"Pewnego dnia, przy obiedzie, mąż nagle oświadczył mi, że się zakochał i chce, żebym zostawiła mu dom, bo on wkrótce zostanie ojcem! Myślałam, że tego nie przeżyję, ale jak widać – przeżyłam..." Anna, 50 lat
Spieszyłam się, by zdążyć z obiadem przed przyjściem męża. Zwykle wpadał do domu koło piątej i potem znowu jechał do firmy. Gdy odcedzałam ziemniaki, usłyszałam zgrzyt klucza w drzwiach. Po chwili do kuchni wszedł Wiktor i usiadł przy stole. Był jakiś nieswój, jadł nieuważnie, chociaż podałam jego ulubione bitki.
– Coś nie tak?... – zapytałam w końcu. – Za mało doprawione?
– Nie, wyśmienite, jak zwykle – odparł, dojadając ostatnie kęsy. – Tego będzie mi najbardziej brakowało – dodał ciszej.
– Słucham?... – zdziwiłam się.
Spojrzał na mnie i ciężko westchnął.
– Musimy pogadać... – zaczął i urwał.
Zdenerwowałam się, bo pomyślałam, że nowy kontrahent, który złożył w firmie Wiktora duże zamówienie, nie zapłacił. A przecież, aby je zrealizować, zainwestowaliśmy w części większość firmowych oszczędności.
– Ten Niemiec cię wystawił? – spytałam z lękiem.
– Nie, w firmie wszystko w porządku. Chodzi o coś zupełnie innego... Widzisz, Aniu, ja kogoś poznałem... – oznajmił, unikając mego spojrzenia. – I zakochałem się...
Zamurowało mnie. Naprawdę spodziewałam się wszystkiego, ale nie tego...
– Kompletnie oszalałem na jej punkcie. Ona jest taka młoda, piękna i krucha... – ciągnął niezrażony moim milczeniem, a ja pomyślałam, że nie powinien był tego dodawać, bo to znaczyło, że mnie już nie kochał. Nagle poczułam się stara i brzydka. Nadal nie wiedziałam, jak zareagować. Milczałam więc jak zaklęta.
– Powiedz coś... – rzucił cicho. Poczułam dławienie w gardle, ale nie chciałam się rozpłakać.
– A co mam powiedzieć? Życzyć ci szczęścia na nowej drodze życia? – ironizowałam, z trudem panując nad głosem. – A może zapakować ci resztę bitek na kolację? Albo dać przepis na nie twojemu... lachonowi?! – wrzasnęłam.
– Nie bądź wulgarna – skrzywił się z niesmakiem. – Załatwmy to z klasą. Oszczędźmy naszym dzieciom stresu...
– Dzieci są na studiach i mają własne życie! – przerwałam mu gwałtownie. – I ja wcale nie jestem wulgarna, ale jeśli nie przestaniesz mnie pouczać, zaraz będę. Więc lepiej pakuj się! Nie chcę cię pod swoim dachem!
– No i doszliśmy do sedna sprawy. Otóż, widzisz, Anka, chciałbym zatrzymać dom, ciebie oczywiście spłacę – dodał pospiesznie. – Pomyślałem, że samotna kobieta nie potrzebuje tak dużego domu, a ja i Patrycja wkrótce będziemy mieli dziecko...
Znowu mnie zaskoczył. Spojrzałam na zegar w kuchni i zdałam sobie sprawę, że od powrotu Wiktora minęło niespełna pół godziny, a on w tym krótkim czasie zdążył nie tylko zjeść obiad, ale i zrujnować mi życie. To pewnie rekord świata.
I pomyśleć, że pół roku temu obchodziliśmy dwudziestopięciolecie małżeństwa. Był obiad w restauracji dla bliskich i przyjaciół. Wszyscy nam gratulowali, że nadal jesteśmy razem. W dodatku szczęśliwi. Nie pamiętam, kto wtedy zapytał, czy się sobą nie znudziliśmy. Zaprzeczyliśmy.
– Musiałbym być idiotą, by niszczyć tak udane małżeństwo. Mam piękną i dobrą żonę – odpowiedział Wiktor, całując mnie w rękę, a potem spojrzał na mnie z błyskiem w oku, jak zawsze zresztą. Pamiętam, że poczułam wtedy ogromne wzruszenie i radość. Ja naprawdę kochałam męża. Był dla mnie opoką. Nigdy nie zauważyłam, by oglądał się za kobietami. Sądziłam, że się razem zestarzejemy, ale los, a może nawet sam Bóg pokrzyżował moje plany. Wiktor zakochał się w jakiejś młódce i chciał mi odebrać dom.
Rozejrzałam się po swojej kuchni, którą z takim staraniem planowałam i urządzałam, i najzwyczajniej w świecie zrobiło mi się przykro. To już nie była moja kuchnia. Faktycznie, co mi po niej i po całym domu, skoro będę sama. Znowu poczułam się stara, brzydka, niekochana. No i bezdomna...
– Dobrze, spłacisz mnie – nieoczekiwanie dla siebie usłyszałam swój głos i poszłam do sypialni się spakować. Nie rozpłakałam się, tylko wyjęłam z garderoby walizki i zaczęłam wkładać do nich ubrania, dokumenty i książki. Pewnie nadal byłam w szoku. „I co teraz?”, zastanawiałam się, gdy już zamknęłam walizki.
Postanowiłam pojechać do rodziców, ale szybko uznałam, że to zły pomysł. Zmartwią się, a mama zaraz zacznie wypytywać, czy byłam dla Wiktora wystarczająco dobrą żoną. Ona uważała, że facet odchodzi do innej, gdy czegoś brakuje mu w domu. „No tak, najlepiej od razu wszystko zwalić na mnie!”, zdenerwowałam się. Potem zniosłam torby na dół.
– Nie rób scen, przecież nie musisz wyprowadzać się dzisiaj... – mruknął Wiktor.
– Właśnie że muszę! – rzuciłam opryskliwie. – Jutro wrócę po resztę rzeczy, lepiej więc jeszcze nie sprowadzaj tu tej swojej Patrycji, bo nie ręczę za siebie.
– Dokąd jedziesz? – zapytał.
– Nie wiem – wzruszyłam ramionami.
Otworzyłam drzwi. Zrobiło się już całkiem ciemno i padał deszcz. Wsiadłam do samochodu i odjechałam. Na dom, w którym spędziłam ponad piętnaście lat życia, nawet nie spojrzałam.
Odjechałam kawałek i nagle zaczęły mi się trząść ręce. W końcu stwierdziłam, że nie dam rady prowadzić i zjechałam na pobocze. Byłam w takim szoku, że nie wiedziałam, co dalej mam zrobić. Zebrałam myśli i postanowiłam jechać do domu rodziców nad jeziorem. Zbudowali go jako dom wakacyjny w czasach swojej prosperity. Cały czas woziłam do niego klucze. To zaledwie trzydzieści kilometrów od miasta. Uspokoiłam się i odpaliłam silnik.
W domku panował przenikliwy chłód, ale nie miałam siły rozpalać kominka. Położyłam się w kurtce i zaczęłam płakać. Ale łzy nie przyniosły mi ulgi. Czułam wielką stratę i żal. Zupełnie jakby Wiktor umarł. A przecież on żył, tylko już nie dla mnie. Szlochałam tak długo, aż w końcu zasnęłam.
Kiedy obudziłam się następnego dnia, wydawało mi się, że to był tylko zły sen, ale potem skostniała z zimna rozejrzałam się wokół i od razu przypomniałam sobie wydarzenia poprzedniego wieczoru. Potem zadzwoniłam do szefa i powiedziałam, że źle się czuję i tego dnia będę pracować zdalnie. Nie robił problemów. Poszłam do kuchni zaparzyć sobie kawę i jakoś oprzytomnieć. Gdy wyszłam na drewniany taras przed dom, zapatrzyłam się na jezioro, nad którym unosiła się delikatna mgła. Zza granatowych chmur wyjrzało słońce i całą okolicę zalał taki blask, że aż musiałam zmrużyć oczy.
– Pięknie tu – westchnęłam wzruszona i znów ogarnął mnie żal. Nagle usłyszałam czyjeś kroki, a po chwili wśród drzew zobaczyłam Zosię, sąsiadkę z domku obok.
– Anka? Co ty tu robisz? – zawołała na mój widok. – Fajnie, że przyjechałaś. Urządzimy sobie wieczór przy winie. A czemu jesteś taka zapuchnięta? Stało się coś? Nie byłyśmy przyjaciółkami, ale nagle poczułam, że muszę się komuś zwierzyć. Słuchała mnie z uwagą, a potem po prostu machnęła ręką.
– Pierwsze koty za płoty – rzuciła beztrosko. – Sama jestem po trzech rozwodach. Pierwszy faktycznie mocno przeżywałam, ale przy drugim było już łatwiej...
– Naprawdę?... – pociągnęłam nosem.
– Jestem weteranką w tych sprawach. Czuję, że nie ma co czekać do wieczora z tym winem... – zrobiła łobuzerską minę. – Sponiewieramy się zaraz po śniadaniu, bo na pusty żołądek pić nie wolno. Szybko ścina, a potem dręczy człowieka paskudny kac.
Chodź do mnie, zrobię jajecznicę. Poszłam. Niewiele musiałam mówić, bo Zośce buzia się nie zamykała. Opowiadała zabawne anegdoty o swoich byłych mężach i facetach i w końcu mnie rozśmieszyła.
– Spróbuj zobaczyć dobre strony rozstania, wreszcie zaczniesz robić to, co ci się podoba, i nie będziesz od nikogo zależna – powiedziała Zosia. – Żadnego prania gaci, gotowania obiadków i prasowania koszul...
– Niby tak, ale będę sama... – odparłam i poczułam pieczenie pod powiekami.
– Sama nie znaczy samotna... – puściła oko sąsiadka. – W okolicy jest pełno wolnych facetów, możesz przebierać w nich jak w ulęgałkach. Co drugi to wdowiec, rozwodnik albo kawaler, każda wolna babeczka jest tu na wagę złota...
– Wiesz, Zosia, na razie nie chcę mieć nic wspólnego z facetami – rzuciłam godnie.
– Dobrze to ujęłaś: „na razie”. A teraz głowa do góry, no i kielich. – spojrzała wymownie na stojącą przede mną lampkę wypełnioną winem.
– Myślisz, że alkohol pozwoli mi zapomnieć o zdradzie? – westchnęłam.
– Nie, ale na pewno trochę cię znieczuli.
Potem koleżanka radziła mi, do jakiego adwokata powinnam się zwrócić.
– Zobaczysz, mecenas W. puści twojego męża w skarpetkach – przekonywała. – Ale ja wcale tego nie chcę. Dużego domu faktycznie nie potrzebuję, a firmę założył Wiktor i to on doprowadził ją do rozkwitu...
– Nie wiesz, że za sukcesem każdego faceta zawsze stoi jakaś kobieta? – przerwała mi. – Nie wspierałaś męża? Nie troszczyłaś się o dzieci i dom, by on mógł spokojnie pracować?
Pokiwałam głową, a potem podniosłam kieliszek i wychyliłam. – Nie mówmy o tym... – poprosiłam cicho. Godzinę później otworzyłyśmy drugą butelkę, a wieczorem jeszcze jedną. Kiedy zasypiałam, byłam już bardzo wstawiona. Chichotałam niczym nastolatka. Wyobraziłam sobie, jak mój przyzwyczajony do wygody mąż będzie musiał w środku nocy wstawać do niemowlęcia. Tak, to pocieszająca wizja. Zwłaszcza że do naszych dzieci nie wstawał...
Po kilku tygodniach przestałam rozpaczać. Skupiłam się na pracy i na rozwodzie. W końcu musiałam dopilnować, by podział majątku był sprawiedliwy. No i trzeba było powiadomić wszystkich o rozstaniu z mężem. Największą przeprawę miałam z dziećmi i moimi rodzicami, ale w końcu przyjęli to do wiadomości. Tata i mama zaproponowali, żebym się do nich przeprowadziła, ale podziękowałam. W moim wieku mieszkanie z rodzicami byłoby dziwactwem. Wolałam zostać w domku letniskowym.
Trzy miesiące po rozstaniu poczułam wewnętrzny spokój i faktycznie zaczęłam doceniać odzyskaną wolność. Już nie musiałam po pracy pędzić do domu, by przygotować mężowi obiad. Nie odmawiałam też koleżankom, gdy proponowały mi wyjście do kina czy na siłownię albo wyjazd do spa. Kilka z nich żyło samotnie z wyboru i wcale nie sprawiało wrażenia nieszczęśliwych. Wprost przeciwnie, miały mnóstwo energii i zapału do działania. W każdym razie czerpały z życia pełnymi garściami. Wiedziały, że jestem w trakcie rozwodu, i dlatego starały się mi zapewnić dużo rozrywek.
Któregoś dnia zaprosiłam je do siebie nad jezioro i dziewczyny zakochały się najpierw w okolicy, a zaraz potem w Zośce, która wpadła w odwiedziny. Zrobiło się tak wesoło, że zaczęłyśmy tańczyć. Dopiero gdy pod Eweliną, zwaną Kruszyną, rozpadł się fotel, zrobiło się cicho. Ale na krótko, bo po chwili salwy śmiechu były jeszcze głośniejsze. Na szczęście Kruszynie nic się nie stało, za to mebel nadawał się na śmietnik.
– No coś ty! – oburzyła się Zosia, widząc, że chcę wyrzucić fotel. – Z drugiej strony wioski mieszka pan Janek. Artysta rzeźbiarz, który utrzymuje się z tapicerstwa. Na pewno naprawi fotel i jeszcze go odpicuje – zapewniała sąsiadka.
I faktycznie tapicer spisał się na medal. Na dodatek obił mebel pięknym turkusowym zamszem i teraz prezentował się doskonale. Gdy go zobaczyłam, nie mogłam wyjść z podziwu.
– I pomyśleć, że chciałam go wyrzucić na śmietnik – westchnęłam.
– Byłaby wielka szkoda –uśmiechnął się pan Jan. – Stare przedmioty są jak starzy ludzie. Wszyscy już ich spisują na straty, ale za wcześnie na to, za wcześnie...
– To prawdziwe arcydzieło, w dodatku obił go pan materiałem w moim ulubionym kolorze. Mojemu mężowi nigdy nie podobał się turkus, a to przecież taka energetyczna barwa – mówiłam z radością. Mężczyzna uśmiechnął się, a potem pokazał mi kilka swoich rzeźb. Zachwyciły mnie.
– Ma pan wielki talent! – zawołałam.
– Dziękuję – skłonił się nisko. – Dłubanie w drewnie to mój sposób na samotność po odejściu żony – dodał na koniec i od razu posmutniał.
W drodze do domu ciągle myślałam o tym, co powiedział pan Jan, i doszłam do wniosku, że jestem w znacznie korzystniejszej sytuacji niż on. Bo ja, chociaż porzucona, wcale nie czuję się samotna. Nie mam kiedy. Dużo pracuję, a wieczorami spotykam się z przyjaciółmi. Zresztą, nawet gdy jestem sama, to albo coś czytam, albo gram na pianinie, które ostatnio kazałam nastroić. Rzadko się to zdarza, bo w weekendy przyjeżdżają z Poznania dzieci ze swoimi sympatiami i znajomymi. Wtedy nasz mały domek dosłownie pęka w szwach.
Najważniejsze jest jednak to, że wreszcie nie żyję pod niczyje dyktando i jestem panią swojego losu. No i mogę mieć w domu mebel w ulubionym kolorze. To też się liczy.
Zosia miała rację, rozwód ma dobre strony. I dotyczy to zupełnie prozaicznych spraw.
Wreszcie śpię po prawej stronie łóżka, tak jak lubię. Nie muszę zbierać rozrzuconych brudnych skarpetek i innych części garderoby. Gotuję tylko to, co sama jem, i sprzątam, kiedy mam ochotę.
– Już nic nie muszę – powiedziałam do siebie półgłosem, po czym dodałam szczerze: – I dobrze mi z tym.
W każdym razie na pewno lepiej mi się wiedzie niż mojemu byłemu mężowi, któremu niedawno urodziło się dziecko. Kilka dni temu spotkaliśmy się w sądzie. Sprawiał wrażenie wykończonego i w ogóle prezentował się jakoś niechlujnie. Najwyraźniej druga żona nie prasuje mu koszul i chyba w ogóle za bardzo o niego nie dba, bo Wiktor był nieogolony i miał podejrzanie wyglądające plamy na klapie marynarki. „Pewnie maleństwu się ulało...”, pomyślałam i w pierwszej chwili zrobiło mi się żal Wiktora, ale uczucie współczucia szybko się ulotniło. W końcu sam tego chciał... Nie bez satysfakcji opowiedziałam to Zośce.
– Ma chłop za swoje. A z ciebie, Aniu, to kawał złośliwej małpy – puściła do mnie oko, po czym dodała: – I bardzo dobrze. Tak trzymaj! Roześmiałam się. Na pewno już przebolałam zdradę Wiktora, a rozwód, no cóż...
Jeszcze pół roku wcześniej myślałam, że go nie przeżyję, ale, jak widać, przeżyłam. I teraz wiem, że choć wydawał mi się katastrofą, okazał się błogosławieństwem, a przynajmniej wyzwoleniem.