"Pierwszy szok przeżyłem, gdy żona tuż po ślubie oświadczyła mi, że jeden pokój w naszym mieszkaniu przeznaczyła dla swoich rodziców. Tłumaczyła, że pomaganie im to mój obowiązek. Ale oni nie byli przecież ani starzy, ani schorowani, a swoje lokum stracili za niepłacenie czynszu... Potem było jeszcze gorzej!" Grzegorz, 34 lata
Gdy poznałem Dorotę, myślałem, że jestem najszczęśliwszym człowiekiem na świecie! Była bardzo ładna, romantyczna, inteligentna... Miała już jedno małżeństwo za sobą. Były mąż opuścił ją, a po jakimś czasie związał się z inną kobietą. Nie mogłem tego w żaden sposób pojąć.
– Nie chcę o tym rozmawiać – mówiła, gdy chciałem dowiedzieć się czegoś więcej na ten temat. – To był zły człowiek!
Jej rodzice prędko mnie zaakceptowali. Cóż, byłem chyba nie najgorszym kandydatem: miałem wyższe wykształcenie, dobrą pracę, samochód i spore mieszkanie. Dorota natomiast mieszkała kątem z rodzicami, gdyż poprzedni małżonek wyrzucił ją z domu... Ślub wzięliśmy po roku znajomości. Moi rodzice wyprawili nam wesele, bo Dorota pochodziła z biednej rodziny, właśnie porzuciła pracę, bo źle ją tam traktowano. Na zakup jej kreacji ślubnej wziąłem kredyt, a za to, co zostało, wyremontowaliśmy mieszkanie. Żona chciała mieć w nim wszystko nowe i w dobrym gatunku.
– Może zostawmy sobie jakieś oszczędności? – próbowałem protestować.
– No ładnie! – wykrzyknęła. – Trafiłam na sknerę! Musisz mieć więcej ambicji.
Pozbyłem się starych mebli i wziąłem kolejną pożyczkę. Pierwszy szok przeżyłem, gdy żona oświadczyła mi, że jeden pokój – największy – przeznaczyła dla swoich rodziców. Okazało się, że zalegają z czynszem i muszą zrezygnować ze swojego mieszkania. A do tego są schorowani i nie mogą mieszkać daleko od córki...
– Przecież nie pójdą pod most! – tłumaczyła. – To tylko na jakiś czas. Potem kupimy im jakieś małe mieszkanko...
– Ciekawe, za co... Trzeba im jak najszybciej coś wynająć.
– Nie przypuszczałam, że jesteś takim materialistą! – oburzyła się. – Mamy obowiązek pomagać starym rodzicom!
– Oni nie są jeszcze tacy starzy – perswadowałem. – Nie zauważyłem też, by chorowali...
– Ty chamie! – rzuciła we mnie talerzem. – Jak śmiesz?!
Nie rozmawialiśmy do następnego popołudnia. Wracając z pracy, kupiłem bukiet kwiatów i przeprosiłem ją.
– Czyli zgadzasz się, żeby moi rodzice zamieszkali z nami? – zapytała zalotnie.
– Dobra. Ale tylko na jakiś czas – zastrzegłem.
Wprowadzili się następnego dnia. Od tego momentu zaczęło się piekło. Najpierw okazało się, że trzeba im jeszcze kupić nowy telewizor oraz przenośne radio z odtwarzaczem. Ponieważ żyli podobno z niskiej renty, żona zadecydowała, że swoje pieniądze muszą mieć wyłącznie na przyjemności, a utrzymanie i droższe potrzeby musimy im zapewniać. Gdy zaprotestowałem, palnęła mi wykład:
– To są tak samo moje pieniądze, jak twoje! Zapomniałeś chyba, że mamy wspólnotę majątkową! – perorowała.
– Oszalałaś?! – zawołałem. – Nie jestem milionerem!
– Ty nie masz ambicji. Jesteś nieudacznikiem! Mógłbyś postarać się o drugi etat... – A może ty byś poszła do pracy? – odparowałem. – To obowiązek mężczyzny utrzymać rodzinę! – wrzasnęła.
Uważali, że Dorota nic nie powinna robić, nie może się przepracowywać, dźwigać, nosić zakupów... Ma zajść w ciążę i urodzić dziecko! Któregoś wieczoru postanowiłem wreszcie położyć temu kres i rozmówić się z żoną. O dziwo, zgodziła się, że na dłuższą metę taka sytuacja jest nie do przyjęcia.
– Mam pomysł – oznajmiła. – Musimy zamienić to mieszkanie! To jest niewygodne.
– No, a twoi rodzice?
– Kupimy im kawalerkę... To drobiazg! Tylko nie za daleko, żebym mogła ich codziennie odwiedzać. To by uzdrowiło naszą sytuację. Po namyśle doszedłem do wniosku, że to może i nie najgorszy pomysł. Jeśli pozwoliłby mi uwolnić się od teściów...
– Nie rób tego! – ostrzegł mnie kumpel prawnik. – Jak zamienisz mieszkanie, to automatycznie przestaje ono być twoją własnością i staje się majątkiem wspólnym. Im właśnie o to chodzi...
– Przestań! – zdenerwowałem się. – To w końcu moja żona! Ufam jej! Może i jest lekkomyślna, ale dba o rodzinę.
Gdy transakcja została sfinalizowana, przeprowadziliśmy się do naszego nowego mieszkania. Na razie wszyscy razem, ponieważ znalezienie odpowiedniej kawalerki dla teściów okazało się nie taką znowu prostą sprawą... Piekło zaczęło się od nowa. Odkąd poczuli się pewniej, awantury wybuchały co chwilę. A Dorota nalegała na powiększenie rodziny. – Chcę mieć dziecko, słyszysz?! – krzyczała histerycznie. – Masz dać mi dziecko, gnoju! – Opanuj się – odpowiadałem. – Jesteś niepoważna. Sądzisz, że stworzymy dziecku takie cudowne warunki życia? – Już ty się o to nie martw! To nie twoje zmartwienie! Kup tylko rodzicom to mieszkanie, a wszystko wróci do normy... – zmieniała raptem ton. Wkrótce potem oświadczyła, że jest w ciąży. Teściowie postanowili do rozwiązania zostać z nami, żeby bronić córki przed mężem draniem... Przez cały okres ciąży prawie się do mnie nie odzywała. Rozliczała mnie za to z każdego wydatku, twierdząc, że teraz najważniejsze są potrzeby jej i dziecka. Ale nagle okazało się, że zalegamy z opłatami za trzy miesiące, ponieważ kupiliśmy teściom nowe meble. Gdy odebrałem jej kartę kredytową, rzuciła się na mnie z pięściami. Nie ustąpiłem jednak.
Zaczęła się zimna wojna: razem z małym przeniosła się do oddzielnego pokoju. Teściowie wciąż mieszkali z nami. Zaproponowałem któregoś dnia, że kupię im mieszkanie, ale będzie ono zapisane na nasze dziecko. Odmówili z godnością, twierdząc, że wobec tego tu im dobrze! Po tej awanturze Dorota postanowiła zrobić wszystko, by jeszcze bardziej uprzykrzyć mi życie. Wrzeszcząc wniebogłosy, by mieć świadków, wzywała policję do sadysty, który zagraża jej bezpieczeństwu...
– Zobaczysz, wsadzę cię do czubków – odgrażała się. – Rodzice wszystko poświadczą. Załatwię cię, ty debilu!
Sprawę o rozwód wniosłem, gdy któregoś dnia oblała mnie wrzątkiem, a teściowa odgrażała się, że napuści na mnie mafię... To był dla nich szok. Wyzwali mnie od najgorszych, takich, co to opuszczają żonę z małym dzieckiem na ręku. Nie był to koniec niespodzianek. Żona też wniosła do sądu pozew rozwodowy... z mojej winy. Uruchomiła różne instytucje pomocy kobietom, zażądała wysokich alimentów na siebie i małego. Zrezygnowała z walki dopiero wtedy, gdy badania genetyczne udowodniły, że... nie jestem ojcem dziecka. Do dziś nie wiem, kto nim jest. Ponieważ nie zgodziła się uczestniczyć w kredycie, nowe mieszkanie zostało sprzedane. Po spłaceniu kredytu do podziału zostały grosze. Tego chyba nie przewidziała. Na szczęście nie zdążyłem kupić mieszkania dla teściów...
Zamieszkałem ze swoimi rodzicami. Regularnie płacę alimenty, na nie swoje dziecko, bo w świetle prawa to ja jestem do tego zobowiązany, a nie biologiczny ojciec. Z Dorotą nie utrzymuję kontaktów. Dowiedziałem się przypadkiem, że ma już kolejnego narzeczonego. Tym razem to podobno właściciel dobrze prosperującej firmy komputerowej. Zastanawiam się, czy nie ostrzec biedaka, zanim puści go w skarpetkach.