"Przez lata musiałam ukrywać mój związek z żonatym mężczyzną. Dla otoczenia byłam wesołą i spełnioną w pracy singielką, która nie interesuje się facetami. Koleżanki z czasem pogodziły się z tym i gdy stuknęły mi trzydzieste piąte urodziny, przestały mnie na siłę swatać. Ja tymczasem nie wyobrażałam sobie życia bez Jurka. Pogodziłam się ze swoim losem i z tym, że zawsze będziemy musieli się kryć. Jednak pewnego dnia sytuacja niespodziewanie się zmieniła..." Joanna, 38 lat
Spotykaliśmy się co drugi weekend, gdy jego żona była poza miastem, czasem w tygodniu. Rzadko udawało się nam wyjechać razem na wakacje. Wiedziałam, że jeśli nasz związek się wyda, będą nieprzyjemności. Niezbędna dyskrecja tylko dodawała naszej relacji pikanterii.
Żona Jurka wydawała się zupełnie nie interesować życiem swojego męża. Z czasem przekonałam się, że łączyło ich tylko mieszkanie, sprawy finansowe i dorastające dzieci.
– Nie zostawię Eli, bo mnie potrzebuje, a mnie zrujnowałby rozwód. Ale nie zamierzam udawać, że cokolwiek do niej czuję, i ona o tym wie – oznajmił mi pewnego dnia, po czym dodał łagodniejszym tonem: – Kocham cię także za to, że jesteś taka dojrzała i mądra. Razem to przetrwamy i zobaczysz, jeszcze nadejdą dla nas piękne dni.
Nie bardzo chciało mi się w to wierzyć...
Pewnego wieczoru Jurek wpadł do mnie bez uprzedzenia. Chciałam go przytulić na powitanie, ale kiedy zobaczyłam jego minę, zatrzymałam się w pół kroku.
– Ela nie żyje – powiedział.
Miałam mętlik w głowie. Z jednej strony docierał do mnie tragizm sytuacji, ale gdzieś na dnie mojej duszy zakiełkowała nadzieja. Zniknęła ostatnia przeszkoda, która uniemożliwiała nam bycie razem codziennie! Potem przyszedł wstyd. Przecież ona umarła. Jak mogłam?!
– Bardzo mi przykro – wyjąkałam. – Jak to się stało?
– Była w banku i nagle straciła przytomność. Okazało się, że miała tętniaka, wyobrażasz to sobie? – w tonie Jarka dźwięczało coś na kształt oburzenia, jakby uważał, że jego żona zrobiła mu jakiś niemiły dowcip. – Nie mogę sobie teraz miejsca znaleźć...
– Rozumiem. Tyle lat byliście razem...
– Ile razy mam ci powtarzać, że ja do tej kobiety nic już nie czułem? – prawie krzyknął, po czym usiadł ciężko na kanapie i złapał się za głowę. – Nie o to chodzi... Była... matką naszych dzieci i prowadziła naszą firmę, ale... – Spojrzał na mnie z dziwnym wyrazem twarzy. – Tobie mogę powiedzieć prawdę. Jest mi smutno, ale czuję ulgę. Wreszcie będę mógł żyć tak, jak chcę.
– To znaczy ze mną? – wyrwało mi się, ale zanim odpowiedział, zaczęłam się tłumaczyć: – Nie, nie mówmy teraz o tym. To było... takie niestosowne.
Jurek nie został długo. Oznajmił, że musi uporządkować sprawy rodzinne, że będziemy w kontakcie telefonicznym, ale na razie nie powinniśmy się spotykać. Może za parę tygodni, gdy wszystko się nieco uspokoi...
– Nie martw się, kochanie – dodał, widząc moją smutną minę. – Między nami nic się nie zmieniło. Wszystko będzie dobrze. Bądź cierpliwa.
Żałowałam, że nie mogłam wspierać mojego ukochanego w tych trudnych chwilach, ale rozumiałam, że nie mogę tak po prostu przyjść na pogrzeb jego żony. Musiałam to przeczekać...
Jurek szybko się za mną stęsknił i już po miesiącu spotykaliśmy się jak dawniej. Niebawem okazało się, że czas ukrywania się przed światem nie minął. Jurek stwierdził, że to nie jest dobry moment, by ujawniać nasz związek.
Dopiero po roku zaczęliśmy razem chodzić na spacery, do kina i na kolacje. Jurek przedstawiał mnie jako przyjaciółkę, oni zaś uśmiechali się znacząco.
– Jest dobrze – powiedział mi któregoś razu. – Paweł, ten co ma firmę budowlaną, polubił cię. Powiedział mi, że jestem wdowcem, ale powinienem żyć dalej.
Byłam tym zdziwiona. Czemu tak zależało mu na akceptacji otoczenia? Przecież byliśmy razem prawie osiem lat!
Zaczęliśmy być zapraszani jako para do jego znajomych, a ja przedstawiłam go swoim koleżankom. Cieszyły się, że kogoś mam, ale ciągle musiałam gryźć się w język, odpowiadając na pytania „jak się poznaliście?”. Wciąż musiałam się kryć i kłamać. To było męczące.
Pojechaliśmy na wspólne wakacje. Pomyślałam, że to właściwy moment, żeby pchnąć sprawy naprzód. Jesienią miałam skończyć trzydzieści siedem lat.
– Może zamieszkalibyśmy razem?
– Teraz? To jeszcze za wcześnie! – sprzeciwił się stanowczo.
– Jak to: za wcześnie?
– Kobiety! Jak się da wam palec, to urywacie całą rękę. Źle ci? Możemy przecież robić co chcemy.
Patrzyłam na niego ze zdumieniem, jakbym widziała go pierwszy raz w życiu.
– Chciałabym mieć prawdziwą rodzinę – powiedziałam ze ściśniętym gardłem. – Mieć dzieci...
– Ja już mam dzieci! – krzyknął.
– Ale ja nie. I nie jestem coraz młodsza – zdenerwowałam się. – Czy ty w ogóle zdajesz sobie sprawę, ile dla ciebie poświęciłam? Całe swoje życie podporządkowałam temu związkowi!
– Wiedziałaś, w co się pakujesz. Nagle masz pretensje? – odparł obrażony.
Poczułam, że serce mi pęka i rozpłakałam się. Jurek uznał, że przesadził i zaczął mnie pocieszać, tłumaczyć, że jesteśmy na wakacjach, że porozmawiamy po powrocie. Otarłam łzy i starałam się być dzielna, jak zawsze.
Wróciliśmy z urlopu – każde do swojego mieszkania. Minął miesiąc, potem drugi i wszystko było jak dawniej – randki, kino, spotkania, seks, czasem nawet on nocował u mnie albo ja u niego, ale temat wspólnego życia zniknął.
Któregoś listopadowego popołudnia leżałam sama w domu, usiłując wykurować się z przeziębienia. Jurek przyjechał do mnie rano, przywiózł mi lekarstwa, owoce, a nawet rosół, potem pojechał załatwić jakieś ważne sprawy, ale obiecał, że wpadnie wieczorem, zobaczyć, jak się czuję. Bolała mnie głowa, rwały mnie wszystkie mięśnie, w końcu stwierdziłam, że Jurka coś musiało zatrzymać i położyłam się do łóżka. Ledwo udało mi się zasnąć, kiedy obudził mnie dzwonek domofonu. To był on.
– Co taka minka skwaszona? – zdziwił się na mój widok. – Przywiozłem ci torcik. Byłem u kuzynów na imieninach.
– To były te ważne sprawy?!
– Nie łap mnie za słowa. – Jurek nie tracił dobrego nastroju.
– Gdybyśmy mieszkali razem, jak prawdziwa para – dodałam z rozgoryczeniem – to nie musiałbyś mnie budzić. Miałbyś klucze...
– Znów zaczynasz ten temat? – najeżył się Jurek.
– Nie, ja go nigdy nie skończyłam – rzuciłam z irytacją. – To ty udajesz, że nie ma problemu.
– Czego ty chcesz ode mnie? Żebym znów sobie zawiązał sznur na szyi i się z tobą ożenił? – krzyknął. – Nie ma mowy! Nie po to odzyskałem wolność po tylu latach, żeby się znów dać związać!
Nagle opadła mi zasłona z oczu. On wcale nie chciał się ze mną wiązać na poważnie. Pasowało mu, oczywiście, że nie musi kombinować i się ukrywać, ale... wszystko inne miało zostać po staremu. To nie żona była dla nas przeszkodą. To on nią był.
Wezbrał we mnie gniew. Stałam przed kimś, kogo sobie wymyśliłam, wymarzyłam, a teraz poznawałam prawdę. „Oczekiwania rodzą rozczarowania”, przemknęło mi nagle przez głowę.
– Tak, właśnie tego chciałam! Małżeństwa i dzieci – odparłam lodowato. – Ale wiesz co? Już nie z tobą.
– Rozumiem, że jesteś obrażona? I co? Drzwi mi pokażesz? Sam wyjdę!
Wypadł z mieszkania i wiedziałam, że już nigdy nie wróci.
Zrozumiałam, że ta awantura była mu na rękę. Miał ochotę na kogoś z doskoku, a nie na poważny związek. Nagle poczułam wielkie współczucie dla jego żony i jeszcze większy wstyd. Ten facet nie był wart ośmiu lat, które na niego zmarnowałam. Wiedziałam, że będę płakać i tęsknić, ale po raz pierwszy od bardzo dawna poczułam się wolna.
W poniedziałek poszłam do lekarza i poprosiłam o tydzień zwolnienia. Pani doktor zgodziła się, mówiąc, że przede wszystkim trzeba dbać o siebie. Postanowiłam zacząć się do tego stosować.
Wszyscy dziwili się, że Jurek zniknął.
– Rozstaliście się? A taka fajna była z was para. Przecież dopiero co się poznaliście!
Podczas takich rozmów zawsze miałam ochotę krzyknąć, że znam Jurka już osiem lat. I to aż za dobrze.
Czasem widuję go na mieście, za każdym razem z inną dziewczyną. Nie zamierzam nikogo oceniać, bo nie byłam lepsza. Ale ja tak żyć już nie chcę.
Teraz na nowo poznaję ludzi, wyszłam do świata, jestem panią swojego czasu i wreszcie oddycham pełną piersią. Może dlatego, że nie muszę już kłamać.