powiedziała coś zabawnego, a ona zarumieniła się ładnie.
Długo biłam się z myślami. Najbardziej bolało mnie to, że nic mi nie powiedziała. Kuba miał za to niezły ubaw. Stwierdził, że zawsze wiedział, iż ma teściową w dechę.
Zadzwoniłam do niej kilka dni później.
– No i co z tą lodówką? – zapytała pierwsza. – Wiesz, mam taką lokatę na czarną godzinę, tak sobie pomyślałam…
– Daj spokój, mamuś – przerwałam jej. – Poradzimy sobie. I wiesz, zatrudniliśmy opiekunkę. To znaczy, córkę mojej koleżanki, dziewczyna do kieszonkowego sobie dorobi. A ty… odpoczniesz sobie troszkę. Czas dla siebie będziesz miała.
W słuchawce zapadła cisza.
– Mamuś, jesteś tam? – zapytałam cicho. – Tak pomyślałam sobie, że może wpadlibyście do nas w sobotę na obiad? – urwałam i dodałam ostrożnie: – Z Tadeuszem. Jeśli nie macie innych planów, oczywiście.
Usłyszałam, jak nabiera powietrza, a potem cicho odpowiada:
– Zapytam go córuś. Zapytam, kochanie.
Głos jej drżał leciutko. Mnie też. I wydaje mi się, że usłyszałam też, jak wielki kamień spada nam z serca – mojego i mojej mamy.

 

 

Czytaj więcej