"Mąż mówił, że nadaję się już tylko do sprzątania i gotowania. Nie tylko romansował za moimi plecami, ale też sprowadzał swoje kochanki do naszego domu. Wiele nocy przepłakałam, słysząc niedwuznaczne odgłosy dochodzące zza ściany..." Alina, 45 lat
Za mąż wyszłam z miłości. Waldek był ciemnowłosym, przystojnym mężczyzną, do którego wzdychały wszystkie moje koleżanki. Pękałam z dumy, że wybrał właśnie mnie...
Na początku było, oczywiście cudownie. Romantyczne wyjazdy we dwoje, kwiaty, noce pełne seksu. Potem przyszły na świat dzieci. Z radością patrzyłam, jak rosną i odnoszą swoje małe sukcesy. Wszystko się zmieniło, kiedy Agnieszka i Marcin wyjechali na studia.
Najpierw mój mąż stwierdził, że nie będzie mnie dłużej utrzymywał i kazał mi pracować w piekarni, której był właścicielem. Domyślałam się też, że mnie zdradza. Próbowałam nawet z nim o tym rozmawiać. Przecież wciąż byłam jego żoną i należał mi się przynajmniej szacunek za lata, które przeżyliśmy razem.
– Żoną, powiadasz? – zakpił i poprowadził mnie do lustra. – Żoną to można się pochwalić. A tobą? Spójrz na siebie. Nadajesz się już tylko do gotowania i sprzątania – usłyszałam.
Łykałam łzy upokorzenia. Musiałam pogodzić się również z tym, że mąż już ze mną nie sypia. Przeniósł się do innego pokoju, ale nadal wymagał, bym mu prała, sprzątała i gotowała. Kiedy się buntowałam, przypominał mi, że pracuję w jego piekarni, a do mieszkania nie mam żadnego prawa. Dlatego zaciskałam zęby i żyłam z dnia na dzień w tym moim prywatnym więzieniu. Koleżanki nie mogły uwierzyć, że pozwalałam się tak poniżać i wykorzystywać. A nie wiedziały wszystkiego...
Waldek nie tylko romansował za moimi plecami. Doszło do tego, że sprowadzał swoje kochanki do naszego domu. Ileż to nocy przepłakałam, słysząc niedwuznaczne odgłosy dochodzące zza ściany. Coraz częściej zastanawiałam się, jak długo uda mi się to znosić.
Chodziłam przygnębiona, nawet klienci pytali, dlaczego jestem taka smutna. Zwłaszcza jeden pan, który codziennie przychodził, by kupić pączka z różą.
– Pani Alinko, pani to uśmiecha się tylko ustami – powiedział mi kiedyś. – A co po takim uśmiechu, kiedy dusza smutna…
Pamiętam, że się wtedy popłakałam. Dlaczego? Bo pierwszy raz od wielu lat usłyszałam, jak ktoś pieszczotliwie zdrabnia moje imię!
– Przepraszam – wyjąkałam, wydając mu resztę. – Rzeczywiście, kiepsko mi się ostatnio układa.
– To wie pani co? Niech mi pani doliczy jeszcze jednego pączka – uśmiechnął się, a gdy mu go podałam, powiedział:
– To dla pani. Te pączki są tak pyszne, że każdego podniosą na duchu choć na chwilę. Proszę posłuchać eksperta.
– Naprawdę nie trzeba – próbowałam oponować, ale powstrzymał mnie ruchem ręki.
– Trzeba, trzeba. Życie nie jest łatwe. Czasem warto je sobie osłodzić, a dopiero potem brać się z nim za bary – stwierdził.
W przerwie usiadłam przy kawie i zajadałam pączka z różą. To właśnie tamtego dnia dotarło do mnie, że mogę pogodzić się z rozpadem małżeństwa, ale poniżać się nie dam!
Kilka dni później przeglądałam rano gazetę i zauważyłam ogłoszenie, na które wcześniej pewnie nawet nie zwróciłabym uwagi. „Od lat poruszam się na wózku, a odkąd zmarł mój mąż, żyje mi się bardzo ciężko. Potrzebuję opieki, a przede wszystkim towarzystwa drugiej osoby. Zapewniam pokój, wyżywienie, rodzinną atmosferę i niewielkie wynagrodzenie. Janina”, przeczytałam. Od razu wysłałam mejla, w którym pokrótce opisałam, w jakiej sytuacji się znalazłam. Odpowiedź przyszła po godzinie. Pani Janina zapraszała mnie do siebie, żebyśmy mogły się lepiej poznać. Nie wahałam się ani minuty dłużej. Trzy godziny później siedziałam już w autobusie i zastanawiałam się, jak dalej potoczy się moje życie. Ja, rodowita góralka, miałabym zamieszkać na Pomorzu?
Nadbałtyckie miasteczko przywitało mnie przyjemną świeżą bryzą. Ponieważ miałam jeszcze godzinę do spotkania, postanowiłam najpierw pójść nad morze. Pełna energii przebiegłam przez sosnowy lasek. Miałam wrażenie, że smutki i złe myśli nigdy mnie tu nie dogonią. Usiadłam na plaży, zamknęłam oczy i napawałam się szumem morza. Mogłabym tak siedzieć w nieskończoność, ale zbliżała się pora spotkania z panią Janiną. Ruszyłam więc z powrotem. Przy drewnianych schodkach natknęłam się na owiniętą szalem kobietę na wózku inwalidzkim. Coś mnie tknęło i zapytałam:
– Pani Janina?
– Tak, to ja, a pani to pewnie Alina – uśmiechnęła się. – Jest mi ciężko przejechać przez te wydmy, ale bez morza nie umiem żyć – wyznała od razu. – Muszę tu być codziennie choć przez parę chwil. Zapraszam do pobliskiej kawiarni. Tam spokojnie porozmawiamy.
W przytulnej kafejce spędziłyśmy prawie trzy godziny. Janka okazała się niepoprawną optymistką i niezwykle ciepłą kobietą. Opowiedziałyśmy sobie nasze historie i uznałyśmy, że los nie bez przyczyny zetknął nas ze sobą.
– Ja już nie muszę się zastanawiać – powiedziała na koniec moja nowa znajoma. – Od razu przypadłaś mi do gustu.
Do domu wracałam jak na skrzydłach. Czułam, że wreszcie jestem wolna i że za chwilę zacznie się zupełnie nowy etap w moim życiu. Spakowałam się i oznajmiłam Waldkowi, że się wyprowadzam. Jego mina była wprost bezcenna. Jednocześnie tracił pracownika, kucharkę i sprzątaczkę. Tydzień później mieszkałam już w Gdyni. Janka przygotowała dla mnie śliczny pokój i powitalną kolację, a za oknem szumiało morze. Pomagam Jance przy codziennych czynnościach, towarzyszę jej na spacerach i uwielbiam z nią rozmawiać. Pomimo że zarabiam niewiele, czuję się najbogatszą kobietą pod słońcem.